Выбрать главу

Rano spytała aletheiometr, co oznaczał jej sen, ale urządzenie odpowiedziało jedynie: „To był sen o głowie”.

Lyra zastanawiała się, czy nie obudzić chłopca, był jednak pogrążony w tak głębokim śnie, że zrezygnowała. Zeszła więc do kuchni i próbowała usmażyć omlet, a w dwadzieścia minut później usiadła przy stole stojącym na chodniku i z wielką dumą jadła sczerniałą, ziarnistą papkę, podczas gdy Pantalaimon jako wróbel dziobał kawałki skorupek.

Nagle dziewczynka usłyszała za sobą jakiś dźwięk i dostrzegła zaspanego Willa.

– Zobacz, potrafię zrobić omlet – powiedziała. – Zrobię ci, jeśli chcesz.

Popatrzył na jej talerz i odparł:

– Nie, dziękuję, raczej zjem płatki. Zdaje się, że w lodówce jest trochę mleka. Mieszkańcy tego miasta z pewnością nie odeszli zbyt daleko, skoro mleko nie skwaśniało.

Lyra obserwowała chłopca, który wsypał do miseczki płatki kukurydziane i zalał je mlekiem. Nigdy czegoś takiego nie widziała.

Will wyniósł miseczkę na dwór i spytał:

– Gdzie znajduje się świat, z którego pochodzisz? I jak się tutaj dostałaś?

– Przez most. Mój ojciec go zbudował, a ja… przeszłam za nim na drugą stronę. Jednak zniknął mi z oczu, nie wiem, dokąd poszedł. Zresztą, wcale mnie to nie obchodzi. Szłam w strasznie gęstej mgle, no i ojciec nagle zniknął. Błądziłam przez kilka dni, jedząc tylko jagody i różne znalezione paskudztwa, aż któregoś dnia mgła opadła i znaleźliśmy się z Pantalaimonem na tym klifie, tam… – Wskazała za siebie. Will spojrzał wzdłuż brzegu, obok latarni i zobaczył, że wybrzeże wznosi się klifem, który w oddali znikał we mgle.

– Zobaczyliśmy to miasto i zeszliśmy. Nie spotkaliśmy wprawdzie nikogo, ale przynajmniej było tu trochę jedzenia i łóżka do spania. Nie mieliśmy pojęcia, co dalej robić.

– Jesteś pewna, że nie jest to część twojego świata?

– No coś ty! To nie jest mój świat. Wiem to na pewno.

Will pokiwał głową, przypomniał sobie bowiem, jak patrzył przez okienko w powietrzu na trawnik po drugiej stronie. Miał wówczas absolutną pewność, że spogląda na inny świat.

– Istnieją zatem co najmniej trzy połączone ze sobą światy – stwierdził.

– Ależ są ich całe miliony! – krzyknęła Lyra. – Powiedział mi to pewien dajmon, a dokładnie mówiąc, dajmon czarownicy. Nikt nie jest w stanie zliczyć tych światów. Wszystkie istnieją w tej samej przestrzeni, lecz zanim mój ojciec zbudował most, nie można się było między nimi przemieszczać.

– A co z okienkiem, które znalazłem?

– Nic o nim nie wiem. Może światy zaczynają się ze sobą mieszać.

– Po co szukasz jakiegoś pyłu?

Popatrzyła na niego chłodno.

– Może kiedyś ci powiem – odparła.

– W porządku. A jak zamierzasz go znaleźć?

– Odszukam uczonego, który mi o nim opowie.

– Co ty mówisz? Byle jakiego uczonego?

– Nie. Teologa eksperymentalnego – odparła. – W moim Oksfordzie oni właśnie się znali na Pyle. Przypuszczam, że tak samo będzie w twoim Oksfordzie. Pójdę najpierw do Kolegium Jordana, ponieważ jest tam najlepszy wydział.

– Nigdy nie słyszałem o teologii eksperymentalnej – zauważył chłopiec.

– Dziedzina ta zajmuje się cząstkami elementarnymi i podstawowymi siłami – wyjaśniła. – Anbaromagnetyzmem i podobnymi sprawami. Atomami.

– Czekaj, czekaj, o jakim magnetyzmie mówisz?

– O anbaromagnetyzmie. Anbaryczne są… O, te światła – dorzuciła, wskazując w górę na dekoracyjne latarnie uliczne – są właśnie anbaryczne.

– My je nazywamy elektrycznymi.

