Mimo wszystko ludzie lensmana widzieli, że będzie to w przyszłości bardzo przystojny mężczyzna. Miał przy tym coś dzikiego w spojrzeniu, ruchy gwałtowne, niemal niecierpliwe. Przybycie obcych podnieciło go, widać to było wyraźnie. Nie przejmowali się jednak chłopakiem. To oskarżeni dorośli mogli wiedzieć co nieco o magii i czarach.
– Co to jest? – zapytał lensman, posuwając Gissurowi pod nos kawałek drewna. – Znaleźliśmy to w twoim domu.
Gissur spojrzał na drewno obojętnie.
– E, to głupstwo. Siadywałem w zimowe wieczory przed kominkiem i tak sobie dłubałem. Dla wprawy, bo miałem zamiar rzeźbić w kamieniu.
– Kłamstwo! – syknął lensman. – To są magiczne runy! Myślisz, że ja się na tym nie znam?
– Naprawdę? – zapytał Gissur ze złośliwym uśmieszkiem.
Lensman patrzył na niego zakłopotany. Oczywiście pojęcia nie miał, co mogłyby oznaczać te tajemnicze znaki.
Tak naprawdę była to jedynie biała magia, mająca służyć powodzeniu w połowach ryb, ale tego Gissur nie powiedział. Bawił się niewiedzą lensmana i pozwalał mu wierzyć, że to czarna magia, która może sprowadzić śmierć i wieczne potępienie.
– A ty, Helgo – zwrócił się urzędnik do kobiety. – Gdzie ukryłaś księgi odziedziczone po Thuridur, siostrze twego ojca?
Niczegoście nie znaleźli? – zapytała Helga równie obojętnie jak przedtem Gissur. – Powinniście wiedzieć, że księgi mojego ojca i dziadka zostały spalone w roku tysiąc sześćset pięćdziesiątym szóstym.
– Mamy powody przypuszczać, że już wtedy znajdowały się one w posiadaniu twojej ciotki.
– Ach, tak? W takim razie wiecie więcej niż ja sama.
– Wiemy też, że odziedziczyłaś po niej to i owo.
– Jakoś się bardzo nie wzbogaciłam.
– Możliwe, ale zależy, jak na to patrzeć. W każdym razie utraciłaś duszę, oddałaś ją Złemu. A teraz my spalimy budynki.
– Najpierw chyba będziecie musieli nas osądzić. Byłaby prawdziwa szkoda, gdybyście bez wyroku spalili taki piękny dom jak Gissura, a moją chałupę z torfu będzie wam chyba bardzo trudno puścić z dymem.
Lensman mruknął coś ze złością pod nosem i dał znak, żeby przestała. Nie należy rozmawiać o takich sprawach jak palenie domów.
Wiatr tłukł brzegi rzeki Hörga, kiedy siedmioro podróżnych rozglądało się za miejscem na nocleg. Deszczowe chmury wisiały nad ziemią jak grube postrzępione firany. Ludzie drżeli. Musieli jak najszybciej znaleźć się pod dachem, już nie byli w stanie jechać dalej, ale za nic nie chcieli nocować akurat tutaj.
Sylwetka kościoła w Myrka rysowała się ponuro na tle nieba.
Przeprawili się przez Hjaltadalsheidni przy tej przeklętej szarudze i właściwie znajdowali się znowu na zamieszkanych terenach. W pierwszej chwili ulga na widok zabudowań była wielka, lecz kiedy Gissur Bjarnasson powiedział cierpko: „Myrka! jakie to dziwne uczucie znowu się tu znaleźć”, ich ożywienie zgasło. Konie jednak nie mogły już dłużej iść, ciemności miały zapaść lada chwila, nie mieli wyboru.
Ominęli zagrodę Myrka tuż koło kościoła, lecz sąsiednie domostwo Saurbæ przyjmowało od czasu do czasu wędrowców na nocleg. Thufnavallanes, inna zagroda w tej okolicy, było zbyt oddalone. Poza rym również i ono było wymieniane w.starej historii o duchach.
Musieli pomóc Gissurowi i Heldze zsiąść z koni, oboje bowiem mieli łańcuchy na rękach i na szyjach. Chłopaka nie zakuto, więc~ radził sobie sam.
W końcu wszyscy mogli odpocząć w niskim budynku z torfu, którego im w Saurbæ użyczono na nocleg. Musieli pogodzić się z tym, że wszyscy będą dzielić jedno pomieszczenie, innej rady nie było.
Czterej ludzie lensmana już prawie zasypiali, kiedy posłyszeli, że więźniowie zaczynają ze sobą rozmawiać.
W pierwszej chwili lensman chciał wrzasnąć, że mają być cicho, potem jednak rozmowa wzbudziła jego zainteresowanie.
