Na dłuższą metę niełatwo było utrzymać szczeniaka w ukryciu. I rósł przerażająco szybko. Któregoś dnia pani Dahl rozgniewała się nie na żarty.
– Co to za straszne paskudztwo leży przed naszymi drzwiami? Zastrzel tego psa, Carl!
Tiril wypadła z domu jak błyskawica i wyciągnęła Nero na ulicę.
– Nie będziesz nigdy w tym domu bezpieczny – mówiła. – Muszę cię zapoznać z twoimi pobratymcami.
Została z wychowankiem przez całe popołudnie. W końcu stwierdziła, że zwierzę jest wystarczająco duże i silne, by budzić respekt u innych psów. Nero bardzo chciał z nią wracać, ale jakoś jej się udało go przekonać, by tego nie robił. Pożegnanie było długie i wzruszające. Tiril ze łzami w oczach szeptała mu do ucha słowa pociechy i obiecywała, że odwiedzi go jak tylko będzie mogła. Urządziła mu wy- godny kąt na wybrzeżu w pobliżu portu, w starych magazynach, które uratowały się z pożaru, i ustawiła tam jego miski pełne jedzenia i picia. Potem z bardzo ciężkim sercem powlokła się do domu.
Carla po prostu gasła w oczach, w końcu była już jedynie cieniem siebie sprzed roku. Od dawna już nie tylko Tiril ukrywano przed gośćmi. „Przecież i tak nikt nie chce uwierzyć, że ja mogę mieć takie duże dzieci” – mówiła pani Dahl, jakby chciała się wytłumaczyć. Ojciec też już nawet nie spoglądał na starszą córkę, a młodszej przecież nigdy właściwie nie zauważał.
Tiril próbowała jakoś zbliżyć się do siostry, ale bez powodzenia. Wiedziała, że nadal są przyjaciółkami, lecz z jakiegoś powodu siostra nie może się jej zwierzyć ze swoich zmartwień. Tiril, która do niedawna widziała świat jako radosne, zalane słonecznym blaskiem miejsce, nie pojmowała nic a nic.
Pewnej nocy obudziła się z wrażeniem, że nie jest w pokoju sama. Jakaś ciemna postać skradała się od strony okna. Dziewczynka zerwała się ze zdławionym krzykiem.
– Cicho bądź, głupia! – usłyszała. To ojciec! Trzymał w rękach coś, czego nie była w stanie rozróżnić. – Chciałem tylko zobaczyć, co ci się stało. Krzyczałaś przez sen.
– Dziękuję, ojcze – bąknęła wzruszona jego troskliwością. – Nic mi nie jest.
Jej oczy zaczynały się przyzwyczajać do ciemności i odnosiła wrażenie, że twarz ojca jest jakaś dziwna, jakby go coś bardzo wzburzyło. Stał jeszcze przez chwilę, wpatrywał się w nią uważnie, po czym zdecydowanie szepnął: „Nie” i wyszedł, a to, co trzymał w ręce, z cichym szelestem zniknęło wraz z nim.
Tiril ze zdumieniem potrząsała głową i uśmiechała się. na ogól nie interesował się jej snami. Nie potrafiłaby sobie w ogóle przypomnieć, czy przychodził kiedykolwiek do jej pokoju, w każdym razie nie leżało w jego zwyczaju życzyć jej dobrej nocy od czasu, gdy była całkiem malutka.
Pełen napięcia nastrój w domu stał się dla niej już tak trudny do zniesienia, że gotowa była potraktować to wydarzenie z nadzieją, że może coś zmieni się na lepsze. Zwłaszcza że głęboko zapadły jej w serce słowa, które kiedyś wypowiedziała matka: „To nie są moje córki. Czyż ta młodsza jest choć trochę do mnie podobna?”
To była prawda. Tiril nie miała w sobie nic, co by ją czyniło podobną do starszej siostry Carli czy do matki. Nie miała też w sobie nic z ojca. Uważała zresztą, że w miarę upływu czasu jego twarz coraz bardziej przypomina rybi pyszczek. Wyglądał jak ryba z tymi wyliniałymi wąsami i rzadkim zarostem, a także coraz większymi problemami, by zapiąć krótki tużurek na wydatnym brzuchu. Godność była dla niego sprawą tym ważniejszą, im mniej jej pozostawało. Robił się coraz bardziej zgorzkniały i złośliwy.
Nie, Tiril nie była podobna do żadnego z nich.
Świadomość tego stanowiła dla dziewczynki niemałą pociechę. Często „dyskutowała” o tych sprawach z Nerem.
– Zastanawiam się, Nero, kim byli moi prawdziwi rodzice.
