Выбрать главу

A więc to z tamtej strony…

Tiril zdała sobie sprawę, że na jego widok zamarła i przestała oddychać.

– No, no, Nero, spokój – szeptała do napinającego mięśnie psa. – No, no, to tylko człowiek.

A może nie? Ukryta w cieniu postać mogła też być istotą „z tamtej strony”. Albo człowiekiem, który miał zbyt wiele do czynienia ze światem śmierci.

To by dopiero było straszne, pomyślała Tiril wstrząśnięta. O Boże, skąd mi takie myśli przychodzą do głowy?

Kowal nadzorował pracę uczniów, raz po raz wydawał im jakieś gorączkowe polecenia, jakby chciał możliwie najprędzej pozbyć się tego tajemniczego gościa, odpoczywającego teraz pod ścianą, ale poza tym majster wyglądał na zadowolonego z pracy chłopców.

W końcu zajął się zamówieniem Tiril.

– Będę z tym gotowy jutro o tej samej porze, panienko Dahl – powiedział. – I obiecuję, że robotę wykonam dobrze. Taki piękny pies jest tego wart.

– Tak. To mój najlepszy przyjaciel na świecie – wyjaśniła Tiril.

– Widzę to. Dobry stróżujący pies, prawda?

– Stróżuje tylko przy mnie – roześmiała się.

– Ale pewnie utrzymanie kosztuje sporo?

– On nie mieszka w domu – odparła chyba zbyt szybko. Nie powinna była w ogóle tego mówić. – Ale ja się nim opiekuję. Wiedzie mu się naprawdę nie najgorzej. Nero jest przywódcą dużej sfory. I właśnie dlatego potrzebna mu dobra obroża. Dla obrony przed innymi przywódcami sfor.

– Bardzo rozsądny pomysł. Nabiję gęsto ostre, sterczące na zewnątrz kolce. Bo widzi panienka, psy chwytają przeciwnika za gardło, a w tej obroży żaden go nie ruszy. Jak rozumiem, to panienka nie może go ze sobą zabierać do domu, tak?

– No właśnie. Jest taki duży, a u mnie w domu nie za bardzo lubią psy.

– Eee – zaczął kowal, spoglądając na nią ukradkiem. – Aaa… wiedzą o nim?

– Nie – zaśmiała się Tiril. – Nie wiedzą.

– Tak myślałem. No, cóż… Pozostałby tylko do wyjaśnienia jeden drobiazg: kto zapłaci za tę przyjemność?

– Ja – oświadczyła zdecydowanie i sięgnęła po woreczek z pieniędzmi. Mogę zapłacić już teraz.

– Nie, nie trzeba, policzymy się jutro.

Rzucił pospieszne spojrzenie na palenisko, gdzie niezwykły nóż jarzył się czerwonym, krwistym blaskiem. Tiril domyślała się, że kowal ma mnóstwo pracy, wobec tego ruszyła do wyjścia. I tak trudno było rozmawiać w tym hałasie.

Nagle drgnęła gwałtownie. „To” opuściło swoje miejsce na skrzyni i stało na kamiennej podłodze, wciąż kryjąc się w cieniu.

Stwierdziła, że jest to bardzo wysoki mężczyzna, okryty peleryną, w mnisim kapturze na głowie. Kiedy ogień na palenisku strzelił w górę, przez moment zobaczyła twarz nieznajomego, taką surową i tak niezwykle piękną, że aż się cofnęła z wrażenia. Oczy były ciemne jak węgiel i płonące, Tiril przypomniała sobie słowa starej pieśni: „Jakby świecił czarny lód”.

Zdążyła jeszcze zobaczyć czarne loki pod kapturem, po czym ogień przygasł i wszystko zniknęło w mroku.

– Chodź, Nero – mruknęła i pobiegła schodami do wyjścia.

Ostatnie, co usłyszała, to kilka słów w jakimś dziwnym dialekcie, którego nigdy jeszcze nie słyszała i w żadnym razie nie potrafiłaby zlokalizować. Brzmiało to prawie jak obcy język, chociaż sens słów do niej docierał:

– Wrócę tu jutro o tej samej porze.

Może tak się mówi w królestwie śmierci?

Rozdział 12

Tego wieczora konsul Dahl zaatakował ponownie.

Od ostatniego razu minęło już kilka miesięcy, a żadna nowa okazja się nie nadarzyła. Dopiero teraz. Co prawda dotykał Tiril zawsze, gdy tylko znalazł się w jej pobliżu, a to po ojcowsku ją pogłaskał, a to cmoknął w policzek, ale wszystko w granicach przyzwoitości, rzecz jasna. Żona prawie teraz nie wychodziła z domu, chociaż wciąż zapowiadała, że musi odwiedzić tego czy owego.

