Krzyknął przerażony i chyba obudził żonę, bo w sąsiednim pokoju rozległy się jakieś hałasy. Wkrótce jednak ucichły, więc pewnie pani Dahl znowu zasnęła.
Serce tłukło mu się w piersiach, krew pulsowała w żyłach. To bardzo niebezpieczne sygnały, powinien się uspokoić za wszelką cenę. Ale jak tu się uspokoić?
Przy oknie stała jasnowłosa kobieta, a raczej bardzo młoda dziewczyna. Dostrzegał ją niewyraźnie, ale nie mógł się mylić co do tego, kim jest zjawa. Młoda jak Carla, blond włosy jak u Carli… Porcelanowo krucha jak Carla Twarzy dziewczyny nie widział dobrze, bo kryła się w cieniu.
Nic dziwnego, Tiril nie opisała Móriemu wyglądu siostry zbyt dokładnie.
Zjawa zaczęła się wolniutko zbliżać do łóżka. Człowiek w pościeli poczuł silny zapach przegniłej ziemi. Czyżby słyszał tłumiony płacz?
Konsul Dahl zaczął krzyczeć. Głośno i przejmująco, po babsku, wrzeszczał przerażony, naciągnął kołdrę na głowę i starał się, żeby go nie było widać.
Po chwili do sypialni wpadła konsulowa.
Co się stało? Czego się tak drzesz? I dlaczego wypalasz oliwę po nocy? – pytała rozzłoszczona.
Konsul ucichł, przez chwilę łapał powietrze i dopiero po jakimś czasie wyjrzał spod kołdry. Serce biło mu niepokojąco głośno i szybko, krew pulsowała, głowa o mało nie pękła. Bał się potwornie, że tego nie przeżyje.
Żona stała nad nim zła i zniecierpliwiona, ale prócz niej nikogo w pokoju nie było.
– Dlaczego tak wrzeszczałeś? – zapytała ponownie z gniewem.
– Ach, to nic, nic, koszmarny sen.
– Znowu wieczorem objadłeś się wieprzowiny, oczywiście! Gaś światło i daj porządnym ludziom spać!
Powoli dom pogrążał się w ciszy, ale długo jeszcze słychać było ciężki, świszczący oddech konsula Dahla. On sam nie miał odwagi wychylić nosa spod kołdry. Gdyby nie obawiał się upokorzenia, najchętniej zakradłby się na palcach do sypialni małżonki i wślizgnął do jej łóżka.
Zdawało mu się bowiem, choć może to tylko przywidzenie, że wciąż czuć ten jakiś grobowy odór. A raz po raz słyszał także zdławiony szloch.
Kiedy o świcie udało mu się w końcu zasnąć, dręczyły go potworne koszmary w jego łóżku leżało mnóstwo młodych kobiet. Najpierw zabawiał się z nimi wszystkimi po kolei, wszystkie młodziutkie, świeże jak poranna rosa i niewinne, i wszystkie należały do niego. Słodkie, erotyczne sny. Był królem tych kobiet, ubóstwiały go, mógł z nimi robić, co tylko zechciał. Ale kiedy nagi zamierzał jedną z nich przycisnąć do siebie, zauważył, że panienki zaczynają się zmieniać, kurczą się, szarzeją, po prostu gniją. Już nie są czyste i on już ich nie pragnie, chce się od nich uwolnić, ale nie może. Otoczyły go zwartym kręgiem, szarpały i popychały, poczuł nagle, że jego dumna męskość odpada, krzyknął wstrząśnięty i obudził go własny głos, ponury, stłumiony jęk, jak zawsze kiedy człowiek woła przez sen. Zanim ostatecznie pojął, że naprawdę już nie śpi, wyskoczył z łóżka i nie przestając jęczeć, kręcił się w kółko i machał rękami, jakby chciał odpędzić marę. Zostałem zarażony tą ich zgnilizną, myślał w panice. Czuję, że odpada mi mój… Co robić? Co robić? Jak mnie to strasznie boli, jak potwornie cierpię! O, ja nieszczęśliwy.
W końcu jednak uświadomił sobie, że wszystko było tylko złym snem, i zrozumiał komizm sytuacji. Ale sen był taki realistyczny, taki realistyczny, jakby się wszystko wydarzyło naprawdę.
A właściwie, to co się wydarzyło?
Żona jeszcze spała, lecz konsul leżał przez cały ranek i patrzył w sufit, a kiedy w końcu wstał, podjął dwie ważne decyzje.
Musi odnaleźć Tiril i musi porozmawiać z pastorem.