Pies słuchał swojej pani uważnie i patrzył jej w oczy poważnymi ślepiami, aż zaczynała się uśmiechać.
– Z pewnością byli niewysokiego wzrostu i mieli takie kanciaste figury jak ja – śmiała się. I znowu oboje z Nerem odzyskiwali znakomity humor. – Myślę, że byli wędrownymi kuglarzami, co ty na to? Kuglarze zawsze są radośni. A jacy zręczni! Potrafią wykonać salto mortale.
Tiril wywijała koziołki na trawie, Nero uważał, że to wspaniała zabawa. Potem mocowali się i turlali po ziemi. W końcu dziewczynka usiadła zdyszana.
– Wiesz, ale chciałabym, żeby Carla naprawdę była moją starszą siostrą. Co ja mam z nią robić, Nero? Jak mam postępować, żeby znowu odzyskała radość?
Pies nie umiał udzielić jej żadnej rady.
Oczywiście dziewczynka z dobrej rodziny nie mogła w ten sposób biegać po ulicach. Tiril jednak miała swoje tajemne ścieżki, przekradała się przez ogrody, chodziła bocznymi uliczkami, kryła się w zaułkach, kiedy wszyscy myśleli, że spokojnie siedzi w swoim pokoju. Zresztą domownicy byli pochłonięci własnymi sprawami. Tylko Carla wiedziała, co się dzieje. Z początku bardzo się niepokoiła zachowaniem siostry, nigdy jej jednak nie zdradziła, a później uznała, że Tiril radzi sobie sama bardzo dobrze.
Pewnego dnia do domu konsula przyszedł jakiś obcy człowiek. Tiril dostrzegła go z góry i przechylona przez poręcz schodów przyglądała mu się z ciekawością. Ojciec pospiesznie wprowadził przybysza do salonu.
– Co pan tu robi? – spytał z wyraźnym niepokojem. – Nie wolno panu tu przychodzić!
Gość nosił perukę, kołnierz surduta miał wytłuszczony. W jego glosie pobrzmiewały jakieś groźne tony.
– Skoro pan się u mnie nie pokazuje, panie Dahl, to muszę moje interesy brać w swoje ręce.
– Powiedziałem przecież, że zapłacę. Już wkrótce.
– Słyszę to od dawna.
– Ale ja mam środki. Muszę je tylko uruchomić.
– Pan ma na myśli pieniądze panny? No, to ich nie może pan uruchomić. Przynajmniej dopóki dziewczyna…
– Ciii! – syknął pan Dahl niecierpliwie i rozejrzał się nerwowo. Tiril odsunęła się od poręczy i poszła do swojego pokoju.
To Carla ma pieniądze? myślała zdumiona. I ojciec zamierza je zabrać? To nie może być uczciwa sprawa!
Żeby tylko mogła jakoś siostrze pomóc! Ona, Tiril, niczego, oczywiście, nie posiada, nawet nie jest spokrewniona z tą rodzina, sama doszła do takiego wniosku.
Ale przecież pozwolono jej tutaj mieszkać. Przygarnęli dziecko wędrownych artystów i byli dla niej mili, więc oczywiście powinna pomagać jak potrafi.
W tamtym okresie Tiril do tego stopnia akceptowała myśl o swojej obcości w tym domu, że sama w to wierzyła. Osobą, którą naprawdę chciała wesprzeć, była nieszczęsna Carla. Ale nie umiała jej nakłonić do zwierzeń. I nic nie zmieniło się do chwili, gdy Carla skończyła szesnaście lat, a Tiril miała czternaście.
Nieoczekiwanie matka oświadczyła, że starsza córka powinna wyjść za mąż za pewnego bardzo bogatego młodego mieszkańca Bergen. Od tego dnia dom znowu się ożywił, ku wściekłym protestom ojca organizowano wielkie bale i przyjęcia jak za dawnych dobrych czasów. Tiril nigdy nie widziała ojca w takim stanie. I to wcale nie przyjęcia tak go irytowały, dziewczynka była pewna, że chodzi tu o coś zupełnie innego. O coś okropnego, czuła to, ale nie była w stanie nawet w przybliżeniu określić, o co.
Pewnego ranka zapłakana Carla siedziała w salonie na górze. Tiril weszła tam nieoczekiwanie, więc starsza siostra nie mogła już uniknąć szczerej rozmowy.
– Kochana Carlo – powiedziała Tiril, sadowiąc się na podłodze u stóp siostry. – Jako dzieci byłyśmy przecież serdecznymi przyjaciółkami. Czy nie możesz mi powiedzieć, dlaczego jesteś taka smutna?