Tiril skończyła tymczasem szesnaście lat i konsul zaczynał się denerwować. Ostatnio pani Dahl coraz częściej wspominała, że trzeba będzie znaleźć pannie odpowiedniego narzeczonego.

Cóż za potworny pomysł! Nikt nie może mu odebrać Tiril, ona jest jego zdobyczą. Taka młoda, taka świeżutka!

Minęło już prawie półtora roku od chwili, kiedy po raz pierwszy spostrzegł, że ona w ogóle istnieje. Półtora roku od śmierci Carli, a on wciąż nie miał możliwości, żeby…

Z Carlą wszystko było dużo prostsze. Mieszkała na górze, w dużym, pięknym pokoju, konsul mógł tam chodzić przez nikogo nie zauważony. Tiril natomiast zajmowała pokoik koło sypialni jego żony. Cholernie niepraktyczne, bo musiał czekać, aż żona znowu gdzieś wyjedzie, a teraz zdarzało się to nader rzadko. Wielbicieli też pani konsulowa nie miała już tak wielu jak dawniej.

Próbował, oczywiście, namówić Tiril, by zmieniła pokój. Proponował jej, by przeprowadziła się do dużo większego i znacznie bardziej eleganckiego pokoju po Carli, ale Tiril nawet słyszeć o tym nie chciała. Zająć pokój siostry, to dla niej równało się niemal świętokradztwu.

Głupie baby! Takie niepraktyczne, takie sentymentalne! Nigdy nie wiedzą, co jest dla nich naprawdę dobre.

Dzisiaj jednak żona nareszcie wyjechała! Odwiedzić siostrę na łożu śmierci. Wyjechała zaraz po obiedzie, Bogu dzięki!

Nagle konsul zadrżał zdjęty grozą. Śmierć. Wciąż śmierć dokoła niego. A on pragnie życia. Młodości. Świeżości.

Zasłużył sobie na to po długim poście. Co prawda zdarzyło mu się w tym czasie odwiedzać nowe służące, ale jedna nie była taka niewinna, jak sądził, drugą bardzo szybko się znudził, a trzecia okazała się brudasem i zaraziła go jakimś paskudztwem.

Nie, przez cały czas pragnął tylko Tiril I ona mu ulegnie, był o tym przekonany. Żadna szesnastolatka nie może być zupełnie nieuświadomiona, choć Tiril na to właśnie wygląda. Ale czyż nie przesiaduje często w salonie? Robi tak, oczywiście, po to, by go widywać, uwodzić. A w takim razie, to już nie będzie jego wina, tylko jej, prawda? Bo to ona go zaczepia, wchodzi mu w drogę.

Był tak pewien swego, że nawet nie pukając do drzwi, wsunął się późnym wieczorem do jej sypialni.

O, do diabła! Dziewczyna jeszcze nie śpi! To okropnie komplikuje sprawę. Tiril zdumiona patrzyła na wchodzącego. Najpierw z irytacją zmarszczyła brwi, ale zaraz złagodniała, była przecież miłą i dobrze wychowaną dziewczyną, Nie chciała być dla nikogo niegrzeczna.

I właśnie na tę cechę jej charakteru konsul liczył.

– Dobry wieczór, dziecino. Siedzisz jeszcze nad książką? Delikatne muśnięcie wskazującym palcem w policzek. Czyż jednak ona nie cofnęła się aż nadto wyraźnie? Zdaje się, że próbuje się droczyć.

Przez następne pół godziny nie posunął się ani o pół kroku w swoich zamiarach. Mimo podniecenia musiał jednak zauważyć, że Tiril w niczym nie jest podobna do spłoszonej, ale posłusznej, przytłoczonej poczuciem winy Carli. Zresztą dlaczego miałaby być podobna, przecież nie były ze sobą spokrewnione.

Tiril zachowywała się uprzejmie jak zawsze. Często ten jej niezmiennie dobry humor denerwował konsula, teraz jednak cieszyło go, że dziewczynka zawsze starała się czynić dobrze, nigdy nie chciała nikogo zranić.

To jednak do niczego nie prowadzi. Powinien bardziej stanowczo zmierzać do celu.

– Czy tatuś mógłby rozebrać swoją małą córeczkę?

– Nie, sama daję sobie znakomicie radę – roześmiała się Tiril.

– Carla jednak bardzo to lubiła i zawsze chciała, żebym to robił.