Dom oblegała prasa, domagając się wywiadów. Zdecydowana byłam na małą pogawędkę z Kevinem O’Connellem, lecz wpuszczenie go do domu bez wzbudzenia ducha rywalizacji w innych łobuzach z jego profesji było niemożliwe, toteż Ramzes z Emersonem przeszmuglowali go do środka dopiero po zmroku, przez piwnicę z węglem. Kiedy mój mąż wprowadził go do biblioteki i poczęstował whisky z wodą, reporter był dość umorusany.
Trudno mi było pojąć wyjątkową cierpliwość Emersona, okazywaną Kevinowi, którego zawsze uważał za utrapienie. W końcu jednak przyznałam mu rację. Gdyby O’Connell nie puścił listu do druku, Sethos rozesłałby kopie do innych gazet. Przyjęłam więc przeprosiny Kevina, choć oczywiście dałam mu poznać, co o nim myślę.
– W rzeczy samej, droga pani Emerson, nie opublikowałbym tego listu, gdybym przypuszczał, że tak źle go pani odbierze – tłumaczył się. – Mnie samemu wydał się dżentelmeński i wręcz ujmujący…
– A jakże! Daj już spokój z tymi przeprosinami, Kevinie. Jeśli istotnie chcesz mi to jakoś wynagrodzić, opowiedz nam wszystko, co wiesz o tym bezczelnym liście.
– Mogę zrobić jeszcze więcej – odparł, wyjmując z kieszeni kopertę. – Przyniosłem oryginał.
– Jak ci się udało wydostać go ze Scotland Yardu? – zdziwiłam się.
– Dzięki łapówce – odparł z szerokim uśmiechem. – Ale to tylko pożyczka, pani E., proszę więc dobrze wykorzystać czas. Obiecałem mojemu… przyjacielowi, że zwrócę ten list przed świtem.
Po dokładnym przeczytaniu listu podałam go Emersonowi.
– Należało się spodziewać, że Sethos nie pozostawi żadnego śladu – mruknęłam zdegustowana. – Ten papier można kupić w każdym sklepie z papeterią, a treść listu napisano nie ręcznie, lecz na maszynie.
– Na royalu – oświadczył Ramzes, zaglądając ojcu przez ramię. – Najnowszy model, z wałkiem na łożyskach kulkowych.
– Takie stwierdzenie nic cię nie kosztuje, bo nikt z nas się na tym nie zna – zauważyłam z pewną dozą sarkazmu.
– Wiem jednak, że się nie mylę – odparł spokojnie mój syn. – Zapoznałem się dokładnie z maszynami do pisania, gdyż są w coraz powszechniejszym użytku i z pewnością zastąpią w końcu…
– Podpis jest ręczny – wszedł mu w słowo David, bez wątpienia chcąc zmienić temat. Ramzes mógłby tak bez końca.
– W dodatku hieroglifami! – oburzył się Emerson. – Cóż za niebywały tupet ma ten człowiek! Otoczył nawet swoje nazwisko kartuszem, choć to przywilej zastrzeżony dla rodziny królewskiej.
– Proszę wybaczyć, pani E., ale obiecałem odnieść ten dokument mojemu znajomemu zaraz po północy – zaczął się w końcu niecierpliwić Kevin. – Jego pierwszego będą podejrzewać, jeśli odkryją brak listu, i stracę wówczas ważne źródło informacji.
Nazajutrz, gdy oczekiwaliśmy na Evelyn i Waltera, pod domem wciąż czyhało kilku przeklętych dziennikarzy. Posłaliśmy więc powóz na stację, a w jakiś czas potem Emerson wyszedł z domu, chwycił pierwszego z brzegu reportera i przeniósłszy go do parku po drugiej stronie ulicy, wrzucił do sadzawki. To odwróciło na czas jakiś uwagę tych szubrawców i Evelyn z Walterem i Lią, jak muszę ją nazywać, mogli się dostać do domu nie nękani przez nikogo.
Walter zrezygnował z herbaty na rzecz whisky; na całą historię zareagował jednak z mniejszą irytacją, niż się tego obawiałam.
– Powinniśmy się już do tego przyzwyczaić, Evelyn – powiedział do swojej żony. – Naszej drogiej Amelii takie zachowania weszły już w krew.
– Tym razem to nie była jej wina – odparła stanowczo Evelyn.
– Była – sprzeciwił się Emerson, strzepując bryzgi błota ze spodni i butów. – Gdyby się nie uparła, żeby wziąć udział w tej demonstracji…
– Gdybym w tym czasie była w Londynie, też bym z nią poszła – oświadczyła Evelyn. – Daj spokój, Emersonie, przecież nie mogła przewidzieć, że ten… ta osoba jest w to wmieszana.
