Dziewczyna odparła, że woli to, niż zamarznąć na śmierć, i ułożyła się obok mężczyzny. Zaraz się też oboje poznali i spędzili resztę nocy w najlepszym porozumieniu. Móri zaś, którego nigdy jeszcze cierpienia miłości nie dotknęły, słuchał z zainteresowaniem i bardzo wiele się nauczył. Później oboje młodzi pobrali się i żyli długo i szczęśliwie.
Tymczasem sira Eirikur miewał innych nocnych gości…
Kiedyś na przykład odwiedziła go Stokkseyri-Disa, tak nazywała się pewna kobieta wysokiego rodu, krewna wielu historycznych postaci. Była to osoba dumna i wyniosła, a poza tym dosyć nieuczciwa w swoim stosunku do innych. Miała opinię obdarzonej zdolnościami ponadnaturalnymi.
Nieoczekiwanie sira Eirikur otrzymał od niej w prezencie wełniany sweter, jasnoniebieski w czerwony wzór. miał go na siebie włożyć, kiedy będzie odprawiał nabożeństwo w Krysuvik.
Pewnej niedzieli panowało takie przejmujące zimno, że istotnie sweter okazał się potrzebny. Pastor dojechał już do Vithisand, gdy sweter nieoczekiwanie zrobił się ciasny do tego stopnia, że duchowny zsiniał na twarzy. W końcu spadł z konia i nie był w stanie wykrztusić ani słowa, ale Móri, który mu towarzyszył, zobaczył, co się dzieje, i ściągnął sweter z nieszczęśnika.
Nikt nie miał wątpliwości, że to Stokkseyri-Disa chciała wypróbować na pastorze swoją magiczną siłę.
Po powrocie do domu sira Eirikur zaczął prząść szarą wełnę, a potem zrobił na drutach długą bluzę. Posłał ją Disie, którą ten dar niebywałe wzruszył. Bardzo jej się podobało ubranie. Takie było ciepłe i miękkie.
Wieczorem pastor zabronił swoim ludziom otwierać drzwi, żeby nie wiem jak się do nich dobijano. I dopiero przy trzecim pukaniu mają mu o tym powiedzieć. Nikt jednak nie przyszedł, bo na dworze panował straszny mróz i szalała zadymka. Nikt nie włóczy się po nocach w taką pogodę.
Mimo to nad ranem rozległo się jednak stukanie i Móri, usłyszał, że sira Eirikur mówi:
– Ktoś się do nas dobija. Pozwólcie, żeby zapukał jeszcze raz!
W chwilę później stukanie powtórzyło się, tym razem jeszcze głośniejsze, ale pastor powiedział, że nie ma Pośpiechu z otwieraniem.
Dopiero kiedy zapukano po raz trzeci, zresztą teraz dużo słabiej, sira Eirikur wstał i zaczął się ubierać. Nie spieszył się z tym, a potem podszedł do drzwi i otworzył. Na dworze stała jego przyjaciółka, ta, która niedawno przysłała mu sweter. Miała na sobie wełnianą bluzę, a w ręce trzymała duży nocnik. Była ledwie żywa z zimna.
Eirikur powitał ją uprzejmie.
– To nie jest pogoda na takie wyprawy, moja droga – rzekł. – Musisz mieć nie cierpiący zwłoki interes. Wejdź, proszę.
Móri musiał się odwrócić, bo nie był w stanie zachować powagi.
Dama nie mówiła o żadnych interesach, powiedziała natomiast co innego:
– Wczoraj wieczorem wyszłam na dwór, żeby opróżnić nocnik. Nagle zerwała się straszna wichura i zrobiło się tak ciemno, że nie wiedziałam, gdzie jestem, i nie byłam w stanie znaleźć drogi powrotnej, a potem krążyłam po okolicy, nie mogąc odrzucić od. siebie tego naczynia.
– A właśnie, moja droga – rzekł pastor. – Winien ci jestem podziękowania za twój dar. To więcej, niż sobie zasłużyłem, i dlatego pozwoliłem sobie również posłać ci prezent. Właśnie ów prezent stał się przyczyną twojej wędrówki i twojej u mnie wizyty. Powinnaś wiedzieć, że nie opłaca się żartować z Eirikura z Vogsos.
Po tych wydarzeniach nastał pomiędzy obojgiem pokój. Sira Eirikur powiedział jej na pożegnanie po kilku dniach:
– Będziesz miała szczęśliwe życie, ale po śmierci trafisz, do piekła.
– Naprawdę tak myślisz, siro Eirikurze? – zapytała Disa.
– Bez najmniejszej wątpliwości, moja droga – zapewnił Eirikur.
