Pierwszy odezwał się Móri:
– Musisz zrozumieć, że to wszystko sprawia Tiril wielki ból. Ona wie więcej niż ty, ale spróbuję ci to i owo wyjaśnić w jej zastępstwie.
Erling skinął głową, zgnębiony, ale też lekko zirytowany.
– Proszę jednak nie mówić do mnie „ty”!
– Wygląda na to, że ojciec dziewcząt…
– Ojczym – przerwała Tiril ostro.
Erling spojrzał na nią zdumiony.
– Będziemy go nazywać „konsul Dahl” – rozstrzygnął Móri. – Przez całe życie one obie były przekonane, że jest to ich rodzony ojciec. Potem się okazało, że on przez wiele lat… wykorzystywał małą Carlę.
– Nie – jęknął Erling.
– Niestety, to prawda – potwierdziła Tiril ze łzami w oczach.
– Przez ile lat? – Erling, pobladły, ledwie mógł wypowiedzieć te trzy słowa.
– Myślę, że bardzo długo. Nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy Carla zaczęła płakać. Zawsze była taka smutna – wyszeptała Tiril.
Erling chwytał powietrze chrapliwie, tak jakby się dusił, a po chwili zerwał się z miejsca i wybiegł na dwór.
Tiril spoglądała na Móriego, ale przez łzy nie widziała wyraźnie, wszystko się rozmazywało. Niepewnie wy- ciągnęła do niego rękę. On też się na chwilę zawahał, po czym ujął jej dłoń. Palce miał szczupłe, silne i zimne, skórę suchą.
Erling wrócił.
– Jak ty się o tym dowiedziałaś, Tiril? Od jak dawna wiesz?
– Zrozumiałam dopiero przed paroma dniami. Kiedy rzucił się na mnie.
– Co ty mówisz?!
– Zdołałam się obronić, ale potem musiałam uciekać z domu.
– No tak – jęknął Erling z rozpaczą w oczach. – No tak, teraz pojmuję.
– Otóż to – wtrącił Móri. – I teraz też pewnie rozumiecie, panie, że muszę ochraniać Tiril.
– Naturalnie. I dziękuję – bąknął Erling, choć jego myśli zajęte były czymś innym. – Ale w takim razie nie ma wątpliwości, kto stoi za zamachem na życie Tiril, prawda?
– Chyba tak – zgodził się Móri. – On musi się potwornie bać, że Tiril go wyda.
– Idziemy tam! Natychmiast! – zadecydował Erling. – Dysponuję wystarczającymi wpływami, bym mógł postawić go przed sądem, bo tam jest jego właściwe miejsce. Najpierw jednak chciałbym z nim w cztery oczy porozmawiać o mojej nieszczęsnej, zalęknionej Carli.
Tiril i Móri spoglądali po sobie. Nie chcieliby teraz być na miejscu konsula Dahla. Głos Erlinga brzmiał nader nieprzyjemnie.
– Powinniśmy chyba dokładnie zaplanować naszą wyprawę – wtrącił Móri.
– Co tu jest do planowania? Idziemy, zanim on zdąży się dowiedzieć, że napad na Tiril się nie udał!
Poszli zatem. Ruszyli wszyscy troje w stronę Bergen, a Nero podążał krok w krok za nimi.
Po drodze Erling rozpytywał Tiril o jej bieżące życie. Zgadzał się, że w Laksevåg jest bezpieczna, ale przecież to w żadnym razie nie jest miejsce dla panny z dobrego domu.
– Czy ty nie możesz sobie darować tego „dobrego domu”? poprosiła Tiril. – W środowisku, w którym wyrosłam, są ludzie ceniący pozory bardziej niż cokolwiek innego, ale ja do nich nie należę. Mnie jest w Laksevåg bardzo dobrze, czy ty tego nie rozumiesz?
– Rozumiem, ale przecież musi ci tu dokuczać samotność?
– Owszem, samotność to rzeczywiście jest problem – westchnęła. – Czasami bywa trudno, a Nero nie zawsze jest w stanie mi pomóc. Mimo to dobrze jest go mieć.
Przerwał im Móri.
– Ja teraz zostanę tu w pobliżu – zapewnił. – Przez jakiś czas nie będę się podejmował żadnych nowych zadań. W każdym razie dopóki nie wyjaśnimy sprawy tego napadu.
– Zadania? Jakie to zadania? – zapytał Erling.
– Pomagam ludziom – odparł Móri i było oczywiste, że nie chce wdawać się w szczegóły.
