– Ja też jestem przekonana, że znak mnie ochroni.
– A poza tym – Erling wyjął mały przedmiot z kieszeni. – Móri prosił, żebym dał ci to. To jego własny znak, ale uznał, że teraz będzie tobie bardziej potrzebny. Powinnaś zawsze mieć go przy sobie.
Tiril wstrzymała oddech, gdy brała z jego rąk kawałek drewna z dziwnym rysunkiem. Znak należał do Móriego. I on dał go jej!
– Nigdy, nigdy się z nim nie rozstanę – powiedziała drżącym i tak pełnym szacunku głosem, że Erling musiał się uśmiechnąć.
Kiedy młody Müller odjechał, Tiril wciąż siedziała W izbie, przyciskając do piersi magiczny znak Móriego. Trwała tak długo, jakby w małym kawałku drewna szukała pocieszenia i siły. Nero obwąchiwał przedmiot i piszczał żałośnie. Najwidoczniej on również tęsknił do swojego islandzkiego przyjaciela.
Tiril dotrzymywała obietnicy i przez cały czas siedziała w domu. Rozgoryczony Nero musiał zrezygnować z wycieczki do lasu. Pozostawał wprawdzie ogródek koło domu, ale to przecież nie to samo, mimo że Tiril pozwoliła mu biegać wśród krzaków porzeczek. Wracał co chwila do izby i patrzył na nią wielkimi oczyma, jakby chciał zapytać: „No, kiedy wreszcie pójdziemy?”
Jego pani święcie ufała znakowi, który Móri wyrył nad drzwiami. Póki siedzi w domu, jest bezpieczna. A poza tym ma przecież Nera.
Nie działo się nic szczególnego, a mimo to łapała się raz po raz na tym, że wciąż wygląda niespokojnie przez okno. Zdawała- sobie sprawę, że dla dwóch opryszków to jedynie kwestia czasu, znajdą ją prędzej czy później. Chyba że – co przecież nie jest niemożliwe – Erling zdąży zameldować o wszystkim wójtowi, a ten ich unieszkodliwi.
Jesienna mgła unosiła się nad Bergen i okolicą. Tiril widziała ze swego okna nie dalej niż do skraju lasu, gdzie droga ginęła pomiędzy drzewami.
Nagle podskoczyła przy oknie. Czy ktoś chodzi pod lasem?
Pojęcia nie miała, ile to już godzin minęło, odkąd Erling odjechał, ale światło dnia jakby zmatowiało. A może to tylko mgła?
Nie, dzień chylił się ku zachodowi, i to z pewnością Erling wraca. Tiril siedziała w kucki przy ścianie i wyglądała przez dolny narożnik okna.
To nie był Erling. Ale też i nie tamci napastnicy. Z uczuciem nieopisanej ulgi Tiril patrzyła na wędrującego drogą niedużego chłopczyka, który chyba trochę błądził we mgle. Opiekun jej psów, jak go nazywała. Więc pewnie i on już się pozbył czerwonej wysypki i wyzdrowiał.
Tiril nie miała żadnych telepatycznych zdolności ani nie była jasnowidzem, nie przeczuwała więc, że ów mały chłopczyk jest zwiastunem nieszczęścia. On zresztą też nie miał O tym pojęcia.
Wpuściła dziecko do izby i z radością przyglądała się ceremonii powitania, jaką odprawiał Nero.
Chłopiec jednak nie miał czasu na długie rozmowy.
– Mama jest chora – oznajmił. – I prosi, żeby panienka Tiril przyszła.
– A doktor by nie mógł…
– Nie mamy pieniędzy, a za darmo nie przyjdzie.
– Tylko, widzisz, ja nie mogę wychodzić z domu…
Oczy chłopca zrobiły się duże, pojawił się w nich strach.
– Ja panienkę tak proszę! Mamę boli w piersiach. I kaszle tak strasznie.
Nigdy dotychczas Tiril nie zawiodła swoich przyjaciół, gdy któreś z nich zachorowało. Ufali jej, chociaż nie była pielęgniarką. Działała intuicyjnie i wystarczyło, że przyszła, osoba z wykształconej klasy wyższej, by chorzy odzyskiwali wiarę i chęć do życia.
– Czy w mieście mgła jest gęsta?
– O Jezu, jak jeszcze!
Chciała zaczekać do powrotu Erlinga. Tak strasznie pragnęła, by Móri był przy niej. Ale Móri odjechał, a ona nie była w stanie znieść bólu na myśl, że już go więcej nie zobaczy. Nikt też nie wiedział, kiedy Erling może wrócić.
Z ciężkim westchnieniem napisała kartkę do Erlinga Müllera. Wzięła swoją torbę, w której miała potrzebne rzeczy.
