Выбрать главу

– Ale „Rödskinna” jest ukoronowaniem tajemnych ksiąg.

– I jest zarazem najbardziej niebezpieczna. Wiesz, ja za młodu marzyłem o tym samym. Udało mi się wywołać z grobu starca z „Gråskinną” i wszystko, co w niej zostało spisane, jest teraz także częścią twojej wiedzy. Nigdy jednak nikomu nie wyznałem, jak do tego doszło.

– Rzeczywiście. Wielokrotnie się nad tym zastanawiałem, ale nie odważyłem się zapytać.

– Teraz też nie pytaj! I porzuć marzenia o zdobyciu „Rödskinny”! Jej żaden żywy człowiek nie zdoła wywołać spod ziemi. Cały rytuał ze znacznie prostszą „Gråskinną” i starym eremitą był już dostatecznie potworny, do dzisiaj dręczą mnie koszmarne sny. Wyszedłem z tego niemal bez szwanku, ponieważ miałem powiązania… z właściwą stroną, byłem już wykształconym kapłanem. Ty tego nie masz. Nie masz zadatków na to, by zostać księdzem, i nie wygląda mi też, że znajdziesz się kiedyś w niebieskich rejestrach. Tak, wiesz z pewnością, że jeden z tych dwu, którzy byli wtedy ze mną, w chwili gdy starzec podniósł się z ziemi, stracił rozum, a drugi rozpił się do tego stopnia, że sam już nie wie, kim jest.

– Nie wiedziałem o tym. Bogi i Magnus, tak się nazywali, prawda? Biedni ludzie. Musicie być bardzo silnym człowiekiem, sira Eirikurze.

Pastor uśmiechnął się ze smutkiem.

– Żałowałem niezliczoną ilość razy i zastanawiałem się, czy cena nie była zbyt wysoka. Zdrowy rozum dwóch ludzi i moje bezsenne noce. W dodatku zaprzedałem i ciało, i duszę, to też musisz wiedzieć.

Do diabła, pomyślał Móri. Ale nawet to nie wydało mu się zbyt przerażające. Gdyby go tylko pastor nauczył rytuałów i wszystkiego, co trzeba robić, by wywołać zmarłego z grobu, to na pewno by zdobył „Rödskinnę”.

Dwie z trzech to za mało.

W każdym razie dla Móriego.

Ale również on rozumiał, że musi opuścić kraj. Żadne miejsce nie było już dla niego bezpieczne.

Tak więc w pewien mglisty letni poranek wszedł na pokład statku, który miał go zabrać daleko od Islandii, kraju, który kochał. Nie chciał patrzeć, jak ojczysty brzeg znika w oddali. Uparcie spoglądał przed siebie, na otwarte morze.

Ale jego dusza pogrążona była w smutku, oczy płonęły fanatycznie, myśli zaś krążyły wokół jednej jedynej sprawy i Móri szeptał sam do siebie:

– Pierwszą „Gråskinnę” czytałem w Holar tak długo, dopóki nie nauczyłem się jej na pamięć. Drugiej „Gråskinny” nauczyłem się od siry Eirikura i nie sądzę, bym mu nie dorównywał, jeśli chodzi o znajomość zaklęć z tej księgi.

Odetchnął. Głęboko i spokojnie.

Już teraz wiem więcej niż ktokolwiek inny na świecie, bo posiadam również wiedzę mego dziadka i pradziadka, a także siostry dziadka. Teraz pozostaje już tylko jedno, a stanę się najsilniejszy na świecie.

Piękną i zarazem straszną twarz rozjaśnił jakiś diabelski, pełen zdecydowania uśmieszek.

– „Rödskinna”. Jeśli zdobędę jej wiedzę, zdobędę wszystko!

I na koniec szepnął jeszcze:

– Islandio, ja wrócę! Kiedy czas się dopełni, wrócę do ciebie!

Rozdział 11

Bergen, Anno Domini 1715.

Grzmiało i huczało wokół Tiril, jarzyło się i skrzyło, dzwoniło i łoskotało, dźwięczne uderzenia jedno po drugim. Żelazo o kamień, żelazo o kamień.

Tiril znajdowała się w kuźni, u kowala. Zawsze czuła się tu bardzo dobrze. W dzieciństwie przychodziła często z woźnicą albo z chłopcem stajennym, gdy kuto konie lub należało naprawić uprząż. Nikt bowiem tak naprawdę nie zajmował się tym, co Tiril robi ani gdzie się podziewa.

Aż do ostatnich miesięcy. Teraz bowiem czuła się nieustannie obserwowana i śledzona przez ojca. „Dokąd idziesz? Gdzie byłaś? Zostaniesz w domu, nie uchodzi, żeby młoda dama włóczyła się sama po ulicach”.

