– Stój spokojnie! – syknęła pani Dahl. – Nie, tej sukienki nie można już lepiej dopasować! Nabrałaś kształtów, dziewczyno!
Ojciec spojrzał znad papierów, marszcząc brwi.
– Nie mówi się w ten sposób do dziecka! – upomniał surowo żonę.
– Możliwe, ale popatrz sam! Tiril, skocz no do panny Pedersen i poproś, by przyszła tu jutro; niech ona zobaczy, co da się z tym zrobić. Szkoda takiego ładnego materiału…
Tiril była szczęśliwa, że może się nareszcie uwolnić od nudnej przymiarki. Gdy mijała ojca, poczuła na sobie jego badawczy wzrok. Doznała jakiegoś dziwnego uczucia niechęci, a nawet wstrętu.
Załatwiła interes u krawcowej i biegła z powrotem do domu. Zaczynało zmierzchać, a wyobraźnia Tiril źle znosiła ciemności. W ciemnościach wszędzie się czai tyle istot z nieznanego świata duchów, z którymi lepiej nie zadzierać.
Duchy były jednak niezwykłe miłymi zjawami w porównaniu z tym, co się szwendało po ciemnych ulicach Bergen, a co należało do świata żywych. Nagle poczuła na ramieniu czyjąś mocną rękę, a po obu jej bokach pojawili się nieznajomi mężczyźni. Szczerzyli do niej paskudne zęby w obleśnych uśmiechach, jeden mówił jakieś obrzydliwe słowa.
Minęło co najmniej kilkanaście sekund, zanim Tiril zrozumiała, czego opryszkowie od niej chcą. I wtedy jej gwałtowny charakter dał o sobie znać z całą siłą.
Szarpnęła energicznie, by się wyrwać, a gdy to nie pomogło zaczęła ich kopać po łydkach tak, że za każdym razem trafiony wył boleśnie. Ale wciąż ją trzymali.
Działo się to w wąskim zaułku niedaleko portu, gdzie widać było tylko pozbawione okien ściany magazynów. Nigdzie dokoła ani żywej duszy.
– Puśćcie mnie, chamy jedne! – wrzeszczała Tiril. Dziewczynka była silna.i jej kopniaki z pewnością okazały się bolesne, jednak to nie wystarczało, bo napastnicy jej nie uwolnili. Przeciwnie, rozsierdzeni oporem, trzymali mocno.
W żaden sposób nie mogli zrozumieć, skąd wziął się ten wielki czarny pies, ale w pewnym momencie wszystko dookoła zamieniło się w jedno wielkie piekło. Rozlegało się wściekłe warczenie i ujadanie, w ślad za tym jednym czarnym potworem na ratunek Tiril przybiegło co najmniej dziesięć innych. Napastnicy zaczęli zmykać w popłochu, ciągnąc za sobą rozjuszoną sforę.
Tylko Nero został na miejscu. Tiril dyszała ciężko, rozdygotana, i drżącą ręką głaskała jego kudłate futro.
– Dziękuję ci, mój przyjacielu – szeptała z wysiłkiem. – I podziękuj tamtym!
Pies odprowadził ją aż do bramy, chociaż nigdy dotychczas tego nie robił. Tiril widziała, że jest bardzo przejęty i dumny ze swego zachowania.
Ręce wciąż jej drżały, kiedy weszła do hallu. Wszystko wskazywało jednak na to, że jak zwykłe nikt nie będzie miał dla niej czasu. Pani Dahl z promiennym uśmiechem biegła do Carli, która wchodziła właśnie na górę.
Och, Carla, Carla! – wołała rozradowana. – Dobry ojciec zgodził się w końcu na twoje małżeństwo. A co, nie mówiłam? Mówiłam ci przecież, że już moja w tym głowa, byś mogła wyjść za swojego chłopca. Teraz wszystko załatwione. Ojciec da wam błogosławieństwo!
Objęła mocno starszą córkę, a Carla przez sekundę popatrzyła w dół na Tiril z wyrazem najgłębszej rozpaczy w oczach. Wyrwała się z objęć pani Dahl i pobiegła do swego pokoju.
Matka nie widziała jej twarzy.
– Och, jaka ona musi być szczęśliwa – powiedziała wzruszona. – Już wróciłaś, Tiril?
Tej nocy Tiril obudziła się nagle, bo zdawało jej się, że słyszy czyjś krzyk, a potem ciężki łoskot, jakby coś spadło z wysokości. Potem zrobiło się cicho.
A rankiem woźnica znalazł ciało Carli, leżące na brukowanym podwórzu. Rzuciła się w dół z wieżyczki na dachu.
