Obaj milczeli, kiedy otwierali bramę i wchodzili dc ciepłej siedziby proboszcza. Sira Jon nie uważał już jednak swego domostwa za przytulne ani bezpieczne. To przecież tutaj był nawiedzany i dręczony przez złego ducha.
Dopiero po sześciu tygodniach siła nieczysta dała mu spokój. Tej nocy bez przerwy śpiewał i wykrzykiwał mające odpędzić Szatana formułki:
„Krew dobrego syna Bożego zmywa każdy grzech.
Wierzymy w niego, to wiedzie nam się we wszystkim.
Diabeł spętany krzyczy u piekła bram.
Nie próbuj moich sił,
Bowiem Bóg daje nam zwycięstwo i łagodzi żal”.
Brzemię mimo to nie znikało. Wielkie, mroczne, wprost było słychać, że ciężko dyszy; jakaś istota trudna do określenie… Sira Jon odczuwał śmiertelne zmęczenie po wielu tygodniach bez snu, udręczony nocną walką z czymś, co unikało starcia, ale nie przejmowało się w najmniejszym stopniu jego żarliwymi modłami ani zaklęciami, zawsze pomocnymi w takich przypadkach, w których ważna była łagodność!
Postanowił jednak się nie poddawać. Usiadł na łóżku, by wyraźniej widzieć to coś budzące grozę, co uciskało mu stopy, i nagle wydało mu się, że dostrzega jakieś zwierzęce, groteskowe, pozbawione konturów oblicze. Mimo ciężaru tak wielkiego, że łoże się uginało, zjawa przypominała ciemną, niewiele ważącą chmurę. Z krucyfiksem wyciągniętym przed siebie pastor zamierzał nadal odmawiać zaklęcia, gdy nieoczekiwane głośne uderzenie w podłogę sprawiło, że podskoczył na posłaniu. Cień w jego nogach ani drgnął. Magiczne formułki proboszcza zaczęły przybierać formę, której Kościół może by nie uznał, lecz sira Jon był tak śmiertelnie przerażony i udręczony całą sprawą, że nie do końcu ważył swoje słowa. By wzmocnić zaklęcia, stanął na łóżku i z góry przyglądał się duchowi ciemności. Kiwał się na swoim miejscu, więc i zaklęcia brzmiały dość niepewnie, choć głos był silny:
„Kafni, kulni, visni
kynngi, tofrar, fjokynngi,
dofni, en adrei dafni
dyngju seids fjolkynngi,
kremji ei ne komi
kringum mig fjolkynngi,
sluti nidr og slitni
slingir menn fjolkynngis…”
(Dusi się, stygnie, więdnie magiczna sztuka, nie na mnie siła czarnej magii spada, magiczna sztuka wokół mnie rozpryskuje się i znika).
Gdy kapłan doszedł w swoich zaklęciach do tego miejsca, przestraszył się, że używa czysto magicznych słów. Ponownie usiadł w pościeli, ogólny stan jego zdrowia nie pozwalał mu tak stać w zimnym pokoju. Bez sensu mamrotał pod nosem:
„Czarne pisma… rozpadają się na kawałki.
Paznokcie nie drapią… Włosy tracą swoją czarodziejską moc.
Zapadnij się w nicość! Znikaj natychmiast, Szatanie Czarny. Znikaj natychmiast, Szatanie Czarny”.
Nie działo się nic. Wielebny Jon ukrył twarz w dłoniach i siedząc tak, pogrążony w najgłębszej rozpaczy, od zaklęć przeszedł do modlitwy. Niemal bezgłośnie, śmiertelnie zmęczony szeptał błagalne prośby:
„Czy widzisz moje zmęczenie, Panie?
Nie pozwól, by Szatan mnie dręczył, błagam Cię.
Panie na ziemi i niebiesiech,
ześlij na mnie spokój.
Przyjmij moją udręczoną duszę
na tym śmiertelnym łożu”.
Nie, pomyślał natychmiast sira Jon wstrząśnięty. Przecież nie mogę umrzeć! Takiego zwycięstwa diabeł odnieść nie może!
Ogarnął go gwałtowny gniew i zaczął wrzeszczeć, nie zastanawiając się, co robi:
– Wynoś mi się natychmiast do piekieł, ty przeklęty wyrzutku! W imię Pana nakazuję ci zabrać ze sobą również tak samo przeklętych Jonssonów, bym się nareszcie mógł pozbyć tej zarazy z mojej parafii! Jazda stąd, ty czarny duchu z Hel!
Przerażony zakrył usta dłonią. Co ja zrobiłem? przeniknęło mu przez myśl.
