Wracali przez podwórze do domu i nagle Tiril stanęła jak wryta. Nero także. Oboje musieli doznać tego samego uczucia. Nero zjeżył się i czujnie nastawił uszu.
Czy ktoś ich obserwuje?
Tiril rozejrzała się, ale nikogo nie dostrzegła. W dół ku wodzie widok miała otwarty i tam nikogo nie było na pewno. Po drugiej stronie i z tyłu za zabudowaniami znajdował się niewysoki mieszany zagajnik, ale tak daleko od domu, że Tiril nie odczuwała żadnego lęku.
Coś musiało mi się przywidzieć, pomyślała.
– Będziemy tu mieli bardzo pięknie, Nero – obiecywała.
Pies, który ułożył się wygodnie na kuchennej podłodze, otworzył jedno oko, spojrzał na nią, zamknął oko i spokojnie pogrążył się w drzemce. Nie ulegało wątpliwości, że jest mu dobrze i że czuje się bezpieczny.
Po południu skończyło się drewno na opał, które przygotowała kowalowa, i zaczęły się problemy. W szopie znajdowała się i piła, i siekiera, i pieniek do rąbania drewna, pod ścianą leżał stos długich, średniej grubości bali. Ale Tiril nigdy w życiu drewna nie rąbała. Jakoś sobie poradziła z piłą i po pewnym czasie rozpiłowała kilka bali na krótsze kawałki, ale na tym koniec. Podstępne bierwiona zsuwały się z pieńka, kiedy uderzała w nie siekierą, gdyby zaś chciała je przytrzymywać, mogła trafić siekierą w swoją dłoń zamiast w drewno. Co robić? Zbierało jej się na płacz, kiedy unosiła siekierę w kolejnej próbie.
I nagle ktoś wyjął jej siekierę z rąk. Podskoczyła jak oparzona i odwróciła się gwałtownie, gotowa do ucieczki.
Pozwól, że ja to zrobię – odezwał się łagodny głos, posługujący się tym dziwnym dialektem, który z trudem rozumiała.
Mężczyzna z kuźni! Nigdy nie widziała go z tak bliska. Na króciutką chwilkę spojrzała w jego płonące ciemne oczy, po czym on odwrócił się w stronę pieńka, ignorując ją całkowicie. Przy płocie stał koń.
Rozejrzała się za Nerem, który powinien był przecież ostrzec, że obcy znajduje się w zagrodzie. Ale nie, ten, który miał jej pilnować, stał obok przybysza, merdał ogonem i z oddaniem patrzył tamtemu w oczy.
Nieźle, jak na stróżującego psa! Nie ma co!
– Dzi-dziękuję – wyjąkała Tiril niepewnie. – Jeśli pan rzeczywiście chciałby mi pomóc…
– Wygląda na to, że będę musiał – uciął krótko.
Uznała, że nie jest tu już potrzebna, wróciła więc do domu i zaczęła gorączkowo przygotowywać obiad z produktów przyniesionych przez kowalową. Obiad dla dwojga? No chyba tak… powinna przecież… I dla Nera, oczywiście. Uff, serce waliło jej jak młotem, na twarzy wykwitły rumieńce.
Po chwili do kuchni wszedł nieznajomy z naręczem polan, które zrzucił z łoskotem do skrzynki. Raz jeszcze nieśmiałe „dziękuję” wydobyło się z ust Tiril, ale on był już znowu za drzwiami.
Nim obiad został ugotowany, gość porąbał całe drewno. Z jakiegoś powodu Tiril przyjęła to z żalem.
– Gdyby pan chciał coś zjeść – powiedziała uprzejmie – to obiad jest gotowy. – Z trudem radziła sobie z tą sytuacją. – Nie jestem, niestety, biegłą kucharką, ale… proszę konia wprowadzić do ogrodu, chociaż… chyba lepiej mu będzie na zewnątrz.
Żadnych koni w warzywniku. Zapuszczony, bo zapuszczony, ale jednak coś tam rośnie. Dla jabłoni koń też byłby zagrożeniem.
Bez słowa obcy poszedł za nią do domu, w drzwiach nisko pochylił głowę i usiadł na miejscu, które Tiril wskazała mu z nadzieją, że kulawy stołek się pod nim nie przewróci.
Nic złego się nie stało i Tiril drżącymi rękami nalała gościowi jarzynowej zupy z kawałkami mięsa. Sama usiadła naprzeciwko, a Nero obok i żebrał bezwstydnie. Tiril nie miała odwagi podnieść oczu znad swojego talerza.