Teraz lubieżne oczy zostały zwrócone na młodą, czystą Tiril…
Niezadługo po tych wydarzeniach złe moce z odległej przeszłości Islandii wyciągnęły swoje macki, by otoczyć nimi Tiril.
Trzy księgi zła przypomniały o swoim istnieniu.
By jednak zrozumieć władzę czarnej magii nad człowiekiem, musimy cofnąć się do połowy siedemnastego wieku, do walki, jaką wielebny Jon toczył z dwoma czarnoksiężnikami. Od tych wydarzeń, o których teraz opowiemy, wije się kręta nić prowadząca do Bergen, gdzie mieszkała Tiril.
Rozdział 2
Jak wynika z islandzkich protokołów sądowych Anno Domini 1656 wielebny Jon i obaj czarnoksiężnicy są postaciami historycznymi.
Pewnej nocy pod koniec lat czterdziestych siedemnastego wieku pastor, sira Jon Magnusson z Eyri w Skutilsfjördhur, obudził się, czując, że coś przygniata mu stopy. W izbie było ciemno, lecz dostrzegał wielki czarny cień, spoczywający ciężko w nogach łoża.
Wielebny musiał przyznać, że na moment lodowaty dreszcz przeszedł mu po plecach. Był jednak człowiekiem Bożym, niezłomnym w swej wierze.
– Ejże! – wymamrotał pod nosem. – A cóż to za diabelstwo włóczy się po nocach?
Domyślał się, kto nasyła tego mieszkańca piekielnych otchłani. W okolicy żył pewien chłop, Jon Jonsson, który – jak gadano – dobrze znał sztuki, przez Kościół raczej nie pochwalane. Syn tego chłopa starał się o rękę pasierbicy pastora, ale mu odmówiono. Wielebny Jon nie życzył sobie wprowadzać do domu ani syna, ani ojca; obaj cieszyli się złą sławą. Ludzie nazywali ich czarownikami, a o starym powiadano z lękiem „czarnoksiężnik”.
Teraz chcieli się zemścić.
Daleko stąd, nad wielkim fiordem, Isafjördhardjup, fale tłukły o skalny brzeg, lecz bliżej, w osłoniętej zatoce, cicho było niczym w grobie.
Zemsta nie zemsta, pastor nie miał zamiaru poddawać się bez walki. Znał wiele sposobów, by się bronić, wiele magicznych formułek i świętych zaklęć, które mogły posłużyć przy odpędzaniu złego ducha. Starał się przezwyciężyć strach, złożył drżące dłonie i wołał, zrazu dość niepewnie, potem jednak coraz bardziej stanowczo:
„Zwracam się do Ciebie, Boże Wszechmogący.
Diabelski pies w niewolę brać mnie chce.
Nastaje na me życie, ostrzy sobie kły.
Pomóż mi, Panie, w niedoli mej!”
Zelżał ciężar? Nie, jeszcze nie. W pokoju wciąż panowały nieprzeniknione ciemności. Wielebny Jon jął szukać na nocnym stoliku swego krzyża, znalazł go i ściskając mocno skierował w stronę czerniejącego cienia. Jego głos był czysty i silny:
„Jezu żywy, ześlij mi swą łaskę,
Spraw, bym w walce z Diabłem okazał niezłomność!
Patrz na wszystko, co się dzieje,
Szatan zostanie ukarany.
Wpadnie w ciemną otchłań Śmierci,
Zepchnięty siłą mojej wiary”.
Pastor z trudem wciągał powietrze. Oddech miał ciężki, serce waliło w piersiach jak młotem, ręce się trzęsły. Na szczęście jego małżonki Thorkatli nie było w domu, mógł więc krzyczeć z siłą grzmotu:
„Ty kusisz ludzi, obrażasz dobrego syna Boga.
Podpełzasz ze złem pod Krzyż Chrystusowy.
Spokój płynie z Krzyża,
Podstępny wąż ucieka.
Kacie z Hel, znam ja twoje sztuczki…”
Nic jednak nie pomagało. Zły duch wciąż leżał na stopach pastora, czyniąc noc nieznośnie długą i bolesną.
I tak to miało trwać. Noc w noc zjawiała się ponura istota, ciężka i bezkształtna mara z bezimiennego królestwa ciemności, i dręczyła wielebnego Jona.
Sługa Boży poszukiwał w swoim domu czarodziejskich pogańskich run, ale jakim sposobem Jon Jonsson i jego syn mogliby się dostać na plebanię, by je tam umieścić? Wielebny Jon miał na myśli owe ohydne znaki z czasów, kiedy północna Islandia była opanowana przez ciemne moce z Gottskalkiem Złym na czele. Teraz z pewnością te znaki nie istnieją, zaginęły. Powinny były zaginąć. Kto jednak wie, ile potrafi Jon Jonsson?