Выбрать главу

Robert Sheckley

Magazyn Światów

Pan Wayne doszedł do końca długiej, sięgającej mu po ramię hałdy szarego gruzu i ujrzał Magazyn Światów. Wyglądał dokładnie tak, jak go opisywali znajomi; mała buda, skonstruowana z kawałków desek, fragmentów karoserii samochodów, ocynkowanej blachy i kilku rzędów rozpadających się cegieł; całość niechlujnie pomalowana wyblakłą niebieską farbą.

Pan Wayne spojrzał za siebie, na długą, zasypaną gruzem drogę, sprawdzając, czy nikt go nie śledził. Ścisnął mocniej trzymaną pod pachą paczkę, po czym — wzdrygnąwszy się lekko na myśl o swoim zuchwalstwie — otworzył drzwi i wślizgnął się do wnętrza.

— Dzień dobry — powitał go właściciel.

On też był zupełnie taki sam, jak w opisie; wysoki, sprawiający wrażenie chytrego, o małych oczkach i opuszczonych kącikach ust. Nazywał się Tompkins. Siedział w starym fotelu na biegunach, na oparciu którego przycupnęła niebiesko-zielona papuga.

W magazynie było jeszcze jedno krzesło oraz stół. Na stole leżała zardzewiała strzykawka.

— Dowiedziałem się o pańskim magazynie od przyjaciół — wyjaśnił pan Wayne.

— W takim razie zna pan moją cenę — stwierdził Tompkins. — Czy przyniósł pan?

— Tak — odparł pan Wayne, podnosząc wyżej swoją paczkę. — Ale najpierw chciałbym zapytać… — Zawsze chcą zapytać — powiedział Tompkins do papugi, która mrugnęła w odpowiedzi. — No, dalej, proszę pytać.

— Chciałbym wiedzieć, co się naprawdę będzie działo.

Tompkins westchnął.

— Wygląda to tak. Płaci mi pan moją stawkę. Ja panu daję zastrzyk, po którym traci pan przytomność. Wtedy, za pomocą pewnych urządzeń, które mam na zapleczu magazynu, uwalniam pański umysł.

Mówiąc to Tompkins uśmiechnął się, a jego milcząca papuga też wyglądała tak, jakby się uśmiechała.

— A co się dzieje potem? — spytał pan Wayne.

— Pański umysł, uwolniony od ciała, jest w stanie wybrać spośród niezliczonych światów prawdopodobnych, które Ziemia wytwarza w każdej sekundzie swojego istnienia.

Uśmiechając się teraz szeroko, Tompkins wyprostował się w fotelu, wyraźnie przejawiając oznaki entuzjazmu.

— Tak, mój przyjacielu, choć być może wcale tego nie podejrzewasz, od kiedy tylko ta zmaltretowana Ziemia wydostała się z rozpalonego łona Słońca, wytwarza własne światy alternatywne. Światy nie kończące się, powstające zarówno z dużych, jak i małych wydarzeń; każdy Aleksander i każda ameba tworzą swoje światy, tak jak zawsze na wodzie w stawie pojawią się zmarszczki, niezależnie od tego, czy wrzucisz duży czy też mały kamień. Czyż nie jest tak, że każdy przedmiot rzuca cień? Otóż, mój przyjacielu, Ziemia jest czterowymiarowa; dlatego rzuca trójwymiarowe cienie, pełne odbicia samej siebie, w każdym momencie swojego istnienia. Miliony, miliardy globów ziemskich! Nieskończona liczba Ziemi! A twój umysł, uwolniony przeze mnie, będzie w stanie wybrać którykolwiek z nich i j przebywać w nim przez jakiś czas.

Pan Wayne miał nieprzyjemne wrażenie, że Tompkins przypomina mu naganiacza do cyrku, i zapowiadającego cuda, które po prostu nie mogą być prawdą. Ale, upomniał sam siebie, zdarzały mu się już w życiu takie sytuacje, w które nigdy by nie uwierzył, że mogą mu się przytrafić. Nigdy! Może więc i te cuda, o których mówi Tompkins, są możliwe.

— Moi przyjaciele powiedzieli mi też… odezwał się.

— Że jestem skończonym oszustem? — dokończył za niego Tompkins.

— Niektórzy sugerowali to — przyznał niepewnym głosem pan Wayne. — Ale ja staram się zachować otwarty umysł. Mówili też…

— Wiem, co ci pańscy znajomi o plugawych umysłach mówili. Powiedzieli panu o spełnieniu pragnień. To o tym chciał pan, żebym mu opowiedział?