– Elektryczny? To chyba pochodzi od elektrum, takiego kamienia czy też klejnotu, powstałego z żywicy drzew. Czasami jest w nim owad.

– Masz na myśli bursztyn, czyli amber - stwierdził i równocześnie powiedzieli:

– Anbarycz…

Każde z nich zobaczyło zaskoczoną minę rozmówcy. Will pamiętał tę chwilę jeszcze długi czas później.

– No cóż, jeśli chodzi o elektromagnetyzm – kontynuował chłopiec po chwili, patrząc w bok – wiąże się on z dziedziną, którą nazywamy fizyką. To pewnie będzie nasz odpowiednik waszej teologii eksperymentalnej. Musisz poszukać naukowców, nie teologów.

– Aha – przytaknęła ostrożnie. – Och, znajdę ich.

Był jasny, bezchmurny poranek, cichy port połyskiwał od promieni słońca. Dzieci siedziały w milczeniu, choć każde z nich pragnęło zadać drugiemu wiele pytań. Nagle usłyszały czyjś głos. Dochodził z ogrodów kasyna. Spojrzeli w tamtą stronę przestraszeni. Głos należał do dziecka, nikogo jednak wokół siebie nie dostrzegli.

– Mówiłaś, że jak długo tu jesteś? – Will spytał cicho Lyrę.

– Trzy, może cztery dni, straciłam rachubę. Ani razu nikogo nie widziałam, chociaż zaglądałam prawie wszędzie. Tu nikogo nie ma.

Myliła się, ponieważ z prowadzącej do portu ulicy wyłoniło się dwoje dzieci. Dziewczynka była w wieku Lyry, chłopiec nieco młodszy, oboje rudowłosi. W rękach nieśli koszyki. Znajdowali się w odległości mniej więcej stu metrów, gdy dostrzegli Willa i Lyrę siedzących przy kawiarnianym stoliku.

Pantalaimon zmienił się ze szczygła w mysz, wbiegł po ramieniu swej właścicielki i schował się w kieszeni jej bluzki. Zauważył bowiem, że te dzieci przypominają raczej Willa niż Lyrę – żadne z nich nie miało widocznego dajmona.

Obce dzieci podeszły i usiadły przy sąsiednim stoliku.

– Jesteście z Ci’gazze? – spytała dziewczynka. Will potrząsnął głową.

– Z Sant’Elia?

– Nie – odrzekła Lyra. – Jesteśmy z innego miejsca.

Dziewczynka pokiwała głową, uznając tę odpowiedź za sensowną.

– Co się tu dzieje? – spytał Will. – Gdzie są dorośli? Oczy dziewczynki zwęziły się.

– Upiory nie odwiedziły jeszcze waszego miasta? – spytała.

– Nie – odparł Will. – Dopiero co tutaj dotarliśmy. Nic nie wiemy o upiorach. Jak się nazywa to miasto?

– Ci’gazze – powiedziała podejrzliwie dziewczynka. – Dokładnie mówiąc, Cittagazze.

– Cittagazze – powtórzyła Lyra. – Ci’gazze. Dlaczego dorośli odeszli?

– Z powodu upiorów – wyjaśniła dziewczynka znużonym, pogardliwym tonem. – Jak się nazywacie?

– Ja jestem Lyra. A to Will. A wy?

– Angelica. Mój brat ma na imię Paolo.

– Skąd idziecie?

– Ze wzgórz. Była gęsta mgła i wielka burza. Wszyscy się przeraziliśmy i uciekliśmy na wzgórza. Potem, kiedy mgła opadła, dorośli zobaczyli przez teleskopy, że miasto jest pełne upiorów, więc nie mogli wrócić. Ale my, dzieci, nie boimy się upiorów. Schodzi tu nas coraz więcej. Inni przyjdą później, my jesteśmy pierwsi.

– My i Tullio – dodał z dumą mały Paolo.

– Kim jest Tullio?

Angelica wyglądała na niezadowoloną, widocznie Paolo nie powinien był wspominać o Tulliu; teraz jednak sekret się wydał.

– Nasz starszy brat – bąknęła. – Nie ma go z nami. Ukrywa się, ponieważ nie może… Po prostu się ukrywa.

– Tullio zamierza zdobyć… – zaczął Paolo, lecz Angelica wymierzyła mu siarczysty policzek i chłopiec natychmiast zamknął usta, zaciskając drżące wargi.