– Wietrzna ospa. Mam nadzieję, że ty też się zaraziłeś – odwzajemniła złośliwość. – Móri dał mi wieczorem lekarstwo przeciw gorączce i dzisiaj czuję się już całkiem nieźle. W każdym razie nie chce mi się leżeć w łóżku. No? A co słychać w mieście?
– Sprawa Móriego nie wygląda najlepiej – oświadczył Erling. – Wójt i pastor postawili na nogi wszystkich swoich ludzi, mają jak najszybciej znaleźć człowieka, który się w naszym mieście zajmuje czarami. Tu i ówdzie ludzie gadają, że robi to mężczyzna. Czarnoksiężnik. Pogłoski dotarły aż do Stavanger, gdzie podobno niedawno wzburzył całe miasto, przywracając zdrowie śmiertelnie choremu człowiekowi.
– Powinni mu być za to wdzięczni!
– Ale nie lekarze. Doktor, który uznał człowieka za nieuleczalnie chorego, nie zniesie takiego zagrożenia dla swojej reputacji. Nieuleczalnie chory pacjent powinien umrzeć i nikt nie ma prawa zmieniać wyroku.
– Jesteś złośliwy – uśmiechnęła się Tiril. – Ale rozumiem, że Móri jest w niebezpieczeństwie. Tylko że ja bardzo nie chcę, żeby wyjechał, nie chciałabym go utracić.
– Masz przecież mnie – powiedział Erling żartobliwie, lecz wrażliwe ucho wyłowiłoby napięcie w jego głosie.
Ale Tiril nie miała wrażliwego ucha.
– Wiem, że mam ciebie – uśmiechnęła się serdecznie. – I bardzo ci za to dziękuję.
– I wiesz, oczywiście, że pomogę ci z pogrzebem twoich przybranych rodziców – rzekł znowu, a Tiril ogarnęły okropne wyrzuty sumienia. W ogóle o tym nie pomyślała. – Później, kiedy już się uspokoi, będziesz z pewnością mogła wrócić do domu. Wszystko tam przecież należy do ciebie. I Nero będzie mógł zamieszkać z tobą, dopóki zechcesz.
– Jakoś nie zastanawiałam się nad sprawami praktycznymi – przyznała zgnębiona. Skuliła się, jakby jej było zimno. – Akurat teraz nie mam najmniejszej ochoty wracać do domu.
– Rozumiem cię. Zresztą wcale nie musisz tego robić. W każdym razie jeszcze nie teraz. Wciąż za mało wiemy, kto na ciebie napadł i dlaczego.
– Za mało, powiadasz? My przecież nie wiemy nic.
Z domu wyszedł Móri i powitali go chóralnym: „Dzień dobry, śpiochu!”, a potem Erling zaczął opowiadać, czego dowiedział się w mieście.
– Jakichś dwóch obcych ludzi dostało się wczoraj do domu konsula, jeszcze zanim umarła twoja przybrana matka. Podobno widziano ich wcześniej, i to wychodzących. Być może po śmierci konsula, ale trudno ustalić godzinę.
– W jaki sposób tam weszli? – zapytał Móri, witając się jednocześnie z uszczęśliwionym Nerem. Psy witają człowieka zawsze tak samo radośnie, niezależnie od tego, czy go nie było rok, czy kilka minut.
– Oświadczyli, że są stolarzami i że konsul ich zamówił.
– A jak wyglądali? – zapytała Tiril.
Erling odwrócił się do niej.
– Jeden był w średnim wieku i miał kozią bródkę, a drugiego trudno opisać. Młodszy, bez znaków szczególnych.
Tiril aż podskoczyła.
– To oni! – zawołała. – To oni napadli na mnie koło cmentarza. Jeden ma na imię Georg, teraz sobie przypomniałam.
– Bardzo dobrze, wiemy w każdym razie, że wszystkie napady mają ze sobą jakiś związek – stwierdził Erling. – No, ale też tego się właśnie przez cały czas domyślaliśmy. Tiril, musimy odwiedzić żonę kowala, żeby uzupełnić nasze informacje o twoich prawdziwych rodzicach.
Nagle Tiril spostrzegła, jaki pochmurny jest dzisiejszy dzień.
– Rodzice, powiadasz? Dotychczas mowa była tylko o matce.
– Tak, no i to zresztą logiczne, bo przecież mówiono, że urodziła cię w tajemnicy.
– Masz rację.
– A tymczasem ojciec może odgrywać znacznie ważniejszą rolę, niż przypuszczamy.
Tiril zamyśliła się, zrobiło jej się teraz podwójnie przykro. Po części ze względu na prawdziwych rodziców, którzy nie mieli odwagi się ujawnić, woleli uciekać się do morderstwa, a po części dlatego, że poczuła się bardziej niż kiedykolwiek nie chciana.
