– Później może ci się już nie udać. Nie chcę, żebyś patrzył, jak będą wymierzać karę twojej matce.
– I nie będę. Zanim do tego dojdzie, znajdę się daleko od was. Poza tym oni mówią, że matka nie będzie ukarana.
– Dokąd masz zamiar się udać?
– W stronę Kaldidalir.
– Drogą wyjętych spod prawa… – Gissur pokiwał głową. Zresztą ani przez chwilę nie wątpił, że Móri planuje ucieczkę. A kiedy nadejdzie pora, on, Gissur powinien mu pomóc, starać się ukryć jego zniknięcie jak długo się da.
Ale chłopiec miał rację. Tutaj, na otwartych przestrzeniach Thjorsardalur, nie było możliwości odłączenia się od grupy.
A poza tym, o czym Gissur nie wiedział, Móri chciał najpierw zobaczyć cmentarz w Skalholt.
Ciemne oczy chłopca płonęły mrocznym żarem.
Na cmentarzu w Skalholt została pochowana druga „Gråskinna”.
Ale Skalholt rozczarowało młodego Móri. Kościół oglądali jedynie z daleka, leżał w odosobnieniu na rozległej, wymarłej równinie i widoczny był z odległości wielu mil. Nawet się do niego nie zbliżyli. Lensmanowi i jego ludziom spieszyło się coraz bardziej, chcieli się jak najszybciej pozbyć więźniów. Niech sobie biskup mówi, co chce, to przecież nie on walczył z czarami na pustkowiu.
Natomiast niezwykłe oczy Móriego pałały fanatyczną stanowczością, kiedy kierował wzrok w stronę samotnego kościółka.
Świątynię otaczało ledwie kilka niewielkich budyneczków, poza tym nic.
Trudno by było kopać na cmentarzu i nie zostać odkrytym. Obdarzony szaloną wyobraźnią trzynastolatka, Móri zapomniał o tym prostym fakcie, że w ziemi księgi po prostu gniją, dokładnie tak jak doczesne szczątki ich właścicieli. Był pewien, że wystarczy dostać się do grobu i księgi będą jego. Do głowy mu nie przyszło, że mogłyby ulec zniszczeniu. Księgi znajdujące się pod takim działaniem czarów? Nigdy!
Dzień miał się ku końcowi, strażnicy jednak chcieli jechać dalej. Zostałaby im zaledwie jedna doba w tym ponurym towarzystwie, gdyby podróżowali także nocą. Jeszcze tylko kawałek i z radością zobaczą tę trójkę za kratkami. Będzie to naprawdę uzasadniona radość!
Żeby tylko mogli pojąć, jak to się dzieje, że konie tamtych są takie lśniące, taką mają piękną skórę i okrągłe boki. Co sprawia, że są takie zadbane? Przebyły przecież morderczą wędrówkę, głodowały przez wiele dni, a mimo to są w zdumiewająco dobrej formie. Ludzie wyczerpani, czują się jak wraki, skóra poocierana, w głowach im się kręci z głodu; liczne rany dokuczają, więźniom też oczy zapadły się ze zmęczenia, tymczasem konie…?
Móri jechał obok Gissura.
– Już niedługo to zrobię. Zniknę.
– Jakie masz plany?
– Wkrótce będziemy musieli się zatrzymać na krótki odpoczynek. Znam zaklęcie sprowadzające sen…
– Jakim cudem się tego nauczyłeś? – syknął Gissur cicho rozglądając się na boki. – I dlaczego nie wykorzystałeś tego wcześniej?
– Chciałem zobaczyć Skalholt. Ale tam nie ma nic do oglądania. Powinniśmy zniknąć wszyscy troje.
– To niemożliwe. Helgę i mnie skuto łańcuchami. Tylko ty jesteś wolny.
Móri skinął głową.
– Później postaram się wam pomóc, zrobię, co będę mógł.
– Nie musisz nic robić. Skończy się na chłoście – kłamał Gissur.
Chłopiec nie orientował się, jak dramatyczna jest sytuacja obojga dorosłych, zwłaszcza po czarach, na jakie sobie pozwolił koło Myrka. Gissur słyszał tamtego dnia, że lensman mówił do swoich ludzi, iż zarówno Gissur, jak i Helga powinni skończyć na stosie. Byli oboje zbyt niebezpieczni, twierdził lensman, który nie miał pojęcia, z czyjej przyczyny przeżywali te wszystkie udręki w okolicy Myrka. A Gissur nie chciał ujawniać prawdy. Chłopiec powinien wyjść z opresji cało, bo to on mógł przekazać dalej tradycję. Jeśli będzie miał dość rozumu i odwagi, by dać sobie radę, rzecz jasna.
