„Stos diabelski niech cię spali,
Niech cię szybko gniew zadławi.
Zło, którego życzysz mnie,
Niechaj spadnie na ciebie.”
„Piwo, które ci daję, ma magiczną moc.
Wielki Odyn i zła Gyda rzucali na nie uroki.”
W końcu również on przyznał, że wraz z ojcem rzucał uroki na wielebnego Jona Magnussona. Raz za pomocą magicznego znaku, który wymalował sobie na dłoni.
Dziesiątego kwietnia 1656 roku ojciec i syn spłonęli na stosie. Kiedy syn czuł, że płomienie liżą mu stopy, głośno wzywał diabła.
Po egzekucji rozdzielono ich majątek. Spłacono długi, wdowa dostała, co jej się należało, a resztę decyzją lensmana otrzymał pastor – jako zadośćuczynienie. Niestety, udręki proboszcza nie stały się po śmierci prześladowców mniejsze. Jon młodszy ukazywał mu się wiele razy, zdecydowano więc, że należy jeszcze raz przeszukać popiół, który został ze stosu; być może ogień nie strawił do końca duszy lub rozumu czarownika?
Szukano tedy w popiele i odnaleziono dwa mózgi, częściowo tylko spalone. Palono więc resztki ponownie, raz i drugi, i trzeci. I dopiero po tym zniknęły z parafii wszelkie zjawy i wszelki niepokój.
Pastor jednak wciąż był chory. Teraz oskarżał Thuridur, córkę Jona starszego, że ona też uprawia czary, bo uczyła się magii w dzieciństwie wraz ze swoim bratem, Jonem młodszym. Tak uważał pastor i powtarzał, że równie strasznej baby jak ona nigdy przedtem nie spotkał.
Thuridur została postawiona przed sądem, ale, ku wielkiemu zagniewaniu proboszcza, oczyszczono ją ze wszystkich zarzutów.
Tak więc trudno rozstrzygnąć, kto został zwycięzcą, a kto przegranym w długiej walce pomiędzy wielebnym Jonem a czarownikami.
Tymczasem owa dziewczyna, którą Jon Jonsson młodszy porzucił w ciąży, zdążyła urodzić malutką i słabowitą córeczkę. Matka zmarła w połogu, a dzieckiem zajęła się jakaś starsza daleka krewna ze Skagafjördhur na północy Islandii. Ona jedna zatroszczyła się o to dziecko grzechu.
Ale właśnie od niego zaczyna się wszystko, o czym tutaj opowiemy.
Rozdział 4
Bergen, Norwegia, początek osiemnastego wieku.
Tiril siadywała często na wzgórzu poza miastem z ręką wspartą na kudłatym karku Nera. To dawało jej poczucie bezpieczeństwa. Rozmawiali ze sobą niewiele, bo po pierwsze psy na ogół nie mają takiego zwyczaju, po drugie zaś Tiril nie znajdowała słów na opisanie swojej rozpaczy i osamotnienia. Oboje jednak czerpali silę i spokój z tego, że mogą być razem.
Pogrzeb Carli był dla wszystkich niezwykle trudnym przeżyciem. Tiril obciążała się winą za śmierć siostry, uważała bowiem, że powinna ją była mimo wszystko skłonić do szczerej rozmowy. Może to by pomogło, może Tiril potrafiłaby zrozumieć, co dręczy siostrę?
Tęskniła za Carlą tak bezmiernie, że sprawiało jej to fizyczny ból. Rodzice zamykali się, każde w swoim pokoju, każde ze swoją rozpaczą, i nawet przez myśl im nie przeszło, że Tiril może cierpieć. Kiedy spotykali się przypadkiem, natychmiast zaczynali się nawzajem oskarżać o śmierć córki. Żadne nie szukało winy w sobie.
W końcu matka nie była w stanie dłużej tego znosić i wyjechała do Christianii, do siostry, by tam otrząsnąć się z żałoby.
Tiril odprowadziła ją do granic miasta, po czym zamierzała wrócić do domu.
Gdy znalazła się sama, natychmiast przybiegł Nero i poszli oboje na swoje wzgórze, by tam w spokoju pomyśleć.
– Dzięki, że jesteś ze mną, Nero – szeptała Tiril spoglądając smutnym, rozmarzonym wzrokiem na miasto. – Dziękuję ci, że jesteś moim przyjacielem!
Nero tulił do niej głowę na znak, że pojmuje.
Myśli dziewczyny szukały jakiegoś oparcia, ale go nie znajdowały. Zbyt wiele było pytań, zbyt wiele bólu i rozpaczy.