Z coraz większą niechęcią do samej siebie stwierdziła, jak mało uwagi poświęca swoim przybranym rodzicom. Była oczywiście wstrząśnięta brutalnością zadanej im śmierci, współczuła przybranej matce, ale żałoby nie potrafiła w sobie wzbudzić.
Spostrzegła, że Erling i Móri ją obserwują. Czy to możliwe; że wiedzą, co czuje? Choć rzeczywiście na jej bezbronnej, szczerej twarzy przeżycia uwidaczniały się jak w otwartej księdze, samotność, bezradność, lęk, i obu młodych mężczyzn ogarnęło pragnienie, by ją ochraniać w tym bezlitosnym świecie. Miała przecież dopiero szesnaście lat, przyniosła ze sobą na świat tyle pogody i tyle miłości bliźniego, a teraz to wszystko zostało jej bez miłosierdzia odebrane. Gwałt, podłość i okrucieństwo skierowano przeciwko tej istocie, która wierzyła, że ludzie są dobrzy. Obaj widzieli to wszystko, ponieważ sympatyczne i samodzielne dziecko, jakim Tiril była do niedawna, wyrosło i przemieniło się w bardzo pociągającą pannę. Nie tak piękną jak Carla, stwierdzał Erling, ale pełną wielkiego wdzięku i dobroci, która wypływała z jej wnętrza i odbijała się w rysach twarzy.
Zebrali potrzebne rzeczy i zamierzali jechać do Bergen.
– Móri – powiedziała Tiril, gdy Erling poszedł po swojego wierzchowca.
Czarnoksiężnik natychmiast do niej podszedł.
– Móri… Ciebie nie tylko „Rödskinna” ciągnie z powrotem na Islandię, prawda? Ty po prostu tęsknisz do rodzinnych stron. Do swojego kraju. Poznałam to po twoich oczach, kiedy mi opowiadałeś o swoim życiu.
– Tak – uśmiechnął się ze smutkiem. – Masz rację. Ja myślę, że Islandczyk będzie zawsze tęsknił do ojczystej wyspy. Do jej dumnej, chłodnej urody, do martwych, pokrytych lawą wulkaniczną i kamieniami przestrzeni. Do zielonych wzgórz, których monotonię burzy czasem żółć siarczanych oparów, a czasem kobierce barwnych północnych kwiatków. Do kraju, w którym lód i ogień sąsiadują ze sobą niemal na wyciągnięcie ręki. Bo widzisz, Tiril, na Islandii wciąż dokonuje się dzieło stworzenia. Powinnaś kiedyś zobaczyć moją ojczyznę.
Była zafascynowana blaskiem jego oczu, kiedy jej to wszystko mówił, widziała, jaką miłością darzy tę wyspę, która dla niej znajdowała się gdzieś na krańcach świata.
– Nie chcę, żebyś odjeżdżał – powiedziała cicho. – A gdybyś kiedyś musiał, to zabierz i mnie na Islandię.
Na myśl o tym oczy mu rozbłysły, ale zaraz znowu przygasły.
– To niemożliwe, kochanie – westchnął. – Tam także mnie poszukują. Dopóki jednak się nie dowiedzą, że wróciłem po latach spędzonych w Norwegii, będę bezpieczny. Chcę tylko zabrać „Rödskinnę”.
– Chyba nie jest to aż takie proste – roześmiała się.
Na twarz Móriego powróciła smutna powaga.
– Nie, to wcale nie będzie proste. – Nagle znalazł się bardzo daleko od małego domku w Laksevåg. – Ale, ja sobie z tym poradzę – szepnął.
– Hej! – zawołała Tiril. – Ja tu jeszcze jestem! Dlaczego twoje myśli błądzą gdzieś po bezdrożach?
Ocknął się i rozglądał wokół, jakby nie wiedział, gdzie się znajduje.
– Wybacz mi!
– Wyglądałeś bardzo dziwnie – powiedziała z wyrzutem. – Coś mi się zdaje, że nie polubię tej magicznej księgi w czerwonej oprawie.
– I wcale nie musisz tego robić – odparł. Podczas gdy Tiril porządkowała izbę przed wyjazdem, obaj mężczyźni dosiedli koni.
– Jaka to śliczna i miła dziewczyna – powiedział Erling. – Potrzebuje kogoś, kto by ją wspierał. Wiele myślałem o…
– O czym? – zapytał Móri bardzo ostrożnie, z rezerwą, ale Erling nie zwrócił na to uwagi. Przepełniała go wola działania.
– Straciłem narzeczoną, ale zastanawiam się, czy los nie postawił na mojej drodze innej, co najmniej równie pięknej i dobrej.