A może nawet nie będzie mu potrzebny rozum? Posiadał bowiem coś, co działało znacznie skuteczniej: posiadał wiedzę magiczną! Wystarczy tylko pamiętać o trupach, które znajdowali na swojej drodze przez Sprengisandur.
– Helga! – rzekł Gissur cicho. – Jak to było ze spadkiem po Jonssonach, twoim dziadku i ojcu? Czy ich księgi zginęły na stosie razem z nimi?
Helga zniżyła głos. Mówili teraz o niebezpiecznych sprawach.
– Nie. Siostra ojca, Thuridur, już wtedy miała je u siebie. A po wielu latach dała mnie. Przyjechała kiedyś do nas do Skagafjördhur i przywiozła księgi, bo sama już ich nie potrzebowała, a nie chciała, żeby przepadły.
Gissur wahał się przed zadaniem następnego pytania, lecz Helga pomogła mu i nie czekając, sama odpowiedziała:
– Tak, Móri je czytał. I nie tylko czytał, on je urnie na pamięć, każde słowo, każdy tajemny znak. Moi przodkowie nie należeli może do najwybitniejszych czarnoksiężników, ale nie byli też z najgorszych.
– Wiem o tym. A… księgi?
– Kiedy zrozumiałam, co Móri zrobił, i po tym, jak się dowiedziałam, że przeczytał całą „Gråskinnę” w Holar, spaliłam je. Sama umiem sporo na pamięć, a nie chciałam, żeby mój syn zgłębiał tak gruntownie i z takim zapałem tajemną wiedzę.
– Rozumiem. Helga… Często się zastanawiałem, kto jest jego ojcem?
– O to mnie nie pytaj – odparła szorstko.
– Nie, nie, oczywiście… Ale on… posiadał wiedzę, prawda?
– Posiadał. Był jednym z nas. A może nawet kimś więcej – rzekła w zadumie.
Gissur skinął głową i został nieco z tyłu, by w spokoju pomyśleć.
Starał się przypomnieć sobie wszystko, co słyszał o Kaldidalir.
Wymarła dolina, w której trudno by znaleźć coś jadalnego, od dawna była miejscem schronienia ludzi wyjętych spod prawa. Jej historia zaczynała się gdzieś w epoce sag. Gissur nigdy w Kaldidalir nie był, wiedział jednak, że nikt z własnej woli nie został tam na dłużej, zwłaszcza w zimie, a także, jak mówiono, podczas ciemnych, deszczowych i mglistych dni. Pusta droga wiła się przez wymarłe wzgórza, a na pokrytej wulkaniczną lawą ziemi nie rosło nic. Wichry gnały z miejsca na miejsce, wędrowiec nigdzie nie znajdował schronienia ni osłony. Daleko na północy obszaru, wśród bezdroży, znajdowała się dobrze ukryta grota Surtshellir. Stała się ona ostatnim ratunkiem wielu zbiegów. Resztki palenisk na ubitej ziemi jaskini opowiadały o ukrywających się tu od najdawniejszych czasów wygnańcach. Bezwzględnych, niebezpiecznych ludziach, gotowych zabić dla kawałka chleba. Słyszał też o górach wzdłuż nader rzadko uczęszczanych szlaków, o skałach z krawędziami wąskimi jak ostrze noża, o złocistozielonych mchach, pokrywających wzorzystymi dywanami zastygłe lawy, o przydrożnych kamieniach wzniesionych na pamiątkę uratowania życia lub dla wyżłobienia w nich magicznych run, które miały zapewnić szczęśliwą podróż przez ponurą pustynię pokrytą lawą i skalnymi odłamkami.
W rozpadlinach czaiły się drobne drapieżniki, jęczały upiory, duchy wyjętych spod prawa, którzy zostali zamordowani lub z innych przyczyn znaleźli tam swoją śmierć.
Czy można posłać do Kaldidalir takiego młodego chłopca, dziecko jeszcze?
Ale to konieczność. Móri nie będzie w stanie utrzymać w tajemnicy swoich umiejętności zbyt długo. Gdy wyjdą na jaw, czeka go niechybna śmierć.
I Gissur, i Helga życzyli sobie, by magiczna sztuka przetrwała. W chłopcu; on był ich jedyną nadzieją teraz, kiedy tak wielu czarnoksiężników, a wraz z nimi ich księgi, zginęło na stosach.
Nic nie wskazywało na to, by lensman zamierzał zatrzymać się na odpoczynek. Zbliżali się właśnie do Thingvellir, widać już było w oddali Skałę Wszystkich Mężów, gdzie zbierał się Allting, islandzki parlament.
Zdaje się, że Móri myślał to samo co Gissur.