Erling przyglądał mu się jakimś nieobecnym wzrokiem i jakby nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, mówił głośno:
– Masz rację, przy tobie Tiril będzie bezpieczna. Nie ryzykuje, że z twojej strony spotka ją coś…
Tiril i Móri słuchali zdumieni, a on ciągnął, zwracając się do Móriego:
– Ty nie jesteś szczęśliwym człowiekiem… W tobie jest jakaś niszcząca siła. Ale nie skierowana przeciwko Tiril. Ta siła skierowana jest przeciwko tobie.
Móri skinął głową. Przez cały czas prowadził konia za uzdę. Kopyta stukały o ziemię.
– Ty nie zostałeś stworzony do miłości – dodał Erling sam nie do końca rozumiejąc własne słowa.
– Dobrze znacie się na ludziach, panie – rzekł Móri z nieprzeniknioną twarzą.
Erling jakby się nareszcie ocknął.
– Znam się na ludziach, powiadasz? Ja? Ja, który się nawet nie domyślałem, jak biedna Carla musi cierpieć?
– Nikt, nawet w najgorszych snach, nie mógłby przypuszczać, że coś tak wstrętnego… – zaczęła Tiril. – A poza tym ja i Carla nie byłyśmy siostrami. Ona była córką mojej przybranej matki. Ja jestem niczyja. Dowiedziałam się tego przed paroma dniami od kowalowej.
– Od kowalowej? – wybuchnął Erling. – Tiril, wśród jakich ludzi ty się właściwie obracasz?
– Wśród sympatycznych. Wśród życzliwych, wśród dobrych i miłosiernych. Co jest w nich złego?
Nie, oczywiście, że nic, Erling nie wiedział, co odpowiedzieć.
Mimo wszystko chciał poznać dzieje Tiril z ostatnich dni do najdrobniejszych szczegółów.
– W dalszym ciągu uważam, że powinnaś zamieszkać nas – powiedział Erling Müller. Jego głos stał się teraz matowy. – Mogłabyś dzielić pokój z moją siostrą.
Siostra Erlinga? Jak ona wygląda? Tiril wyobrażała sobie bardzo dumną i dosyć ładną pannę, nieco starszą od niej samej…
Ależ tak, przecież ją pamięta, i to dobrze! Siostra Erlinga była niewiarygodnie pewną siebie młodą damą, która znała wszystkie zasady i nakazy etykiety do tego stopnia, że mogła sobie pozwolić na ich łamanie, co czyniła z wyszukaną nonszalancją.
Tiril podziwiała ją bezkrytycznie. Christine, bo tak miała na imię panna Müller, mogła na przykład wymachiwać torebką na długim pasku, rozmawiając jednocześnie z kimś poważnym. Tiril starała się ją naśladować. Kopnęła na przykład pewnego notariusza w nogę tak, że na jego białej skarpetce pojawiły się plamy błota. Christine wybierała owoce wiśni ze srebrnej patery, zanim się jeszcze przyjęcie zaczęło, a robiła to z wielkim wdziękiem i kokieterią. Tiril też wzięła jeden owoc i natychmiast dostała od matki klapsa na oczach wszystkich. Christine nosiła kapelusz włożony tyłem naprzód, ale kiedy Tiril postąpiła tak samo, to sąsiedzi zaczęli pytać, czy przypadkiem nie zatrudniła się w miejskiej łaźni.
– Może rzeczywiście byłoby najlepiej, gdybyś się tam przeprowadziła – wtrącił Móri niepewnie.
– Tylko będziesz się musiała pozbyć psa – powiedział Erling. – Albo może Móri mógłby się nim zająć, bo moja matka psów nie znosi.
– Nie, to niemożliwe – oświadczyła Tiril bardzo zadowolona, że znalazła wymówkę. – Obiecałam przecież Nerowi, że będziemy tu mieszkać razem. A nie powinno się zdradzać najlepszego przyjaciela!
– Tylko na razie – próbował ją przekonać Erling. – On przecież lubi Móriego niemal tak samo jak ciebie.
Tiril poczuła, że płacz dławi ją w gardle. Móri, który znał ją już bardzo dobrze, dawał do zrozumienia Erlingowi, że nie można jej rozdzielać z przyjacielem, zwłaszcza teraz, kiedy wszystkie straszne przeżycia są jeszcze takie świeże. I Erling, choć niechętnie, musiał się zgodzić na to, że dziewczyna pozostanie w Laksevåg jak dotychczas. Być może wpłynęły też na to słowa Móriego, że dom i rodzina Erlinga znajdą się w niebezpieczeństwie, kiedy Tiril u nich zamieszka. To przecież całkiem naturalne i, jak to ludzie powiadają, bliższa koszula ciału…