– Nie, nie jedyni. Mam bardzo wielu przyjaciół, takich jak na przykład kowal, dostaję od nich jedzenie, oni mnie bronią…
– Przed czym? – przerwał jej gwałtownie, ale Tiril udała, że nie słyszy.
– I mam jeszcze innego dobrego przyjaciela. To bardzo dziwny człowiek, który przychodzi i odchodzi.
– Nie brzmi to najlepiej, moim zdaniem.
– Ale on jest… Cóż, tak dokładnie to ja nie wiem, kim on jest. Nazywa się Móri i przybył tu z Islandii. Pomógł mi już bardzo.
– Tiril, na Boga, musisz uważać, musisz unikać tego człowieka. Jesteś sama i…
Roześmiała się.
– Móri? Miałabym się bać Móriego? No, może rzeczywiście należałoby się go bać, ale nie w taki sposób, jak myślisz. Nie potrafiłabym go łączyć z niczym… Uff, nie wiem, jak mam to wyrazić.
– Ze sprawami erotycznymi, chciałaś powiedzieć? Z tym, co łączy kobietę i mężczyznę?
Poczuła się skrępowana, nie podobało jej się to, co Erling teraz mówił, ale rzekła z udaną swobodą:
– Właśnie. Ale nie, on nie jest taki. On jest… on stanowi dla mnie zagadkę. Może to ktoś więcej niż zwyczajny człowiek? Jest jak przybysz z innego, ponurego i przerażającego świata.
– I powiadasz, że ten przybysz jest dla ciebie miły?
– Tak, zaprosiłam go na obiad.
– To znaczy, że w tym jego ponurym świecie także się jada?
– Owszem, i obiecał, że chętnie jeszcze wróci.
Tiril zadrżała.
– Erling, czy ty kiedyś… czy mignęła ci kiedyś… powiedzmy… smuga, czy mignął ci kiedyś cień śmierci? Nie mam na myśli twojej czy mojej śmierci, ale Śmierci we własnej osobie.
– Chodzi ci o Anioła Śmierci?
Tiril skuliła się.
– To ty powiedziałeś, nie ja. Ale Móri właśnie kogoś takiego przywodzi mi na myśl. Boję się go, ale jednocześnie… on sprawia wrażenie bardzo samotnego. I… – zastanawiała się nad określeniem: „niewinny”, ale to nie było to słowo. – Nie wiem. Myślę,, że on jest groźny. W jakiś nie znany mi sposób. Ale, słyszysz, Nero wyje. Muszę iść.
– Czy mógłbym odprowadzić cię do domu?
– Nie, dziękuję.
– Zobaczymy się jeszcze? Powiedzmy… w poniedziałek?
– Chętnie. Do widzenia! I dziękuję ci, że byłeś dobry dla Carli! Nigdy ci tego nie zapomnę.
– Dla Carli? – zapytał zdumiony, jakby w ogóle o niej zapomniał. – A tak, oczywiście. Uważaj na siebie, Tiril. Wiesz, gdzie mieszkam, prawda?
– No, mniej więcej.
– Gdyby coś się działo… to odszukaj mnie. Czasami jeden ziemski przyjaciel może być lepszy niż fantom z obcych światów.
Uśmiechnęła się jakby nieobecna myślami.
Jaki to sympatyczny młody człowiek, przemknęło jej przez głowę, kiedy oboje z Nerem ruszyli w stronę domu.
Nie doszła jednak nawet do końca cmentarnego muru, gdy znowu została narażona na gwałtowne przeżycia.
Nero biegł, jak zwykle, daleko przed nią. Idący z człowiekiem pies pokonuje zazwyczaj dystans trzykrotnie dłuższy niż jego przyjaciel, tyle jest rzeczy, które po drodze trzeba zbadać, tyle pociągających zapachów.
Skąd oni się tu wzięli? Tiril nie zdążyła się nawet nad tym zastanowić, bo nagle poczuła czyjąś dłoń zakrywającą jej usta. Ktoś napadł na nią od tyłu, dwóch mężczyzn wykręcało jej ręce. Wszystko odbywało się w milczeniu, żaden z napastników nie wypowiedział ani słowa, ale zachowywali się brutalnie. Po chwili drugi chwycił dziewczynę za nogi i obaj ponieśli ją na drugą stronę drogi. Tiril jednak nie była łagodnym jagnięciem. Wykręciła głowę tak, by uwolnić usta, i zaczęła wrzeszczeć z całych sił, a jednocześnie udało jej się kopnąć jednego z napastników w brodę. Tak mocno, że zawył z bólu.
– Zadźgaj natychmiast tę wariatkę! Nie cackaj się z nią – syknął poszkodowany.