Zaczął od napisania listu. Bardzo dobrze się złożyło, że żona jest takim śpiochem (trudno nie być, skoro się wieczorami tyle pije), bo dzięki temu miał cały dom dla siebie. Nie był to pierwszy list, jaki kierował do tego adresata, tym razem jednak Dahl używał bardziej stanowczego tonu. Porzucił podlizywanie się i prośby, aluzje do trudnej sytuacji materialnej. Przemawiał wprost i bez ogródek:
Szanowny Panie!
Przedmiot naszego wspólnego zainteresowania zniknął. Ja osobiście nie posiadam możliwości podjęcia poszukiwań dziewczyny na własną ręka, zaś zgłaszania jej zaginięcia władzom chyba żaden z nas sobie nie życzy.
Mam wrażenie, że ona nie może już więcej służyć naszym interesom, a przeciwnie, będzie teraz dla nas wszystkich ciężarem. Pan, mój przyjacielu, który posiada takie możliwości, jeśli chodzi o oddanych współpracowników, mógłby może…
Nie dokończył zdania, me chciał stawiać kropki nad i, i pisał dalej:
Jeśli pan nie zajmie się sprawa, będę zmuszony ujawnić władzom, kim ona jest Muszę przecież myśleć także o swoim chlebie powszednim. Zwłaszcza że moi wierzyciele stali się ostatnio bardzo natrętni co sprawia, że oczekuję jak najszybciej przesyłki od szanownego pana.
Kreślę się z szacunkiem…
Konsul Dahl zadbał, by list został natychmiast wysłany, po czym zjadł solidne śniadanie i wybrał się z wizytą do pastora.
– Ojcze, zostałem wydany na pastwę Złego – wyznał konsul, kiedy już obaj z proboszczem usiedli w obszernej izbie, w której kapłan przyjmował swoich parafian. – Prześladują mnie szatańskie czary, ktoś rzuca na mnie uroki.
– No, no, bez przesady, – Duchowny uniósł brwi i uśmiechał się łagodnie. – żyjemy przecież w osiemnastym wieku. Czary i uroki, to wszystko należy raczej do przeszłości.
– Ale to prawda! Jestem pobożnym, uczciwym człowiekiem, który wszystkim życzy jak najlepiej, i nagle. zaczyna mnie prześladować coś takiego!
– Może zechciałbyś, mój synu, opowiedzieć, co ci się dokładnie przytrafiło? – zachęcał pastor, splatając ręce na brzuchu.
Skrępowany, że musi mówić o takich nieprzyjemnościach, konsul opowiadał o monotonnej pieśni, którą słyszał, choć nikt przy nim jej nie śpiewał, o białym robactwie w szklaneczce ponczu (delirium, pomyślał pastor), o duchu zmarłej córki (człowiek ma nieczyste sumienie, pewnie nie zajmował się córką jak trzeba) i na koniec, bardzo niechętnie, o pięknych kobietach we śnie, które nieoczekiwanie zaczęły gnić i które chciały go okaleczyć. Dahl nie wspomniał jednak, której dokładnie części ciała chciały go pozbawić.
– To ostatnie to przecież tylko sen – rzekł pastor. – A sny nie mają nic wspólnego z życiem, człowiek nigdy nie wie, skąd się biorą.
Konsul Dahl westchnął boleśnie.
– No, to niech pastor spojrzy na to! Jedno znalazłem na podłodze w mojej sypialni, potknąłem się o nie. Drugie leżało pod moją poduszką.
Podał duchownemu dwa nieduże przedmioty. Jeden był zwyczajnym kawałkiem dębowego drewna, na którym wyryto tajemniczy znak.
– O to się potknąłem – wyjaśnił konsul.
Pastor nie odpowiadał. Podszedł do okna, by przy świetle dokładnie obejrzeć rysunek. Długa czarna sutanna wznosiła się na jego wydatnym brzuchu, ponieważ zaś był łysy, a skórę na głowie miał czerwoną, wyglądał jak różowa legumina otoczona wianuszkiem bitej śmietany, to znaczy plisowaną białą kryzą.
Na temat przyniesionego przez Dahla kawałka drewna nie powiedział nic, wyciągnął tylko rękę po drugi przedmiot.
– To leżało pod moją poduszką – powtórzył Dahl ponuro.
– Dziwny materiał! Co to może być? – zastanawiał się pastor.
– Nie wiem. Moim zdaniem to przypomina węgiel. Brunatny węgiel.
– Brunatny węgiel – powtórzył pastor. – Tak, to możliwe.
Obracał przedmiot w rękach i nagle upuścił go na ziemię jak oparzony.