Выбрать главу

– To krzyż Rota! – zawołał wzburzony. – Ma pan rację, konsulu Dahl. Mamy tu do czynienia z diabelską magią.

– Co… Co to znaczy krzyż Rota? – zapytał gość przestraszony.

Pastor otrząsnął ręce, jakby chciał się pozbyć tego pogańskiego paskudztwa, i wrócił na swoje miejsce. Dahl odsunął oba przedmioty jak najdalej od siebie.

– Istnieje wiele różnych krzyży Rota – wycedził pastor przez zęby. Chociaż uważano, że niektóre z nich mogą chronić człowieka, to one wszystkie pochodzą od Złego, w żadnym razie nie należą do Kościoła, a wprost przeciwnie, do tamtego…

Pastor znowu wstał i wyszedł, by przynieść dobrze schowaną księgę. Wyjął ją z szafy i trzymał przez chustkę do nosa, jakby bał się jej dotknąć i zabrudzić ręce.

– Tę czarną księgę zarekwirowałem kiedyś, wiele lat temu, u pewnej kobiety z sąsiedniej parafii. Nie studiowałem jej, rzecz jasna, dokładnie, ale zdaje mi się, że pański znak może przypominać jeden z tych, które zawiera księga.

– To absolutnie nie są moje znaki! – zaprotestował Dahl oburzony.

Pastor wolno przewracał karty, ale chociaż znalazł coś, co mogło przypominać rysunek na dębowym drewnie, to jednak różniły się one zasadniczo. Ustalił przy tym, że to w żadnym razie nie był znak ochronny. Wszystko wskazywało na to, że coś takiego kieruje się przeciwko nieprzyjacielowi.

– Ale przecież ja nie mam żadnych nieprzyjaciół – kłamał konsul bezczelnie.

– Tego drugiego, czyli krzyża Rota, w ogóle tu nie ma – oświadczył proboszcz, który nadal przeglądał księgę. – Ale pański krzyż jest otoczony runami. Jestem przecież wykształconym człowiekiem i runy potrafię odczytać… nawet jeśli chodzi o runy tajemne… Uff! Te ryty wypełnione są krwią!

Zaczął powoli sylabizować:

– „Iesu dreyra-dauda, og pin, sem dregur oss fra grandi, set…” Na Boga, co to za język? Jakiś okropnie stary – mamrotał.

– Ale co to znaczy? – zapytał konsul, a oczy omal mu z orbit nie wyszły ze strachu.

Pastor nie mógł, rzecz jasna, przyznać, że i on nie wszystko rozumie. Próbował sobie przypominać język staronorweski, którego uczył się w gimnazjum.

– No, to znaczy coś w rodzaju: „Na Jezusa śmierć i krwawą mękę, która… która…” No coś tam. „Wkładam to pomiędzy ciebie i mnie, ciemności wielki (a może silny) duchu”.

– Nie brzmi to za dobrze – wykrztusił konsul.

– To stanowczo nie brzmi dobrze. – przyznał pastor. – Cóż, będę po prostu musiał spalić te grzeszne przedmioty, a potem pomodlę się gorąco za twoją duszę, synu, i porozmawiam z władzami. Trzeba natychmiast znaleźć tego, który umieścił to w waszym domu.

– Dzięki, dzięki, drogi pastorze, to spotkanie mnie uspokoiło – mówił Dahl, wycofując się pospiesznie.

Pastor stał pośrodku pokoju i wpatrywał się w okropne przedmioty na stole. Nie był pewien, ale zdawało mu się, że widzi kawałek brunatnego węgla, pochodzącego islandzkich gór. Rysunek przedstawiał krzyż Rota, mogący ściągnąć przekleństwo na człowieka, który go znalazł, tak jak Dahl, pod własną poduszką. Drugi znak nie był aż tak groźny, rzucało się go pod nogi nieprzyjacielowi, żeby przyczynić mu kłopotów. Pozbawione złej mocy runy, jeśli zostały wykonane przez zwyczajnego człowieka. Bardzo niebezpieczne natomiast, jeśli posłużył się nimi znawca czarnej sztuki, człowiek wprowadzony w jej tajniki, a jednocześnie obdarzony wrodzonymi zdolnościami.

Ale pastor, oczywiście, niczego nie spalił. Musiał przecież pokazać znaki władzom, zarówno świeckim, jak i kościelnym.

Proces czarownic w tym wieku?

I cieszył się tym, i niepokoił. Czy naprawdę powinien narażać się siłom, które nasyłały nocne zwidy zamożnemu i poważanemu konsulowi? A jeśli ściągnie na siebie ich gniew? Ten czarownik zna się, jak widać, na rzeczy!

