Выбрать главу

– Co chcesz, panie, przez to powiedzieć? – zapytał Móri głucho.

– Zastanawiałem się… I nie widzę przeszkód… Dlaczego nie miałbym się ożenić z Tiril? To wielka osobowość, sam przecież zauważyłeś. O, już idzie, w takim razie możemy ruszać.

Móri posłał mu ponure spojrzenie, lecz Erling nie zareagował. Uśmiechał się do dziewczyny biegnącej ku nim ze swoim psem.

W Bergen dwaj mężczyźni prowadzili bardzo nieprzyjemną rozmowę, słowa padały niecierpliwe, pełne irytacji.

– Gdzie ona jest? Gdzie się ukrywa? – powtarzał starszy z dość rzadką bródką. – Kiedy już się wydaje, że ją mamy, ona znowu znika bez śladu.

– Magia – mówił młodszy. – Czary.

Kompan posiał mu podejrzliwe spojrzenie.

– Jak tak dalej pójdzie, sam w to uwierzę. W końcu ludzie nie gadają bez przyczyny, a ostatnio płotek coraz więcej. Mówią, że ktoś rzucił urok na konsula. Musimy ją znaleźć, Georg. Żeby nie wiem co.

– Ale tych dwoje udało nam się przecież usunąć z drogi.

– To nie ma znaczenia. Rozkaz był, żeby ją załatwić, ona jest najważniejsza.

– Wkrótce ją złapiemy – powiedział młodszy, chcąc pocieszyć kompana.

Ale w skrytości ducha widział sprawy w innym świetle. Zadrżał na myśl, że są otoczeni przez jakieś siły nieczyste, magię, złe moce, czary. Takich spraw bał się śmiertelnie.

Rozdział 21

Kiedy wchodzili do tajemniczej, pełnej grzmotów i rozpalonego żaru kuźni, wybiegł im naprzeciw wzburzony kowal. Oczy płonęły mu z podniecenia i niepokoju.

– Ach, państwo są poszukiwani przez policję. Wszyscy troje – dudniący głos dobywał się z potężnej piersi. Mięśnie napinały się pod spoconą skórą przy każdym ruchu.

Troje przybyszów przystanęło w wejściu.

– Naprawdę nas szukają? – zapytał Erling. – Mnie też?

– Też, panie Müller. Ponieważ wczoraj zniknął pan z domu konsula razem z panienką Tiril. Wójt przychodził tu już osobiście pytać, czy państwa nie widziałem. A później przylazły znowuż jakieś dwa podejrzane typy i dopytywały się o panienkę.

– Jeden starszy, z kozią bródką? A drugi młodszy?

– Otóż to, tak jak pan mówi! I potem jeszcze raz przyszedł wójt z samym biskupem, żeby się zapytać o was, mój panie – zwrócił się kowal do Móriego.

– Wiedzieli, jak mam na imię? – przestraszył się Móri.

– Nie, ale z opisu to był pan.

Tiril chciała usłyszeć ten opis…

Móri jednak nie dopuszczał jej do głosu.

– Czy oni łączyli mnie z osobą panienki Tiril?

– Nie, nie, to dla nich dwie oddzielne sprawy.

– Bardzo dobrze – odetchnął Móri z ulgą.

– Ale wy, panie, musicie natychmiast opuścić nasze miasto – upierał się kowal. – Wydano rozkaz, żeby was zabić. Każdy posterunkowy, który was zobaczy, ma prawo strzelać bez uprzedzenia. Za… – kowal ściszył glos. – Za czary, Wasza Wysokość.

O Boże, co on właściwie sobie wyobraża? Myśli, że Móri to Szatan we własnej osobie czy jak? zastanawiała się Tiril rozbawiona, ale przestraszona.

– Gdyby wolno mi było wam radzić, mój panie, to pewien statek wychodzi wieczorem w morze.

– Dokąd płynie?

– Będzie zawijał do wielu portów, można wybierać.

– Właśnie takiego statku powinienem unikać, zostanie z pewnością gruntownie przeszukany.

– Cóż, no to może rybacki kuter, który wypływa na nocny połów?

– Czy one pływają daleko?

– Różnie. Niektóre do Szetlandów, do Wysp Owczych, na Islandię albo na Grenlandię. Inne łowią na południu, a jeszcze inne na wodach tuż przy brzegu.

– A te większe kutry? Czy zawijają do portów w obcych krajach?

– Zdarza się, że tak.

– No to wspaniale! – ucieszył się Móri.