– To prawda – przyznał Walter, uśmiechając się do mnie.
– Ależ to musiało być ekscytujące! – zakrzyknęła mała Amelia (muszę pamiętać, żeby ją nazywać Lią, a nie „małą Amelią”).
Jakże była podobna do matki! Jej gładka skóra, błękitne oczy i jasne włosy przywoływały szczęśliwe wspomnienie młodej dziewczyny, którą poznałam tak dawno temu, kiedy zasłabła na rzymskim Forum. Ale twarz Lii tryskała dzięki Bogu zdrowiem, a jej zgrabna, szczupła sylwetka promieniowała energią.
Nefret posłała jej ostrzegawcze spojrzenie.
– Nie rób sobie zbytnich nadziei, kochanie – powiedziała. – Sethos wyraźnie napisał, że to spotkanie było przypadkowe i gdyby mógł, postarałby się go uniknąć. Zapewniam cię, że czeka nas sezon nudy.
– To prawda – potwierdził David.
– Zgadzam się z tobą – oświadczył Ramzes.
– Bardzo nudny sezon – dołączyłam do ich zgodnego chóru. – Szczególnie jeśli Emerson uprze się przy kontynuacji tych nieciekawych prac w Dolinie. Naprawdę się dziwię, że tak długo przy tym trwasz, mój drogi. To wręcz obraza dla nas, tak znamienitych specjalistów, że wciąż przeszukujemy grobowce dawno już opuszczone przez innych archeologów jako niewarte zainteresowania. Równie dobrze moglibyśmy pracować jako pokojówki, sprzątające po swoich pryncypałach.
Emerson odpowiedział mi jakąś porywczą uwagą, a Walter, jako tradycyjny rozjemca, przerwał mu pytaniem o termin naszego wyjazdu.
Rozparłam się na krześle i słuchałam ich z uśmiechem zadowolenia. Udało mi się skierować rozmowę na bezpieczne tory. Evelyn z Walterem nigdy by nie puścili z nami swego ukochanego dziecka, gdyby się spodziewali, że coś nam grozi. Ja zresztą także.
Nazajutrz rano dostałam kolejną wiadomość od Emmeline Pankhurst – tym razem było to zaproszenie na pilne popołudniowe zebranie komitetu.
Nefret zabrała Lię ze sobą do szpitala, chłopcy poszli z Walterem do British Museum, a Emerson obwieścił przy śniadaniu, że będzie pracował nad książką i nie należy mu przeszkadzać. Szykowałam się więc do spędzenia długiego, spokojnego dnia z Evelyn – nie tylko moją szwagierką, ale i najbliższą przyjaciółką – po namyśle uznałam jednak, że wezmę udział w tym spotkaniu. Choć pani Pankhurst nie napomknęła o swym poprzednim liściku, odebrałam jej zaproszenie jako coś w rodzaju gałązki oliwnej. Było krótkie i zwięzłe, jak list w interesach.
Evelyn, równie żarliwa sufrażystka jak ja, zgodziła się, że powinnam dla dobra sprawy nadstawić drugi policzek, oparłam się jednak sugestii, że mogłaby mi towarzyszyć.
– To robocze spotkanie, zrozum – tłumaczyłam jej – i nie powinnam przyprowadzać nikogo obcego, zwłaszcza że nie jestem członkinią komitetu. Być może zamierzają zaproponować mi członkostwo. Tak, to całkiem prawdopodobne…
Evelyn pokiwała głową.
– Czy sama powiadomisz Emersona o swoich planach, czy ja mam mu o nich powiedzieć, kiedy wychynie ze swojej nory? – zapytała.
– Kiedy mu ktoś przeszkadza, zachowuje się jak zły niedźwiedź – stwierdziłam ze śmiechem. – Chyba sama mu powiem. Nie lubi, gdy wychodzę, nie informując go o tym.
Emerson siedział pochylony nad biurkiem, atakując kartkę papieru gwałtownymi ruchami pióra. Odchrząknęłam. Wzdrygnął się, upuścił pióro, zaklął i wbił we mnie spojrzenie.
– O co chodzi?
– Wychodzę, Emersonie. Uznałam za stosowne powiedzieć ci o tym.
– A dokąd to? – zapytał, przeciągając zdrętwiałe ramiona.
Kiedy wytłumaczyłam mu, dokąd się udaję, jego oczy rozbłysły.
– Zawiozę cię samochodem.
– W żadnym wypadku!
– Ależ, Peabody…