Jedli w milczeniu. Tiril zwróciła uwagę, że chociaż gość bardzo się stara nad sobą panować, to wszystkie gesty świadczą, iż jest bardzo głodny. Wzruszyło ją to. Kiedy zaproponowała dolewkę, bez słowa podsunął talerz i powiedział, że jedzenie jest znakomite. Tiril ze zdenerwowania zapomniała podać chleb, pobiegła po niego teraz i gość wziął sporą pajdę. Kiedy już wszyscy troje zaspokoili głód, Tiril rzekła cokolwiek niepewnie:
– Był pan dla mnie bardzo uprzejmy, czy mogłabym zapytać o pańskie nazwisko? A także skąd pan pochodzi?
– Na imię mam Móri odparł zwięźle. – A przybyłem z Islandii.
Skinęła głową, a jej twarz rozjaśnił jeden z typowych dla niej, radosnych uśmiechów.
– Tego ostatniego domyślałam się od początku. I domyślam się też, że musiał pan wiele W życiu przecierpieć. Poznaję to po licznych bliznach i po tym jakimś mrocznym błysku w pańskich oczach.
– Bystra jesteś, Tiril. Tak, tak, wiem, jak masz na imię i bardzo bym chciał, żebyś zwracała się do mnie po imieniu. Zrobisz mi tę przyjemność?
– Naturalnie, bardzo dziękuję – powiedziała i próbowała się ukłonić. – Dlaczego zdecydowałeś się mi pomagać?
– Jesteś taka samotna, Tiril. Potrzebujesz mojej pomocy. I nie bój się, nie zrobię ci nic złego, ale przywołuj mnie zawsze, kiedy będziesz miała jakiekolwiek kłopoty.
– Jak te z siekierą? – uśmiechnęła się.
Odpowiedział jej również z uśmiechem, a Tiril poczuła skurcz w sercu.
– Jak te z siekierą.
Nie odważyła się jednak zapytać, w jaki sposób ma go wzywać.
– Bo widzisz, mała Tiril, ja także jestem bardzo samotny. Chyba nawet bardziej niż ja – szepnęła.
– Możliwe.
– Czy chciałby pan… Czy chciałbyś mi o sobie opowiedzieć?
– Może innym razem, jeżeli się jeszcze spotkamy. Teraz jednak chciałbym się dowiedzieć czegoś innego. Powiedz mi, jak wyglądała twoja siostra?
Zaskakujące pytanie, ale odpowiedziała bardzo chętnie.
– Miała blond włosy i była bardzo, bardzo ładna. Jak kwiatek z porcelany i zawsze miała łzy w oczach. O, Carla… Wybacz mi, nie jestem w stanie o niej mówić! Ale dlaczego ty o nią pytasz? I dlaczego chcesz wiedzieć, jak wyglądała?
Móri nie odpowiedział. W jego oczach pojawił się wyraz zadumy, jakby myślami był gdzie indziej.
Tiril nie bardzo się to podobało. Nagle Móri wstał i zaczął się zbierać do wyjścia.
– Zająłem ci bardzo dużo czasu. Zbyt dużo…
Nie, wcale nie, chciała zawołać, ale może wydałaby mu się natrętna. Wstała więc także i powiedziała uprzejmie:
– Może zechciałbyś uczynić nam przyjemność i również jutro zjeść z nami obiad?
– Dziękuję, bardzo bym chciał – odparł bez namysłu. – Ale jutro czeka mnie poważne zadanie. Może jednak mógłbym odłożyć ten obiad na później? Kiedy się znowu spotkamy.
Chciała też zapytać, gdzie mieszka, ale znała go chyba za mało jak na takie poufałości. Powiedziała natomiast, że obiecała siostrze odwiedzić ją dzisiaj na cmentarzu, on zaś przyjął to do wiadomości najzupełniej naturalnie, jakby składanie obietnic umarłym było czymś oczywistym.
– Masz dosyć daleko do cmentarza – stwierdził tylko. – ale mogę cię podwieźć. W każdym razie kawałek, a potem pokażę ci dalszą drogę.
Wahała się przez moment, ale przystała na propozycję.
Dziwnie było siedzieć na koniu za plecami Móriego. Nero biegł obok, za co Tiril była mu wdzięczna, dawało jej to bowiem poczucie łączności ze światem realnym. Miała wrażenie, jakby poruszała się gdzieś na granicy rzeczywistości, bliskość Móriego budziła w niej niezrozumiały niepokój.