— Tak. Mówili, że czegokolwiek pożądam… cokolwiek chciałbym…

— Właśnie — potwierdził Tompkins. — To nie może inaczej zadziałać: Ma pan do wyboru nieskończoną liczbę światów. Pański umysł wybiera, a jego jedynymi doradcami są pragnienia. Tylko najgłębsze pragnienie jest tym, co się liczy. Jeśli ukrywa pan w myślach jakieś utajone marzenie o morderstwie…

— Och, wykluczone! — zawołał pan Wayne.

— …wtedy znajdzie się pan w świecie, gdzie będzie pan mógł mordować, tarzać się we krwi, przegonić w pomysłowości de Sade’a, Cezara, czy innego pańskiego idola. A może pożąda pan władzy? Wtedy wybierze pan sobie świat, w którym będzie pan bogiem, dosłownie i pod każdym względem. Może spragnionym krwi Kriszną albo wszystkowiedzącym Buddą.

— Bardzo w to wątpię, abym…

— Są tak że i inne pragnienia — ciągnął Tompkins. — Wszelkie możliwe nieba i piekła. Niczym nie hamowany seks, żarłoczność, pijaństwo, miłość, sława — wszystko, czego pan zechce.

— Zdumiewające!

— Tak — zgodził się Tompkins. — Oczywiście, to, co wymieniłem, nie wyczerpuje listy możliwych kombinacji i permutacji pragnień. Może pan akurat pragnąłby prostego, spokojnego wiejskiego życia gdzieś na południowych morzach, wśród wyidealizowanych tubylców.

— Wydaje mi się, że faktycznie to bardziej do mnie pasuje — przyzwał pan Wayne, uśmiechając się z zażenowaniem.

— Ale kto wie? — spylał Totnpkins. — Może pan nawet nie wiedzieć, jakie są pańskie ukryte marzenia. Mogą na przykład wiązać się z pańską śmiercią.

— Czy to się często zdarza? — zaniepokoił się pan Wayne.

— Czasami.

— Nie chciałbym umrzeć.

— To się przytrafia tylko wyjątkowo — sprostował Tompkins zerkając na trzymaną przez pana Wayne’a paczkę.

— Skoro pan tak mówi… Ale skąd będę wiedział, że to wszystko dzieje się naprawdę? Pańska cena jest bardzo wysoka, pochłonie wszystko, co posiadam. A z tego, co usłyszałem, wynika, że da mi pan jakiś narkotyk i będę po prostu śnił! Wszystko, co posiadam w zamian za… za zastrzyk heroiny i dużo nieprawdopodobnych obietnic!

Tompkins uśmiechnął się uspokajająco.

— To co będzie pan przeżywał, w żadnym stopniu nie przypomina odurzenia narkotykami. I wcale nie będzie pan miał wrażenia, że śni.

— Jeśli to prawda — powiedział pan Wayne nieco opryskliwym tonem — to dlaczego nie mogę pozostać w świecie moich pragnień na zawsze?

— Pracuję nad tym — odparł Tompkins. — Dlatego właśnie cena jest taka wysoka; żebym mógł zdobyć środki na materiały, na eksperymentowanie. Staram się znaleźć sposób na to, aby przejście do innego świata było trwałe. Jak dotąd nie udało mi się rozluźnić więzów, które łączą człowieka z jego własną Ziemią — i przyciągają go do niej z powrotem. Nawet wielcy mistycy nie mogli przeciąć tych więzów; jedyną metodą jest śmierć. Ale ciągle nie tracę nadziei.

— Byłoby to wielkim osiągnięciem, gdyby się panu udało — powiedział uprzejmie pan Wayne.

— Och, tak! — wykrzyknął Tompkins z zaskakującym ładunkiem emocji w głosie. — Ponieważ wtedy mógłbym zamienić moją graciarnię w port dla uciekinierów! Wtedy mój proces byłby bezpłatny, dostępny dla każdego! Każdy mógłby udać się do Ziemi swoich pragnień, Ziemi odpowiadającej mu, i pozostawić to przeklęte miejsce szczurom i robakom…

Tompkins przerwał w pół zdania i raptownie stał się lodowato opanowany.

— Ale obawiam się, że pozwoliłem sobie ujawnić wobec pana moje uprzedzenia. Otóż na razie nie jestem w stanie zaoferować panu trwałej ucieczki Ziemi, w każdym razie takiej, która nie pociągałaby za sobą pańskiej śmierci. Zapewne nigdy nie będę w stanie tego osiągnąć. Na razie wszystko, co mogę panu zaproponować, to wakacje, zmiana, posmakowanie życia w innym świecie i przyjrzenie się własnym pragnieniom. Zna pan moją cenę. Zwracam koszty, jeśli przeżycie nie wyda się panu zadowalające.