– Poza tym mam przecież Znak Życia – mruknęła, dotykając drewienka, które ukryła pod bluzką.
W jakimś przypływie rozsądku, czy też może instynktu samozachowawczego, zdjęła wiszącą nad wejściem Tarczę Arona. Przyda się, jeśli nie mnie, to może matce tego biedaka.
– Chodź, Nero! Idziemy!
Pies jednym susem dopadł furtki.
Chora kobieta rozpromieniła się na jej widok. Rzeczywiście wyglądała bardzo źle i Tiril robiła, co mogła. Mogła niewiele, ale już samo to, że ktoś się nią zajmuje, daje pić i poprawia pościel, znaczyło dużo dla tej nieszczęsnej kobieciny z gromadą małych dzieci.
Zaczynało zmierzchać, gdy Tiril i Nero ruszyli w drogę powrotną do domu. Dziewczyna naciągnęła na oczy kaptur swojej peleryny i starała się jak najszybciej opuścić mroczne, brudne zaułki biednej dzielnicy. Nagle usłyszała głos:
– Patrz! To ten pies!
– O, i tu mamy naszą panienkę! A to panienka nie mieszka w Laksevåg, jak niektórzy gadają!
Laksevåg! Ciarki przeszły Tiril po plecach. To oni! Napastnicy! Usłyszała, że przyspieszają kroku.
– Chodź, Nero! Nie, zostaw ich, uciekajmy! Poprzednim razem o mało go nie zabili. To się nie może powtórzyć.
Tamci mieli na nogach drewniaki, które twardo uderzały o bruk. Tiril i Nero biegli bezgłośnie, byli oboje młodsi i sprawniejsi, lepiej też znali drogę.
Znajdowali się wśród ruin spalonej w roku 1702 dzielnicy… Tiril nieźle się orientowała…, tak, to narożnik spalonego domu, nad którego bramą stoi figurka satyra. Wiedziała, gdzie są.
– Chodź, Nero! – nakazała szeptem. – Schodzimy w dół, na nabrzeże.
Mgła im sprzyjała. Była tak gęsta, że nie widziało się nic na wyciągnięcie ręki. Napastnicy zgubili trop, słyszała, jak przeklinają na skrzyżowaniu dwóch uliczek.
Ich głosy brzmiały dziwnie głucho w tej mgle.
– Cholera, gdzie ona się podziała?
– Idziemy tu!
– Nie tam! Stój i poświeć mi!
Tiril również przystanęła. Zacisnęła rękę na pysku Nera. Czuła, że pies dygoce z napięcia.
– Nic nie słyszę.
– Ona pobiegła pod górę, jestem tego pewien.
Znowu stukot drewniaków. Tiril i Nero stąpali bezgłośnie. Jak najprędzej do nabrzeża… Tam stoi łódź konsula… w małej przystani, tam gdzie duże statki ani kutry nie wchodzą.
Myśli krążyły gorączkowo. Konsul chciał mnie wepchnąć do łóżka. Nienawidzę go. Nienawidzę go. On nie żyje. Powinnam żałować. Nie mogę. Nie mogę.
Carla. Cierpienie, przekraczające granice wyobraźni.
On znał tajemnicę. Nie chciał powiedzieć! Nie chciał powiedzieć! Drań!
Przystań małych łodzi. Ileż ich tu jest! Zabawki bogatych ludzi!
Odnalazła łódź konsula. Teraz to przecież jej własność. Uff, jak najdalej od takich myśli! Łódź chwiała się na wodzie i Tiril z trudem przekonała Nera, żeby do niej wskoczył. Pies chciał być posłuszny, wyciągał jedną łapę, ale kiedy łódź zaczynała się kołysać, odskakiwał. Tiril weszła pierwsza i dopiero wtedy on też się odważył. Musiała go jednak przytrzymać i oboje runęli na dno z wielkim hałasem.
Nasłuchiwała przerażona, ale napastnicy musieli pójść fałszywym tropem, w kierunku miasta.
Tiril po omacku odnalazła wiosła, wyszarpnęła cumę i ruszyli.
Wolniutko i bardzo ostrożnie zanurzała pióra wioseł w wodzie, raz, dwa, raz, dwa… Łódź z dwojgiem uciekinierów zniknęła we mgle.
Tiril była śmiertelnie przerażona i za nic nie wróciłaby do Laksevåg. Ta droga była przed nią zamknięta. Na szczęście zabrała oba znaki opiekuńcze, jakie dał jej Móri.
– Nie możemy już wrócić, Nero – powiedziała z płaczem. Odczuwała samotność jako wielką pustą przestrzeń wysysającą ją od środka. – Musimy się gdzieś ukryć. Może na przybrzeżnych wyspach?
Móri, Móri, dlaczegoś mnie opuścił?