Dlaczego nie zdołała niczego zrozumieć? Dlaczego nie umiała wesprzeć swojej siostry? Dlaczego Carla nie pozwoliła sobie pomóc?
Nieustannie powracała właśnie do tych trzech „dlaczego”. Wciąż i wciąż od nowa.
Straszna samotność. I tęsknota. Nieludzka, niemal nieznośna tęsknota.
Tiril nie wiedziała przecież jeszcze, że istnieją tajemnice, których człowiek całkiem po prostu nie może nikomu powierzyć. Carla z pewnością bardzo chciała wyrzucić z siebie zgryzotę, ale jak miała to zrobić? Skąd to biedne dziecko miało wziąć tyle odwagi?
Tiril schudła, ale akurat to jej nie martwiło. Miała czternaście lat, to wiek, w którym ciało młodego człowieka się zmienia.
W tym czasie smutku i żałoby największą jej pociechą był Nero. Niestety, nie mogła go spotykać tak często jak przedtem, bo po śmierci Carli jakby łatwiej zauważano, że Tiril nie ma w domu.
Następnego dnia sprawy ułożyły się bardzo źle. Po śniadaniu ojciec zapytał ją z marsem na czole:
– Gdzie podziewałaś się wczoraj wieczorem, młoda damo?
– Wczoraj? Odprowadzałam mamę do granic miasta.
– Powiedziałem wyraźnie: wczoraj wieczorem! Nie było cię w twoim pokoju.
Tiril zaczerwieniła się gwałtownie.
– Ja? Ja…
Co, na Boga, ojciec miał do roboty w jej pokoju? Znowu? W końcu zdołała się jakoś opanować.
– Ach, wieczorem! Byłam na strychu, bo chciałam znaleźć mój zimowy płaszcz. Ale go nie znalazłam.
Ojciec gapił się na nią, jakby nie rozumiał, co mówi.
– Musiałaś bardzo długo szukać – rzekł z wolna skrzeczącym głosem.
– Tak, szukałam po całym strychu.
– Mhm.
Dał spokój, jakby chodziło mu o co innego. Tak było bez wątpienia, widziała to wyraźnie.
Musi zatem być bardziej ostrożna. Najlepsza pora na wyjście z domu to wczesny ranek, ojciec na ogół długo sypia.
Nero szybko się przyzwyczaił do tego nowego rytmu. Psy mają niewiarygodną zdolność dostosowywania się, ale oczywiście dziwiło go, że porzucili wieczorne wyprawy. Właściwie jednak takie spacery były rankiem chyba jeszcze przyjemniejsze.
Ów tajemniczy, tęgi mężczyzna znowu powrócił. I w jego głosie brzmiała już całkiem wyraźna groźba.
Tiril ukradkiem słuchała jego rozmowy z ojcem.
– Nic panu to nie pomoże, panie Dahl. To była szalona dziewczyna, a pan i tak na tym nie zyskał.
– Nie sądzi pan chyba, że ja miałem coś wspólnego z tą sprawą?
– Na ten temat nic mi nie wiadomo – odparł gość chłodno. – Ale miał pan szczęście, że to nie była tamta druga. Bo w takim razie można by przypuszczać to i owo.
Tiril domyślała się po brzmieniu głosu ojca, że zaczerwienił się jak burak i sapał jak zawsze, kiedy był naprawdę wściekły.
– To najbardziej bezwstydna insynuacja, jaką kiedykolwiek słyszałem! Nie macie ani krzty wstydu w sercu, człowieku!
– Jest mi najzupełniej obojętne, co pan o mnie sądzi. No cóż, zatem, powiedzmy, trzy miesiące. Ale to już absolutnie ostatnia prolongata. Potem dom, stajnia, cały majątek, idą pod młotek!
– Oczywiście, ja wszystko do tego czasu zorganizuję – odparł ojciec zarozumiale. Mamrotał coś jeszcze pod nosem, ale zbyt cicho, by Tiril mogła zrozumieć.
– Tak? – zapytał tamten z szyderstwem. – Znam sytuację równie dobrze jak pan.
Obcy znowu zniżył głos. Ale to było najwyraźniej ostatnie zdanie. Pożegnali się, a Dahl jeszcze długo potem kręcił się po pokoju, sapiąc gniewnie. Twarz miał mroczną niczym gradowa chmura. Tiril nigdy jeszcze nie widziała go ogarniętego taką wściekłością. Ani tak… zdecydowanego!
Właśnie ten wyraz jego twarzy przerażał Tiril bardziej niż cokolwiek innego. Na nogach zesztywniałych z narastającego strachu, którego przyczyny nie umiałaby określić, powróciła do swojego pokoju.