Jego kamrat zamachnął się ręką uzbrojoną w nóż, jakby chciał wykonać polecenie, ale wtedy pojawił się Nero. Wczepił się z wściekłością w ramię napastnika, który wy- puścił nóż.
Wszystko się zakotłowało i zniknęło w obłokach pyłu.
Erling Müller usłyszał odgłosy bójki. Dochodziło do niego wściekłe ujadanie psa i rozpaczliwe krzyki Tiril, która wołała coś w rodzaju: „Puśćcie Nera, dranie jedne!”, po czym pies zawył z bólu, a po chwili rozległo się rozpaczliwe zawodzenie dziewczyny.
Ale napastnicy też musieli nieźle oberwać, bo również oni wrzeszczeli jak opętani.
Erling biegł z odsieczą. Z daleka widział całą scenę i nie miał, niestety, wątpliwości, kto za chwilę zwycięży. Nero leżał jak martwy na piasku, Tiril, choć dzielnie stawiała opór, najwyraźniej była ranna.
Młody człowiek nie wahał się ani chwili, pospiesznie wyjął pistolet i strzelił w kierunku jednego z napastników, a jednocześnie usłyszał głos drugiego:
– To ten cholerny pies wszystko popsuł! Nie myślałem, że on jest jej! Georg! Trafił cię? Chodź, zjeżdżamy stąd!
Cisnął Tiril o ziemię, a sam złapał rannego kamrata i ciągnąc go za sobą, zaczął uciekać. Erling nie chciał tracić czasu na pogoń, dwie ranne istoty na drodze były dla, niego ważniejsze.
Tiril wołała nieustannie:
– Nero! Nero! Nero!
Brzmiało to tak rozpaczliwie, że Erlingowi serce krajało się z żalu. Ale dziewczyna żyła, co do tego nie mogło być wątpliwości.
Dopadł do niej. Tiril próbowała podczołgać się do ukochanego psa, ale Erling ją zatrzymał.
– Czy mogę obejrzeć twoją ranę? – zapytał.
Ona jednak syknęła w odpowiedzi:
– Ja się z tego wyliżę bez problemów, ale czy nie widzisz, w jakim stanie jest Nero? Jeśli oni go zabili, to ja…
– Zaraz się nim zajmę.
Dzięki Bogu pies nie krwawił. I oddychał, ale zdawał się kompletnie ogłuszony.
– Jeden z tych nędzników kopnął go w głowę – szlochała Tiril. – Jeżeli on zdechnie, to…
– Nie zdechnie – przerwał Erling monotonne zawodzenie dziewczyny. – Spójrz, zaraz się pozbiera.
Tiril zbliżyła się jednak do psa, przytulała go do siebie i szeptała mu do ucha uspokajające słowa, szczęśliwa, że przyjaciel żyje.
– Obejrzymy teraz ciebie – powiedział Erling. – Masz trudności z chodzeniem?
– Mam. Oni chcieli mi zmiażdżyć kolano, bo za bardzo kopałam. Wykręcili mi ręce i…
– Krwawisz! – krzyknął Erling. – Krew leci ci z szyi.
– Wiem, ale to powierzchowne. Jeden chciał dźgnąć mnie nożem, ale zdążyłam się uchylić. Na szczęście akurat wtedy strzeliłeś. Dziękuję ci. Czy zawsze nosisz przy sobie strzelbę?
– Pistolet – sprostował. – W dzisiejszych czasach bywa to konieczne. Ale nie myślałem nigdy… Dlaczego? Tiril, dlaczego?
– Nie wiem – odparła speszona.
– Teraz jednak odprowadzę cię do domu – zdecydował.
– A Nero? Przecież on nie może chodzić.
Erling westchnął.
– Obojga nie uniosę…
– Ja mogę iść o własnych siłach – oświadczyła Tiril niecierpliwie.
– No dobrze! Ale zaczekaj.
Zdjął białą apaszkę i zawiązał jej na szyi, by chociaż osłonić ranę. Było tak, jak Tiril sądziła – powierzchowne draśnięcie. Erling podjął się dzielnie swego zadania, starał się podnieść z ziemi psa, który teraz wydawał mu się ogromny.
Nero sprawiał wrażenie, że chciałby stanąć o własnych siłach, ale i Tiril, i Erling uważali, że lepiej go oszczędzać. Musieli sobie nawzajem pomagać jak mogli.
– Teraz zobaczysz, gdzie mieszkam – bąknęła Tiril niepewnie, kiedy wlekli się w stronę Laksevåg. – Musisz mi jednak obiecać, że przed nikim mnie nie wydasz.
– Obiecuję. Teraz zaczynam rozumieć, że ty się naprawdę musisz ukrywać. Bo to była próba morderstwa, Tiril! Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy.