W końcu zdołała się jakoś opanować. Obaj mężczyźni rozmawiali z ożywieniem, a ona starała się zorientować, o czym mówią.
I nieoczekiwanie dla samej siebie zadała bardzo ważne dla całej sprawy pytanie:
– A czy moja przybrana matka niczego nie wie? Przecież powinna.
Obaj patrzyli na Tiril z uwagą. Widocznie okazałam się inteligentna, pomyślała i z dumą wykrzyknęła:
– Tak, bo przecież to ona pierwsza wzięła mnie od tej nieznajomej kobiety, więc powinna wiedzieć…
Erling zerwał się z miejsca.
– Dobry Boże, siedzimy tu i tracimy czas, a tymczasem…
– Co takiego?
– No właśnie, twoja przybrana matka. Jest tak samo zamieszana w tę historię, jak ty i konsul!
Móri pojął więcej niż Tiril.
– To znaczy, że jej też może grozić niebezpieczeństwo?
– Oczywiście! Na pewno zawsze wiedziała, skąd pochodziły pieniądze na wychowanie Tiril. W takim razie ten ktoś będzie chciał uciszyć również ją.
Przybyli za późno. Pani Dahl leżała tak, jakby spała.
Była jednak martwa.
Rozdział 19
– Kto wchodził do jej pokoju? – zapytał wójt, kiedy do- niesiono mu o kolejnym śmiertelnym przypadku. Był to napuszony mężczyzna w czarnym ubraniu, do którego nosił śnieżnobiały kołnierzyk i równie białe mankiety.
Pokojówka pochlipywała i przysięgała, że jest niewinna.
– Ja pomagałam się pani położyć, ale…
– Nie trzeba oskarżać tej dziewczyny – rzekła Tiril pospiesznie. – Tu musiał przyjść ktoś z zewnątrz.
– Nigdy w to nie uwierzę – odparł wójt ostro.
– Powinien pan wierzyć – wtrącił Erling, co wójt przyjął z wyraźnym szacunkiem. – A może lekarz podał za silny środek nasenny?
– Lekarz jest z pewnością poza wszelkim podejrzeniem.
– Cóż, no to będzie pan musiał ustalić, kto niepowołany wchodził do domu, i tym sposobem znajdzie pan winowajcę!
– Ale jak ona zmarła? Co było przyczyną śmierci? – pytała Tiril z płaczem.
Zdawało się, że jakieś przekleństwo zawisło nad tym domem i rodziną. Móri wyszedł i Tiril odczuwała jego brak, na szczęście Erling był przy niej.
– Uważamy, że matka panienki została uduszona poduszką – wyjaśnił wójt. – Istnieją ślady świadczące o dramatycznej walce z napastnikiem.
– Och, nie! – jęknęła Tiril. – Taka powolna śmierć! I w jakim przerażeniu!
– Tak.
– Nie zasłużyła sobie na to – szlochała Tiril zrozpaczona. – Nie była to osoba najmądrzejsza na świecie. Ani najbardziej wyrozumiała. Ale była niczym motyl rozprostowujący skrzydełka w blasku słońca. Tylko to ją cieszyło. Nie rozumiała nic a nic. Nie patrzyła dalej niż koniec własnego nosa i nigdy nie była dla nas, córek, oparciem, ale nie miała w sobie zła. A to małżeństwo musiało być dla niej piekłem. Jeśli kogoś należałoby oskarżać, to jej męża.
– Ojca panienki?
– Jej męża, konsula Dahla.
Wójt spojrzał na nią surowo.
– To chyba na jedno wychodzi?
Tiril nie miała ochoty odpowiadać, na szczęście Erling uczynił to za nią:
– Nie, nie na jedno. I naszym zdaniem to jest właśnie dla sprawy najważniejsze.
– Panie Müller, żywię wielki szacunek dla pana i dla pańskiego ojca. (Pewnie za te pieniądze, które od nich dostajesz, pomyślała Tiril). Ale mówi pan zagadkami…
Erling był już gotów wprowadzić wójta we wszystko, co z Tiril i Mórim zdołali ustalić na temat śmierci konsula, gdy do pokoju wszedł pastor.
– Ach, drodzy przyjaciele! – biadolił. – Taka tragedia! I to konsul Dahl, który tak niedawno mnie odwiedził, użalał się i szukał pociechy, bo, jak mówił, prześladowała go jakaś siła nieczysta! Trudno mi było uwierzyć w czary, ale okazuje się, że złe moce ruszyły do ataku nie na żarty. Czyżby to oznaczało, że znowu mamy czarownice w naszym starym Bergen?
– Złe moce? Czary? – pytał wójt.
Erling i Tiril spoglądali po sobie, po czym Erling ujął dziewczynę za ramię i wyprowadził ją z pokoju. Nikt nie zauważył, że opuścili dom.
– A zatem możemy uważać, że polowanie na Móriego się zaczęło – szepnęła Tiril. – Musimy go ostrzec niezależnie od tego, że oni mówią o czarownicach, a nie o czarnoksiężnikach.
Oczy Erlinga pociemniały.
– Otóż i to słowo, Tiril! Właśnie się zastanawiałem, jak należałoby nazywać mężczyznę, zajmującego się czarami. Oczywiście, czarnoksiężnik! A nasz znajomy jest mistrzem w swoim fachu, co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości.
– Ani ja – mruknęła Tiril ponuro. – Ale teraz musimy go odszukać.
– Miał razem z Nerem czekać niedaleko mojego biura. Wszyscy troje wrócimy do mnie.
– Czworo.
– No tak! – Erling pozwolił sobie na przelotny uśmiech. – Nera liczysz także jako osobę, powinienem był pamiętać.
– Raczej jako osobowość.
– Rzeczywiście, Nero to osobowość. Znikajmy, ktoś wychodzi od was z domu, nie powinni zauważyć naszej ucieczki.
Wkrótce skryli się w krętych zaułkach, a po chwili cała czwórka znalazła się znowu w gabinecie Erlinga. Dzień pracy dobiegł końca już jakiś czas temu, urzędnicy wy- szli, mogli więc porozmawiać przez nikogo nie niepokojeni.
To był bardzo długi dzień.
Móri słuchał uważnie informacji o pastorze, gadającym o czarach.
– Władze już dawno zwróciły na mnie uwagę. Właśnie dlatego przyjechałem do Bergen, dawniej mieszkałem na południowym wybrzeżu.
– To te twoje zadania? – powiedział Erling.
– Tak. Stosuję „czarodziejską sztukę”, żeby pomagać ludziom w potrzebie. Władze jednak uważają, że robi to kobieta, i mówią o czarownicach, dokładnie jak ten pastor. A zatem nadszedł chyba czas, bym znowu wyruszył w drogę.
– Och, nie! – wykrzyknęła Tiril spontanicznie.
– Tiril też powinna pozostać w ukryciu – oświadczył Erling. – Nie przed władzami, ale przed tymi, którzy chcieli ją zamordować. Z pewnością ponowią próbę.
– Tak jest – potwierdził Móri. – Czy pan mógłby się nią zaopiekować?
– Jak najchętniej.
Tiril nie słyszała, o czym mówią. Jak zauroczona wpatrywała się w Móriego.
– Ty naprawdę umiesz czarować?
Uśmiechnął się krzywo.
– Wolałbym nie nazywać tego czarami – rzekł z wolna.
– Czy mógłbyś teraz coś nam pokazać?
– Tiril, coś ty! – upomniał Erling.
Móri jednak patrzył jej głęboko w oczy. Uśmiechał się rozbawiony.
– Dostaniesz ode mnie coś związanego z białą magią,. jeśli chcesz. Czarodziejską runę, która spełnia pragnienia.
– Oczywiście, że chcę! – zawołała przejęta. – Ale co to znaczy biała magia?
– Biała magia posługuje się między innymi czarodziejskimi runami, pochodzącymi z bardzo dawnych czasów, kiedy ludzie nie znali jeszcze liter, tylko właśnie runy. Ryli je przeważnie w drewnie albo w kamieniu. Pierwsze, co musi poznać uczeń czarnoksiężnika, to runy. Większość z nich nie jest niebezpieczna. Nie wszystkie, tego nie chciałbym twierdzić, przeważnie jednak są niegroźne. Runy związane z czarną magią są zarezerwowane dla czarnoksiężników. I one… nie są przyjemne.
– A ty masz taką runę?
– Wolałbym na to nie odpowiadać.
Erling wtrącił sucho:
– Czy mam rację sądząc, że runy czarnej magii służą do wyrządzania ludziom zła, w przeciwieństwie do run białej magii?
Móri odwrócił się ku niemu, ale uczynił to tak wolno, że Tiril zadrżała. Odniosła wrażenie, że kryje się w tym jakaś groźba. Móri wydał jej się taki nienaturalnie wysoki, taki ponury i… nierzeczywisty, jakby nie należał do świata ludzi. Krew odpłynęła jej z twarzy.