– Ależ, Móri, nie możesz przecież… – zaczęła Tiril, on jednak ujął ukradkiem jej rękę i mocno uścisnął. Ostrzeżenie, by nie powiedziała za wiele.

Porozmawiali z kowalową i dostali bardzo niedokładny adres w Christianii do kuzynki znajomego męża handlarki i tak dalej. „Mieszkają podobno w nie malowanym domu, trzeba pójść jedną z wąskich uliczek przy jednym z nabrzeży portowych…” Postanowili, że jednak sami pójdą do tej handlarki ryb. To znaczy mieli to załatwić Erling z Mórim, Tiril natomiast musiała się ukryć w biurze Erlinga.

– Móri nie może przecież tak sobie chodzić po ulicach – protestowała Tiril. – Przecież mogą go zastrzelić!

– Będziemy ostrożni – zapewnił Erling. – Ale musi pokazać drogę, a poza tym trzeba się zająć jego koniem i… Nie, Tiril, nie przeszkadzaj mi, utrudniasz sprawy, które i tak nie są łatwe! Uzgodniliśmy z Mórim, że dzisiaj ja przenocuję u ciebie. Jutro rano poważnie zajmiemy się twoimi problemami, porozmawiam z wójtem na temat tych zbirów, którzy na ciebie napadli.

Tiril bardzo niechętnie poddawała się jego poleceniom. Tyle chciała powiedzieć, serce krajało jej się z bólu, czuła się bezradna, wiedziała jednak, że powinna milczeć. Od dzieciństwa uczono ją przecież, że „kobieta w towarzystwie milczy”. Brutalna zasada, wymyślona przez mężczyzn, ale co mogła na to poradzić?

Gotowość posłuszeństwa i pokory nie trwała jednak zbyt długo. Kiedy wyszli z kuźni, dosłownie eksplodowała, wykrzykiwała oskarżenia i protesty. Erling poszedł pierwszy, została sama z Mórim.

– Nie wolno ci wyjeżdżać z kraju, Móri – zakończyła.

– Ale ja sam tego chcę – uciął. – Mówiłem ci przecież: moje wykształcenie jest niepełne.

– Tak, wiem, i nie będzie pełne, dopóki nie znajdziesz tej przeklętej książki oprawionej w czerwoną skórę, wiem. Nie rozumiem tylko, do czego ci ona potrzebna.

– Do bardzo wielu rzeczy – oświadczył.

– Ale ja sobie nie dam bez ciebie rady – żaliła się.

Móri jakby nie wiedział, co powiedzieć. W jego mrocznych oczach pojawił się dziwny cień.

– Masz przecież Erlinga.

– Erlinga? Erling należy do Carli!

– Carla nie żyje, Tiril. Nie możesz wymagać, by on do końca życia był sam.

Na moment przycichła, a potem wyszeptała ledwie dosłyszalnie:

– Biedna Carla.

– Co masz na myśli?

– No, jeśli Erling znajdzie sobie inną narzeczoną…

Móri spojrzał na nią spod oka, jakby się zastanawiał, do jakiego stopnia osoba w jej wieku może być naiwna.

Już bez protestów Tiril pozwoliła się zamknąć w małym pokoiku przylegającym do biura Erlinga, potem obaj mężczyźni wyszli, a jej pozostawało czekać i przyglądać się półkom, na których przechowywano stare dokumenty przewozowe.

Udręczona przeżyciami i zmęczona chorobą wkrótce zasnęła.

Erling i Móri nie zastali handlarki ryb, poszła do miasta, nikt, nie wiedział dokąd.

Dzień miał się ku końcowi. Obaj młodzi ludzie stali na nabrzeżu, ukryci za narożnikiem portowego magazynu. Daleko po drugiej stronie zatoki majaczył w mroku przylądek Nord, za nim, w głębi lądu, znajdowało się Laksevåg.

– Twój kuter odpływa już lada moment – powiedział Erling.

– Tak. Uzgodniłem wszystko z szyprem. Zabierze mnie na Wyspy Owcze, a stamtąd nietrudno dostać się na Islandię. Zaopiekujesz się moim koniem?

(Erling pozwolił mu nareszcie mówić do siebie „ty”).

– Oczywiście! Dostanie w stajni najlepsze miejsce.

– Wiem. Dziękuję! I…

– Tiril też się, rzecz jasna, zaopiekuję. Nie zmieniłem zdania i naprawdę chcę się z nią ożenić.

Móri nie zaraz odpowiedział, jakby szukał właściwych słów.

– Zasłużyła sobie na twoje wsparcie w każdej sytuacji – rzekł w końcu. – To znaczy, oboje zasługujecie na siebie nawzajem.