Helga rzekła cicho do Gissura:
– Ty. myślisz, że to wszystko o diakonie z Myrka to prawda?
– Pewnie, że prawda – odparł stary czarownik. – Byłem wtedy jeszcze młodym człowiekiem, ale pamiętam wszystko, jakby się to działo wczoraj.
– Może byś mi opowiedział? Słyszałam tylko jakieś nieskładne kawałki, a i to pewnie przeważnie zmyślone.
Gissur westchnął.
– To nie jest specjalnie radosna historia. Ale, z drugiej strony, to chyba najpiękniejsza islandzka opowieść o duchach i o miłości… W kościele w Myrka, tu niedaleko, był sobie kiedyś młody diakon, czyli uczeń i pomocnik księdza…
– Jak on miał na imię? – zapytał Móri, który leżał na brzuchu, wsparty na łokciach.
– Nie pamiętam. I chyba jego imię nie było nigdy wymieniane. Kochał pewną dziewczynę imieniem Gudrun, która mieszkała w Bægisa, po tamtej stronie rzek Hörga i Öxna, które płyną równolegle i dość blisko siebie. Jutro rano będziemy mijać Bægisa. Gudrun była tam służącą u proboszcza.
Najmłodszy z wysłanników pragnął mieć tyle odwagi, nie bacząc na nic zakryć uszy rękami. Odnosił wrażenie, że w pomieszczeniu pachnie ziemią, i rzeczywiście tak było. Ale jemu przychodziła na myśl ziemia cmentarna, jak z rozkopanego grobu.
– Diakon miał siwego konia o długiej grzywie – ciągnął dalej Gissur. – Nazywał go Faxi. Pewnego dnia, jakiś czas przed Bożym Narodzeniem, wyprawił się na nim do Bægisa, by zaprosić Gudrun na świąteczne przyjęcie w Myrka. Obiecał, że w Wigilię wieczorem przyjedzie i ją zabierze.
Kilka dni przed Bożym Narodzeniem rozszalały się śnieżyce, a rzeki pokryły się lodem, Wkrótce jednak nadeszła odwilż. Podczas gdy diakon przebywał u Gudrun w Bægisa, lody na rzekach ruszyły i trudno się było przedostać na drugą stronę. Wiecie, jak to jest, wysoka woda i kra. Diakon nie zdawał sobie sprawy, że zaszły takie zmiany. Przez rzekę Öxna przeszedł jeszcze po moście z lodu, natomiast Hörga była już całkowicie wolna od lodu, wobec czego jechał brzegiem aż do Saurbaæ.
W mroku któryś ze słuchaczy zadrżał gwałtownie, ktoś inny wydał jęk podobny do szlochu.
Gissur uśmiechnął się krzywo pod wąsem.
– W Saurbæ właśnie lód spiętrzył się na rzece, tworząc cos w rodzaju mostu, i diakon wjechał nań. W połowie drogi jednak lód się pod nim załamał i jeździec wpadł do wody.
– Tutaj? – rozległ się spłoszony głos najmłodszego strażnika. – Dokładnie naprzeciwko nas?
– Dokładnie tutaj – potwierdził Gissur. Strażnicy słyszeli wyraźnie, że go to wszystko bawi. – Następnego dnia, kiedy gospodarz Thufnavallanes wstał, zobaczył, że przed bramą stoi Faxi, bez uzdy i bez siodła. Koń był przemoczony i w ogóle znajdował się w strasznym stanie. Poszedł tedy chłop w dół rzeki, aż do cypla Thufnavalla. Tam, na cyplu, znalazł diakona wyrzuconego przez prąd, martwego, z głową potwornie pokaleczoną przez dryfujący lód. Zwłoki zostały przeniesione. do Myrka i pochowane na tydzień przed Bożym Narodzeniem.
Lensman widział oczyma wyobraźni piękną, zieloną dolinę rzeki Hörga i mały kościółek w najbliższej im teraz zagrodzie Myrka, której nazwa oznacza przecież tyle co Czarna Rzeka. On również pragnąłby nakazać Gissurowi milczenie, lecz ciekawość zwyciężyła.
– Ze względu na powodzie i zalane szlaki żadna wiadomość nie dotarła przed Wigilią z Myrka do Bægisa, wkrótce zresztą pogoda się poprawiła, więc Gudrun wyglądała świąt, uradowana, że spędzi je w Myrka. O zmierzchu zaczęła się ubierać w swój najpiękniejszy strój, a kiedy już była prawie gotowa, rozległo się pukanie do drzwi. Jedna z kobiet pobiegła otworzyć, lecz na progu nikogo nie było. Księżyc chował się za chmurami i na ziemi to zapadał mrok, to znowu robiło się całkiem widno.
Drżące oddechy mówiły Gissurowi, że strażnicy słuchają.