Выбрать главу

– Jon Jonsson młodszy miał siostrę, niejaką Thuridur, która nadal prześladowała proboszcza. Tak, prawdą jest, że została pozwana przed ting, ale był to kompletnie nieudany proces.

– Pod jakim względem?

– Ona była winna. Takie jest moje niezłomne przekonanie. Ona, Thuridur Jonsdottir, posiadała wszystkie tajemne pisma swego ojca, Jona Jonssona starszego. I przekazała je w spadku nieślubnej córce swojego brata, Heldze. Teraz właśnie należą do tej kobiety.

Ukradkowe spojrzenia, jakie strażnicy posyłali sobie nawzajem, były coraz bardziej lękliwe.

– Ale to nic – powiedział sira Gudhmundur pospiesznie, podejmując nieudaną próbę uspokojenia przybyszów. – Jon Jonsson starszy nigdy nie był jakimś wykształconym czarnoksiężnikiem. To, co umiał, pochodziło od Thorleifura Thordharssona, który nosił przydomek Mag-Leifi. A on sam też uczony nie był. Natomiast Jon Jonsson i jego syn mieli w dziedzinie magii naturalne uzdolnienia. Urodzili się dla grzechu i złych postępków Szatana.

Trzej dzielni ludzie lensmana skulili się jeszcze bardziej na swoich stołkach.

– No, ale chłopiec to już chyba nie jest niebezpieczny? – zapytał jeden z nich odważnie.

Wielebny Gudhmundur odpowiedział:

– Nie, to po prostu jeszcze dziecko! Chociaż ludzie gadają, że potrafi to i owo! Chłopak jest synem Helgi i to dlatego macie go również wziąć.

– Synem Helgi? – powtórzył lensman niepewnie. – To by znaczyło, że jest wnukiem Jona Jonssona młodszego?

– I prawnukiem Jona Jonssona starszego. Tak jest! Tak więc w jego żyłach płynie zła krew. A wiedźma Thuridur jest ciotką jego matki.

– No, wszystko by się zgadzało… Skoro jednak on niczego złego nie zrobił…

– Niczego nie zrobił? – prychnął sira Gudhmundur. – On został wyrzucony ze Szkoły Łacińskiej w Holar…

– Wyrzucony? Dlaczego? A właściwie to jak on się nazywa? – pytał lensmann. – Mnie podano tylko jego przydomek, Móri, a to mówi niewiele.

– Moim zdaniem wyjaśnia wszystko. Móri, czyli brunatny jak torf, to bardzo częste imię czarnoksiężników. To znaczy upiorów, które wracają na ziemię. Mówi się, że wielu z tych czarnoksiężników, którzy wychodzą z grobów, jest nieśmiertelnych. To upiory, których Islandia nigdy się nie pozbędzie. Móri, brunatny jak ziemia, jak muł cmentarny. Tak więc młodzieniec znajduje się „w dobrym towarzystwie”. Słychać nawet tu i ówdzie pogłoski, ze… on jest synem jednego z takich! A poza tym to nie słyszałem jego innego imienia.

– Ale dlaczego został wyrzucony ze Szkoły Łacińskiej? – powtórzył któryś z wysłanników. Ten fakt niepokoił wszystkich znacznie bardziej niż duchy.

– Ech, to tylko głupstwo. Szczeniackie wymysły. Ludzie gadają, że przeczytał po kryjomu całą tajemną „Gråskinnę”, ale ja w to nie wierzę. Księga jest przecież dokładnie zamknięta i strzeżona, a poza tym została spisana za pomocą magicznych run, których on raczej nie mógł rozumieć…

– Nie mógłby, gdyby nie miał dostępu do dziedzictwa swej matki. Do zakazanych pism o magii i czarach, które zostawił Jon Jonsson – wtrącił lensman.

– Nie chce mi się w to wierzyć – powtórzył pastor. – Ale zrobił coś gorszego: został mianowicie przyłapany na rozkopywaniu grobów na cmentarzu w Holar. Chciał odnaleźć grób biskupa Gottskalka i zdobyć „Rödskinnę”!

Jeden ze słuchających jęknął tak głośno, że aż się zaniósł kaszlem. W kątach plebanii czaiły się mroczne cienie.

– Udało mu się to? – zapytał inny pospiesznie.

– Oczywiście, że nie! Nikt nie wie, gdzie spoczywa zły biskup, prawdopodobnie w krypcie pod podłogą kościoła. A „Rödskinna” musiała już całkiem zbutwieć, podobnie zresztą jak Gottskalk Groźny. Tak czy inaczej chłopiec jest niewinny. Po prostu pomysłowe i sprytne dziecko. To z dorosłych nie powinniście spuszczać oczu.

Najmłodszy z wysłanników głośno przełknął ślinę.