Młoda dama! Sama włóczy się po ulicach! Tiril zawsze robiła, co chciała, więc i teraz wydostawała się po prostu przez okno. Za każdym razem, gdy kazano jej siedzieć w swoim pokoju, wymykała się tą drogą do miasta!

Tego dnia wybrała się do kowala. Chciała zamówić nabijaną kolcami obrożę dla Nera, żeby radził sobie jeszcze lepiej niż dotychczas. Zdarzało się, że sfory obcych bezdomnych psów zakradały się do jego legowiska w porcie i wtedy wybuchały bójki.

Nero był z nią. Jak zwykle wyszła z domu przez okno, rodzice więc sądzili, że dziewczyna siedzi u siebie i haftuje.

Ale haftowanie nie było w żadnym razie powołaniem Tiril, nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości.

Ból po śmierci Carli nadal trwał w jej sercu. Głębiej niż jakiekolwiek inne uczucia. Ten ból, który trapi bliskich kogoś, kto odebrał sobie życie, wyrzuty sumienia, zawód, poczucie winy, wszystko to otaczało Tiril niczym ciemna chmura. Chmura, która nigdy nie zniknie, Tiril wiedziała o tymi Wielu ludzi, na których życiu kładzie się cień czyjegoś samobójstwa, nosi w sobie żałobę aż do śmierci.

Trudno powiedzieć, ile łez już wylała biedna siostra nieszczęsnej Carli.

Tego dnia kuźnia wydawała się jakaś odmieniona. Tiril znała ją przecież bardzo dobrze, prowadziły do niej kamienne schody, wnętrze było czymś w rodzaju górskiej groty. Tylną ścianę stanowiła skała, przy niej zbudowano wielkie palenisko, obok którego stały trzy kowadła, a wzdłuż jednej ze ścian leżało mnóstwo najrozmaitszych przedmiotów żelaznych, które Tiril uważała za nieprzydatny do niczego złom, chociaż kowal był absolutnie innego zdania.

Reszta kuźni, rozległa, tajemnicza przestrzeń, kryła się w mroku.

Kowal, wielki i potężny, z brodą, muskularny, w skórzanym fartuchu na gołym torsie i wydatnym brzuchu piwosza, był dawnym znajomym Tiril. Panienka w takim miejscu to nieczęsty gość, Tiril jednak witano serdecznie. Ludzie w ogóle ją lubili za jej brak sztuczności i rzeczowość, domyślali się, że za tą radosną życzliwością dla świata kryje się samotność opuszczonego dziecka. A poza tym ostatnio wyładniała i miło było na nią popatrzeć!

Natomiast uczniowie kowala, którzy dopiero co tu nastali, przyglądali się z podziwem tej młodej damie. Zachowywali się też jakoś nerwowo, ale to z pewnością nie z jej powodu.

Kowal słuchał wyjaśnień Tiril i kiwał głową.

– To się da zrobić – obiecał. – Ma panienka bardzo pięknego psa.

Nero pozwolił się pogłaskać, najwyraźniej akceptował kowala. Ale nawet ten rosły, silny mężczyzna był dzisiaj jakiś nieswój. Chyba nie tylko Nero coś wietrzył; wszyscy, łącznie z Tiril, byli spięci i raz po raz rozglądali się ukradkiem. Pies nastawiał uszu i z głuchym pomrukiem w gardzieli spoglądał w stronę mrocznego wnętrza kuźni.

Kowal ani nie strzygł uszami, ani nie warczał, ale jego reakcje w jakiś sposób przypominały zachowanie psa. Ukradkowe spojrzenia, niepokój w oczach, nerwowość…

A obaj uczniowie? Pracowali, jakby sam diabeł stał nad nimi z biczem.

I cóż takiego robili?

Nic specjalnego. Jakieś drobiazgi do końskiej uprzęży. Ale co robił kowal…?

Dobry Boże, co tam leży na palenisku? zastanawiała się Tiril. To przecież wygląda jak…

Nie wiedziała dokładnie, jak to określić. Z pozoru przedmiot wyglądał jak nóż, ale nóż niezwykły, wykwintna rękojeść i ostrze… wszystko razem przywodziło na myśl… magię.

Nie, nie powinna głośno mówić o swoich przywidzeniach.

Ale nie tylko te zewnętrzne objawy budziły niepokój Tiril Było też coś w samej atmosferze. Coś… groźnego?

Nagle niemal doznała szoku, stwierdziła bowiem, że w kuźni znajduje się ktoś jeszcze. To, co początkowo uważała za tłumoczek starych ubrań pod ścianą okrytej mrokiem części kuźni, było czymś zupełnie innym. Tam po prostu siedział człowiek. Skulony, owinięty ciemną peleryną, siedział na jednej ze skrzyń, w której kowal trzymał kawałki żelaza i różne narzędzia. Obcy podciągnął kolana i opierał na nich łokcie, głowę wspartą na rękach pochylał, jakby wpatrywał się w ziemię.