I wtedy… nareszcie zauważył, że straszny ciężar powolutku staje się jakby mniejszy, a mroczny cień w nogach łóżka rozpływa się. Sira Jon głęboko wciągnął powietrze dygocząc z przejęcia, wprost nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Z wyrzutami sumienia myślał o przekleństwach, które dopiero co miotał. Zaprawdę, nie były to słowa, jakie powinien wypowiadać spokojny, łagodny i dobry kapłan. Ale to właśnie te słowa pomogły! Po raz pierwszy widział rezultat swojej walki ze zmorą na łóżku.
Sumienie jednak miał czarne niczym noc. On – pastor – posunął się do tego, by wyklinać swoich wrogów z parafii, a na dodatek życzył im, by znaleźli się w miejscu, którego nazwy nigdy przedtem z własnej woli by nie wymówił!
Ale ani Jon Jonsson, ani jego syn nie zniknęli, i to stanowiło dla wielebnego Jona pociechę w duchowej udręce.
Jon Jonsson otwarcie teraz przyznawał, że to on zesłał na proboszcza wszystkie bolesne doświadczenia, co więcej, pysznił się tym. Wielu bowiem uważało za sprawę honoru być zręcznym czarownikiem.
Podczas gdy w pozostałych krajach nordyckich o czary oskarżano przeważnie kobiety, z których zresztą co najmniej trzy czwarte to osoby najzupełniej niewinne, na Islandii sytuacja przedstawiała się zgoła odwrotnie. Ze stu dwudziestu jeden procesów o czary tylko dziesięć wytoczono kobietom, reszta oskarżonych to mężczyźni. Wśród nich znalazło się ośmiu pastorów. Do oskarżenia wystarczyło stwierdzenie, że człowiek zna magiczne runy i czarodziejskie formułki, gdyby natomiast dowiedziono, że oskarżony sam rył magiczne znaki, sytuacja stawała się naprawdę poważna. W trzydziestu czterech przypadkach oskarżonym o czary zarzucano sprowadzenie na kogoś choroby lub śmierci. W siedemnastu przypadkach oskarżano o śmierć zwierząt domowych, czternaście osób odpowiadało za bluźnierstwo przeciwko Bogu lub też obrażanie imienia Bożego przez łączenie go z magią. Dwóch zawarło pakt z diabłem, jeden we śnie, a drugi na jawie, czterech mężczyzn miało, zgodnie z zeznaniami świadków, wskrzeszać martwych za pomocą czarnej magii, jeden wykopał zwłoki z grobu, by użyć ich do magicznych rytuałów, jeden z księży za pomocą czarów wabił do siebie kobiety, i tak dalej.
Oczywiście wśród postawionych przed sądem znalazło się wielu niewinnych. Oskarżenie kłopotliwych czy nielubianych sąsiadów o czary stanowiło wygodny sposób zemsty, bo łatwo dawano posłuch wszelkim tego rodzaju pogłoskom. Mimo to na Islandii było znacznie mniej niewinnie oskarżonych niż w Norwegii, Danii i Szwecji. Wielu Islandczyków przeżywało chwile prawdziwego napięcia przy eksperymentach z zakazanymi sprawami. Odległości pomiędzy zagrodami były tam znaczne, więc w długie i ciemne zimowe wieczory w samotnych zagrodach działy się różne rzeczy. Przeważnie pozbawione fantazji dziecinady, trzeba przyznać. Ale nie zawsze, o, nie! I chyba nie wszystko było takie niewinne!
Kary za magię i praktyki czarodziejskie były zróżnicowane. Niedaleko Thingvellir znajduje się wodospad z wielką głębią zwaną Drekkingahylur – Jama Topielców. Wrzucano tam skazane kobiety; mężczyzn przeważnie ścinano, rzadziej wieszano. Stosowano też tortury i prześladowania. Palono również książki należące do osądzonych, a czyniono to tuż przy ich twarzach, by musieli wdychać dym. Wszystkie księgi magiczne, jakie znaleziono, szły na stos. Skazanych księży wypędzano z kraju. Innym, zwyczajnym ludziom obcinano ręce i uszy, poddawano ich chłoście. W późniejszym okresie zaczęto też nakładać grzywny pieniężne.
Najbardziej jednak rozpowszechnionym sposobem karania za czary było palenie na stosie.
Nigdy natomiast nie zdarzyło się, by został skazany na śmierć czarnoksiężnik posiadający prawdziwą magiczną wiedzę, nikt by się na coś takiego nie poważył. Szacunek dla nich był w narodzie wielki.
Jon Jonsson starszy z Kirkjubol był przypadkiem z pogranicza. Raczej nie należał do uczonych czarnoksiężników Umiał jednak wiele. Zbyt wiele. W mieszkańcach okolic Skutilsfjördhur, czyli niewielkiej zatoki fiordu Isafjördhardjup w odległej północno-zachodniej części Islandii budził respekt pomieszany z przerażeniem.