Выбрать главу

— To ładnie z pańskiej strony — powiedział całkiem szczerze pan Wayne. — Ale jest jeszcze jedna kwestia, o której wspomnieli przyjaciele. Dziesięć lat mojego życia.

— Na to nic nie mogę poradzić i tego nie da się zrefundować. Mój proces stwarza ogromne obciążenie dla systemu nerwowego i odpowiednio do tego skraca się przewidywana długość życia. To jeden z powodów, dla których nasz tak zwany rząd uznał moją działalność za nielegalną.

— Ale niezbyt rygorystycznie przestrzega zakazu — zauważył pan Wayne.

— Nie. Oficjalnie proces jest zakazany jako szkodliwe oszustwo. Ale urzędnicy to już ludzie. I podobnie do innych, chętnie opuściliby tę Ziemię.

— Taki koszt — zadumał się pan Wayne, ściskając mocniej swoją paczuszkę. — I do tego dziesięć lat mojego życia! Za spełnienie utajonych pragnień… Naprawdę, muszę to jeszcze przemyśleć.

— Bardzo proszę — stwierdził obojętnym głosem Tompkins.

W drodze do domu pan Wayne przez cały czas intensywnie myślał. Także i wtedy, gdy jego pociąg dotarł do Port Washington na Long Island. I prowadząc samochód ze stacji do domu, nadal rozmyślał o chytrym wyrazie twarzy starego Tompkinsa, prawdopodobnych światach i spełnieniu pragnień.

Ale gdy tylko wszedł do domu, natychmiast musiał przestać. Janet, jego żona, chciała, żeby ostro upomniał służącą, która się znowu upiła. Syn Tommy potrzebował pomocy przy jachcie, który miał być następnego dnia spuszczony na wodę. A mała córeczka pragnęła opowiedzieć mu o swoich przeżyciach w przedszkolu.

Pan Wayne porozmawiał uprzejmie, lecz stanowczo, ze służącą. Pomógł Tommy’emu położyć ostatnią warstwę miedzianej farby na dno jachtu i wysłuchał wszystkiego, co miała mu do opowiedzenia Peggy o swoich przygodach na placu zabaw.

Później, gdy dzieci poszły spać i został sam na sam z żoną w salonie, Janet zapytała go, czy stało się coś złego.

— Złego?

— Wyglądasz, jakbyś się czymś martwił. Miałeś ciężki dzień w pracy?

— Och, zupełnie normalny…

Z całą pewnością nie zamierzał mówić Janet, ani zresztą nikomu innemu, że wziął wolny dzień i pojechał zobaczyć Tompkinsa w jego zwariowanym Magazynie Światów. Ani też nie miał zamiaru mówić o prawie, które powinien mieć każdy człowiek, do tego, by raz w życiu zaspokoić swoje najgłębsze pragnienia. Janet, kierująca się zawsze zdrowym rozsądkiem, nigdy by tego nie zrozumiała.

Następnego dnia w biurze miał prawdziwe urwanie głowy. Cała Wall Street była w stanie umiarkowanej paniki w związku z wydarzeniami na Bliskim Wschodzie i w Azji, a giełdy w odpowiedni sposób zareagowały na to. Pan Wayne zabrał się do pracy. Starał się nie myśleć o spełnieniu swoich pragnień za cenę wszystkiego, co posiadał, oraz skrócenia życia o dobre dziesięć lat. To by było szaleństwem z jego strony! Stary Tompkins chyba zwariował!

W weekendy pływał z Tommym. Stary jacht sprawował się bardzo dobrze i praktycznie nie przepuszczał wody przez spojenia w dnie. Tommy chciał mieć do niego nowe żagle, ale pan Wayne zdecydowanie odmówił. Może w przyszłym roku, jeśli poprawi się sytuacja rynkowa. Na razie stare żagle muszą wystarczyć.

Czasami w nocy, kiedy dzieci spały, chodził popływać żaglówką z Janet. Cieśnina Long Island była wtedy spokojna i chłodna. Ich łódź spokojnie mijała migocące boje, sunąc w stronę napęczniałego, żółtego Księżyca.

— Wiem, że o czymś rozmyślasz — powiedziała pewnego dnia Janet.

— Kochanie, proszę!

— Czy coś ukrywasz przede mną?

— Nic!

— Jesteś pewien? Absolutnie pewien?

— Jestem absolutnie pewien.

— To przytul mnie. O, właśnie tak… I jacht przez jakiś czas płynął sarn.