Nasz dobry pastor nigdy w życiu by nie przypuszczał, że będzie miał do czynienia z jakimś czarnoksiężnikiem! Nawet chyba nie wiedział, że istnieją też męscy osobnicy zajmujący się magią. No tak, coś słyszał, że w siedemnastym wieku żył ktoś taki w Paryżu. A i wcześniej także. Tylko że pastor nigdy nie miał powodu się nad tym zastanawiać. I teraz również poszukiwał raczej kobiety, ale kto by to mógł być? Ktoś, kto bywa w domu konsula…

Dokładnie o tym samym rozmyślał konsul w drodze do domu. Kto, kto mógł mu włożyć to paskudztwo pod poduszkę? Któraś ze służących? Nie, one wszystkie go przecież uwielbiają. Może żona? Nie, ta gęś niczego podobnego by nie wymyśliła.

Nie miał pojęcia, co się stało.

Bo konsul Dahl nie znał islandzkich magicznych run, stanowiących klucz do tej zagadki. Może to zresztą lepiej, że ich nie znał, są zbyt makabryczne. Rysunek sam w sobie wyglądał dość niewinnie. Słowa jednak, które trzeba było wypowiedzieć, by rysunek mógł działać, były obrzydliwe, podobnie jak metoda. Jedyna nie budząca grozy rzecz, którą można było powiedzieć o sposobie rzucania uroku, to to, że rysunek należało położyć przy zamku. A oto rysunek, zresztą należy czym prędzej zapomnieć, jak wygląda:

Dla doświadczonego czarnoksiężnika wszystkie drzwi są dzięki niemu otwarte.

Konsul w drodze powrotnej do domu miał mimo wszystko dużo lepszy humor. Nareszcie ta czarownica, która mu zepsuła kilka ostatnich dni, zostanie złapana!

Wkrótce jednak skulił się w sobie i nastrój triumfu powoli go opuszczał. Idzie oto do domu i za chwilę będzie musiał powiedzieć żonie, że Tiril zniknęła.

A może dziewczyna tymczasem się znalazła?

O, tak, prawdopodobnie tak się właśnie stało! Ogarnięty przypływem optymizmu konsul poszedł dziarsko dalej.

Tiril jednak nie zamierzała wracać do domu. Nigdy przedtem nie było jej tak dobrze jak teraz! Mogła przebywać z Nerem, mieszkali oboje przez nikogo nie niepokojeni w pięknej okolicy, ona zaś miała dwóch nowych przyjaciół, którzy, czuła to wyraźnie, troszczyli się o nią, pragnęli jej dobra i interesowali się jej życiem.

A wszystko stało się jeszcze radośniejsze, kiedy wróciła z Nerem z wyprawy do lasu, a przed jej domem stał mały chłopczyk, który próbował zawiesić na Mamce wiązkę świeżych ryb.

Spłoszył się na widok Tiril i wielkiego psa, ale kiedy go uspokoiła, wyjąkał zawstydzony:

– Mama powiedziała, żebym to panience przyniósł, bo panienka była zawsze taka dobra.

Wtedy go poznała. To synek handlarki ryb, której kiedyś pomogła. Ale… Czy naprawdę powinna się cieszyć?

– Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać? – zapytała przestraszona.

– Mało kto wie, gdzie panienka mieszka – zapewniał żarliwie. – Ale tata pija z kowalem piwo i oni sobie wszystko opowiadają. Musiałem obiecać, że nikomu nic nie powiem.

– To dobrze – uśmiechnęła się nie całkiem jeszcze spokojna. – Ale czy mógłbyś załatwić dla mnie pewną sprawę? Wiesz, ja zawsze dokarmiałam bezdomne psy, a teraz nie mogę chodzić do miasta. Mam w domu trochę resztek, to może byś zabrał i dał psom. Niedaleko dawnego legowiska Nera stoją miski i stare garnki, tam włożysz jedzenie, dobrze?

Patrzył na nią z lękiem.

– A nie pogryzą mnie?

– Skądże! One wcale nie są złe, tylko trzeba je dobrze traktować. Zaraz dokładnie ci wytłumaczę, jak tam dojść. Wiesz, Nero był przodownikiem stada. Ale bardzo dobrze, że go stamtąd zabrałam, bo jeden z młodszych psów zaczął wykazywać skłonności przywódcze i czasami dochodziło między nimi do nieporozumień. Teraz tamten jest przewodnikiem, poznasz go natychmiast, taki szary z białą plamą na piersi. Do niego musisz przemawiać, a już reszta się ułoży. Nie bój się, nie ma czego. One są bardzo samotne i były źle traktowane przez ludzi. Na pewno z radością przyjmą od ciebie jedzenie. Pozdrów je ode mnie i powiedz, że bardzo bym chciała do nich przyjść. Naprawdę się o nie martwiłam. Zaczekaj jeszcze! Weź moją skarpetkę, zgubiłam drugą od pary. Jak będziesz się zbliżał do psów, to trzymaj ją przed sobą. Poznają po zapachu, że przychodzisz ode mnie.