Kiedy nadeszła wiosna, Móri zaczął się niepokoić, czy jego dawny wróg, lensman, nie dowiedział się przypadkiem, ze Móri żyje i gdzie mieszka. Od czasu jednak kiedy widzieli się po raz ostatni i kiedy to Móri uciekł lensmanowi, polowania na czarownice ustały. Prawdę powiedziawszy Helga i Gissur na Islandii należeli do ostatnich, którzy zostali spaleni za czary i posługiwanie się magicznymi runami. Ludzie byli coraz lepiej wykształceni, przesądy zanikały.
Lensman chciał jednak schwytać i ukarać Móriego za jego dawniejszą bezczelność. Wiedział też, że opiekun i obrońca Móriego, sira Eirikur z Vogsos, wydobył z grobu magiczną księgę zwaną „Gråskinna” – jak mu się to, na Boga, udało? – i że nie wszystko, czym ten pobożny człowiek się zajmuje, zniosłoby światło dnia.
Pastora lensman ruszyć nie mógł, Móriego jednak mógł dostać, żywego albo umarłego, bez znaczenia. Lensman był człowiekiem żądnym zemsty i nigdy nie zapomniał upokorzenia, jakie go spotkało ze strony biskupa ze Skalholt, kiedy się okazało, że chłopak mu uciekł. W miarę upływu czasu ich podejrzenia zostały potwierdzone: tym, który zmącił wzrok strażnikom i zdobył władzę nad ich snami, przez co mógł kierować ich postępowaniem tak, że o mało się nie potopili, był właśnie młody Móri, nikt inny.
I to jego lensman wypuścił z rąk!
Sira Eirikur odbył z Mórim poważną rozmowę.
– Wiesz już teraz wszystko, czego mogłem cię nauczyć. I w moim domu zrobiło się już dla ciebie niebezpiecznie. Oni mogą tu przyjść w każdej chwili i zabrać cię. Musisz opuścić Vogsos.
Móri skinął głową. On też to rozumiał.
– Zakładam – rzekł pastor nieco uszczypliwie – że czytałeś moją „Gråskinnę”.
Móri nie mógł zaprzeczyć.
– I nauczyłeś się jej na pamięć?
– Od początku do końca i od końca do początku.
Pastor spoglądał na dorosłego już teraz Móriego. Patrzył na jego fascynująco piękną, męską twarz z odrobiną zdradzającej okrucieństwo bezwzględności w rysach, która z wiekiem i powiększającą się wiedzą zaniknie, taką przynajmniej pastor miał nadzieję. Niecierpliwość, tak charakterystyczna dla,młodego Móriego, została teraz zastąpiona przez tłumiony dynamizm i niezwykle bogatą osobowość, która bardzo niepokoiła pastora. Zastanawiał się, do czego to wszystko może doprowadzić.
– Dokąd zamierzasz się udać?
Móri myślał głośno:
– Do Kaldidalur nie wrócę już nigdy. Do tej samotności. Do zimowych sztormów. Deszczu i mgły. Głodu, skręcającego wnętrzności głodu. Walki o przetrwanie. Kaldidalur, „dolina wichrów”. Albo Kaldidalur, „dolina zimnych wiatrów”. A to nie jest żadna dolina, sira Eirikurze, to po prostu lodowato zimne pustkowie, nic tylko lawa i drobne kamienie. I Surtshellir… Grota, w której niekiedy musiałem się chronić na długie okresy. Woda spływająca ze sklepienia. Pokryte lodem dno. To wielka grota, długie korytarze z wieloma odnogami, ja jednak nauczyłem się jakoś z tym wszystkim żyć. Ale tego kapania w grocie, tego lodowatego dna i ciemności nienawidziłem w miarę upływu czasu coraz bardziej.
– Myślę, że powinieneś opuścić kraj – rzekł sira Eirikur z powagą. – Tutaj nie ma dla ciebie bezpiecznego miejsca. Osiądź gdzieś za morzem i zacznij wszystko od początku! Młodość czyni cię nieostrożnym w postępowaniu z naturalnymi darami, jakie otrzymałeś, ale lepszego ucznia żaden czarnoksiężnik nigdy nie miał!
To była wielka pochwała ze strony siry Eirikura i Móri, podziękował pięknie.
– Ale… – zaczął z wahaniem.
– Tak?
– Jest coś, co chciałbym jeszcze zrobić. Pastor uśmiechnął się krzywo.
– Sądzisz, że nie wiem, do czego zmierzasz? Masz na, myśli „Rödskinnę”, prawda?
Zawstydzony Móri musiał przyznać, że tak właśnie jest.
– Zapomnij o tej księdze – rzekł sira Eirikur z naciskiem, kładąc rękę na ramieniu Móriego. – Otrzymałeś już dwie z trzech, a to wcale nie jest zły wynik.