Pragnienia i ich zaspokojenie… Ale nadeszła jesień i trzeba było wyciągnąć jacht na brzeg. Giełda ustabilizowała się, ale dla odmiany Peggy złapała odrę. Tommy chciał wiedzieć, czym się różnią bomby konwencjonalne od atomowych, wodorowych; kobaltowych i wszelkich innych, o których mówiono i pisano w wiadomościach. Pan Wayne wyjaśnił mu najlepiej, jak umiał. A służąca nieoczekiwanie odeszła.

Ukryte marzenia są, oczywiście, ważne. Może faktycznie chciałby kogoś zabić, albo mieszkać na wyspie na morzach południowych. Ale ma przecież tyle obowiązków, o których musi myśleć. Ma dwoje dorastających dzieci i żonę, lepszą niż na to zasługuje.

Może kiedyś, przed Bożym Narodzeniem…

W środku zimy w nie zamieszkanym pokoju gościnnym wybuchł pożar wskutek zwarcia w instalacji elektrycznej. Strażacy ugasili ogień; straty były niewielkie i nikt nie odniósł obrażeń. Ale to wydarzenie odsunęło na pewien czas myśli pana Wayne od Tompkinsa. Najpierw należało wyremontować pokój. Stary, wytworny dom był bowiem powodem dumy jego właściciela.

W przedsiębiorstwie nadal panowała atmosfera napięcia i niepewności, w związku z sytuacją międzynarodową. Ci Rosjanie, Arabowie, Grecy, Chińczycy. Te rakiety międzykontynentalne, bomby atomowe, sputniki… Pan Wayne spędzał w biurze całe dni, a czasami nawet i wieczory. Tommy zachorował na świnkę. Część dachu należało pokryć nowym gontem. A zaraz potem okazało się, że nadeszła wiosna i czas spuścić jacht na wodę.

Minął rok, a pan Wayne nie bardzo miał kiedy pomyśleć o ukrytych pragnieniach. Może w przyszłym roku. Tymczasem…

— No i jak? — spylał Tompkins. — Dobrze się pan czuje?

— Tak, zupełnie dobrze — odparł pan Wayne. Wstał z krzesła i potarł dłonią czoło.

— Czy chce pan, abym zwrócił zapłatę?

— Nie. Było to całkiem zadowalające.

— Zawsze jest takie — stwierdził Tompkins, mrugając znacząco do papugi. — A co pan przeżywał?

— Niedawną przeszłość.

— Jest ich całe mnóstwo. Poznał pan swoje ukryte pragnienia? Czy to było morderstwo? A może wyspy na morzach południowych?

— Wolałbym o tym nie dyskutować — powiedział pan Wayne uprzejmie, ale stanowczo.

— Wielu ludzi nie chce ze mną o tym rozmawiać — ponuro stwierdził Tompkins. — I niech mnie piekło pochłonie, jeśli rozumiem dlaczego.

— Ponieważ… cóż, wydaje mi się, że świat ukrytych pragnień jest dla każdego na swój sposób święty. Proszę się nie obrażać… Jak pan sądzi, uda się kiedyś zrobić tak, żeby to było na stałe? Chodzi mi o wybór świata.

Starzec wzrusrył ramionami.

— Staram się. Jeśli mi się powiedzie, usłyszy pan o tym. Wszyscy usłyszą.

— Tak. Myślę, że tak.

Pan Wayne rozpakował paczkę, którą trzymał i wyłożył na stół jej zawartość: parę butów wojskowych, nóż, dwa zwoje miedzianego drutu i trzy małe puszki solonej wołowiny.

Tompkinsowi na moment zabłysły oczy.

— Całkiem zadowalające — powiedział. Dziękuję.

— Do widzenia — pożegnał się pan Wayne. — To ja dziękuję.

Opuścił statek i pośpiesznie szedł dróżką wśród gruzów. Wszędzie wokół, jak daleko sięgał wzrokiem, leżały pola brązowych, szarych i czarnych gruzów. Te pola, rozciagające się po horyzont w każdym miejscu na Ziemi, powstały z powykręcanych trupów miast, roztrzaskanych na kawałki drzew i doskonale białego prochu, który niegdyś był ludzkimi ciałami i kośćmi.

— No cóż — powiedział do siebie-przynajmniej odpłaciliśmy pięknym za nadobne.

To cofnięcie się o rok kosztowało go wszystko, co posiadał, a na dodatek dobre dziesięć lat życia. Czy to był sen? Nawet jeśli, i tak warto było. Ale teraz musi już przestać myśleć o Janet i dzieciach. Minęło, chyba że Tompkins ulepszy swój proces. Teraz musi pomyśleć o sobie.