Czarnoksiężnik Gissur Bjarnasson groził, że jeśli zostanie stracony, powróci na ziemię jako upiór. Kobieta imieniem Helga mogła sprowadzić na nich śmierć swoją magiczną sztuką…

Sira Gudhmundur wstał na znak, że rozmowa dobiegła końca.

– O jedną rzecz chciałbym was jednak usilnie prosić: Nie przejeżdżajcie tędy, kiedy już będziecie wracać z całą trójką! Nocleg i dach nad głową znajdziecie w torfowych budynkach w Saurbæ.

Lensmanowi drżała broda, kiedy pytał:

– Eeech… Saurbæ? Czy nie jest gdzieś w pobliżu Myrka? Jego ludzie popatrzyli na siebie, a potem na mroczne cienie w kątach.

– Oczywiście – odparł pastor spokojnie. – Ale tym się nie przejmujcie. Wydarzenia w Myrka miały miejsce tak dawno temu.

Chyba jednak nie tak dawno. Przecież nieszczęsna Gudrun jeszcze żyje. Czy nie mieli prowadzić ze sobą tego czarnoksiężnika, który w końcu nakłonił diakona, by przestał straszyć? Historia, jedna z najbardziej makabrycznych opowieści o miłości, która przekracza granice śmierci, głośna była przecież na całej Islandii. Ale żaden z czterech wysłanników nie znał jej dokładnie, bo opowiadane przez ludzi historie rozprzestrzeniając się jak niesione wiatrem, stają się coraz mniej wyraziste, otrzymują jakieś nowe wątki, a tracą dawne. Powszechnie jednak twierdzono, że wydarzenia w Myrka były prawdziwe. Teraz zaś oni, czterej jeźdźcy, znaleźli się okropnie blisko tego miejsca. A jeśli historia nie należy tak całkiem do przeszłości? Jeśli diakon nadal tam straszy…?

Nie dana im jednak była szansa wyjaśnienia sprawy, pastor bowiem opuszczał już izbę, im więc nie pozostawało nic innego, jak udać się na spoczynek.

Tej nocy spali źle. Lękali się spotkania z oskarżonymi o czary, lękali się długiej, bardzo długiej drogi powrotnej, która prowadzić miała przez Myrka.

A jeszcze nie mieli pojęcia o cielesnych ani duchowych niepokojach i zagrożeniach na pustkowiach Sprengisandur…

Rozdział 6

Schwytanie trojga podejrzanych nastręczyło lensmanowi i jego ludziom zdumiewająco mało problemów. Gissur Bjarnason w Skagafjördhur, zbudzony ze snu władczymi, ostrymi słowy, prosił tylko, by się nie niepokoili, bo pójdzie z nimi bez oporu.

Podczas gdy inni wysłannicy przetrząsali dom Gissura, lensman nie spuszczał z więźnia czujnych oczu. Gissur nie był już młody, ale trudno powiedzieć, ile liczył sobie lat, chyba mniej, niż myśleli; miał szpakowate, niegdyś pewnie jasnobrązowe proste włosy, jasne oczy, długi nos i wysunięty do przodu podbródek. Poruszał się ciężko, jakimś posuwistym, kołyszącym się krokiem, i mówił półgłosem. Naprawdę nie wyglądał tak, jak lensman się spodziewał.

Ale właściwie to czego się spodziewał? Że spotka wilkołaka?

Helga i jej syn mieszkali w Hjaltadalur, niedaleko od siedziby biskupstwa i Szkoły Łacińskiej w Holar. Tak więc pojmanie wszystkich trojga nie przysporzyło lensmanowi i jego pomocnikom kłopotów.

Jak już wspomniano, Helga swoim wyglądem raczej nie zwracała uwagi. Ciemna, postawna kobieta o łagodnym i przyjaznym uśmiechu. Przyjęła ich spokojnie, martwiła się jedynie tym, że również syn ma być aresztowany.

Kiedy go zobaczyli, pojęli natychmiast, skąd się wzięło to jego imię, Móri – Brunatny. Włosy miał ciemnobrązowe, gęste i niesforne, mocno poskręcanymi lokami opadały mu na ramiona i na czoło tak, że prawie nie było widać również brązowych, niemal czarnych oczu. Życie na otwartym powietrzu nadało jego skórze brązowy odcień, a ubrany był w brązową długą koszulę mocno ściągniętą w pasie rzemieniem. Rzecz jasna i spodnie, i buty z miękkiej skóry również były brązowe.

Na moment wysłannicy lensmana pojęli też drugie znaczenie jego imienia. Móri, upiór, który powraca? Nie, cóż za głupstwa! Przecież to trzynastoletnie dziecko! Tak, ale dziecko nieśmiertelnego czarnoksiężnika, czyż nie? Nie, nie, żadnych takich myśli!