Выбрать главу

– Co to takiego? – spytał.

– Mój aletheiometr. Urządzenie, które mówi prawdę. Czytnik symboli. Mam nadzieję, że nie popękał…

Na szczęście przyrząd nie został uszkodzony. Nawet w drżących rękach dziewczynki długa igła wytrwale się kołysała. Lyra odłożyła aletheiometr i przyznała się:

– Nigdy nie widziałam tak wielu wozów i takich dużych… Nie sądziłam, że cokolwiek może się tak szybko poruszać.

– W twoim Oksfordzie nie ma samochodów i ciężarówek?

– Nie tak wiele. I całkiem inne. Nie jestem przyzwyczajona do takiego ruchu. Ale nic mi nie jest.

– Od tej pory musisz być ostrożniejsza. Jeśli wpadniesz pod autobus albo się zgubisz, ludzie dowiedzą się, że nie pochodzisz z tego świata i zaczną szukać przejścia…

Wydawał się znacznie bardziej rozgniewany, niż należało.

– W porządku, słuchaj – odezwał się w końcu. – Będziesz udawać moją siostrę. Dzięki temu mnie nie znajdą, ponieważ szukają jedynaka. Pójdę z tobą i pokażę ci, jak przechodzić przez ulicę, nie narażając życia.

– Dobrze – odparła pokornie.

– No i kwestia pieniędzy. Założę się, że ich nie masz… Cóż, skąd miałabyś mieć? Za co chciałaś kupić jedzenie i inne potrzebne rzeczy?

– Mam pieniądze – odrzekła i wytrząsnęła z portmonetki kilka złotych monet.

Will popatrzył na nie z niedowierzaniem.

– Czy to jest złoto? Złoto, prawda? Boże, gdyby ludzie je zobaczyli, dopiero zaczęliby cię wypytywać. Nie byłabyś bezpieczna. Dam ci trochę pieniędzy. Schowaj te monety i nikomu ich nie pokazuj. Pamiętaj: jesteś moją siostrą i nazywasz się Lisa Ransom.

– Może raczej Lizzie. Udawałam już kiedyś osobę o tym imieniu. Łatwiej zapamiętam.

– W porządku. Więc Lizzie. Ja jestem Mark. Nie zapomnij.

– Dobrze – rzuciła pojednawczo.

Noga zaczynała ją boleć. Po wypadku była zaczerwieniona i spuchnięta, a teraz utworzył się na niej ciemny, duży siniak. Miała też siniec na policzku, w miejscu, gdzie uderzył ją ubiegłej nocy Will. Ogólnie rzecz biorąc, wyglądała, jak gdyby ktoś się nad nią znęcał, co chłopca bardzo martwiło. Co będzie, jeśli dziewczynką zainteresuje się jakiś policjant?

Will starał się o tym nie myśleć. Wyruszyli razem, przechodząc ulicę na światłach. Tylko na moment spojrzeli w stronę okna pod grabami, ale nie zdołali go dostrzec: było już zupełnie niewidoczne. Sznur samochodów jechał nieprzerwanie w obie strony.

Po dziesięciu minutach marszu po Banbury Road dotarli do Summertown. Will zatrzymał się przed bankiem.

– Co robisz? – spytała Lyra.

– Zamierzam podjąć trochę pieniędzy. Prawdopodobnie nie powinienem tego robić zbyt często, ale jeśli wypłacę nieco gotówki w tej chwili, pewnie zaksięgują ją dopiero przed zamknięciem banku.

Włożył kartę magnetyczną matki do bankomatu i wystukał kod. Z maszyny wypadło kilka banknotów, a następnie karta. Lyra patrzyła na całą operację z otwartymi ustami. Will wręczył jej banknot dwudziestofuntowy.

– Użyj go później – powiedział. – Kupisz coś, a wydadzą ci drobne. Na razie poszukajmy autobusu do miasta.

Podczas jazdy Lyra siedziała bardzo cicho. Obserwowała domy i miejskie ogrody, które wyglądały podobnie jak w jej świecie, a równocześnie były zupełnie inne. Czuła się tak, jakby znalazła się we śnie obcej osoby. Wysiedli w centrum obok starego, kamiennego kościoła, który dziewczynka pamiętała ze swojego Oksfordu. Budynek stał jednak naprzeciwko dużego domu towarowego; Lyra nigdy takiego nie widziała.

– Wszystko jest dziwnie pozmieniane – zauważyła. – Chociaż… Czy to nie jest Rynek Zbożowy? Ulica Szeroka. To Balliol, a tu Biblioteka Bodleya, o tam. Ale gdzie jest Jordan?

Poczuła dreszcze. Mogła to być opóźniona reakcja po wypadku albo wstrząs spowodowany widokiem obcych budynków, które zajęły miejsce Kolegium Jordana, czyli jej domu.

– Niedobrze – stwierdziła. Mówiła cicho, ponieważ Will przed chwilą nakazał jej, żeby przestała wykrzykiwać nazwy nieistniejących w jego świecie miejsc. – To jest inny Oksford.

– Cóż, wiemy o tym oboje – odparł cierpko.

Nie był przygotowany na bezradność Lyry i jej smutne spojrzenie. Nie miał przecież pojęcia, że znaczną część swego dzieciństwa spędziła, biegając po prawie identycznych ulicach, i nie wiedział, jak bardzo była dumna z przynależności do Kolegium Jordana, którego uczeni byli najzdolniejsi, skarbiec – najbogatszy, a wygląd – najokazalszy ze wszystkich. Teraz nie była już Lyra z Jordana, lecz dzieckiem zagubionym w nieznanym świecie. Nigdzie nie należała.

– No cóż – szepnęła drżącym głosem. – Skoro go tu nie ma…

Uświadomiła sobie, że jej poszukiwania po prostu potrwają trochę dłużej, i tyle.

Trepanacja

Gdy Lyra udała się na poszukiwania uczonego, Will znalazł budkę telefoniczną i wykręcił numer biura prawnego podany w liście, który trzymał w ręku.

– Halo? Chciałbym rozmawiać z panem Perkinsem.

– Kto mówi?

– Chodzi o pana Johna Parry’ego. Jestem jego synem.

– Chwileczkę…

Po minucie odezwał się męski głos:

– Słucham. Mówi Alan Perkins. Z kim rozmawiam?

– William Parry. Chodzi o mojego ojca Johna Parry’ego. Pan przelewa co trzy miesiące pieniądze na konto bankowe mojej matki.

– Tak…

– No cóż, chciałbym się dowiedzieć, gdzie jest mój ojciec. Żyje czy umarł?

– Ile masz lat, Williamie?

– Dwanaście. Chcę poznać prawdę.

– Tak… Twoja matka… Czy wie, że do mnie dzwonisz?

Will chwilę się zastanawiał nad odpowiedzią.

– Nie – odparł wreszcie. – Mama niestety nie czuje się najlepiej. Nie może mi wyjaśnić zbyt wiele, a ja pragnąłbym poznać wszystkie fakty.

– Tak, rozumiem. Gdzie jesteś teraz? W domu?

– Nie. Jestem… w Oksfordzie.

– Sam?

– Tak.

– I mówisz, że twoja matka nie najlepiej się czuje?

– Tak.

– Jest w szpitalu albo innym tego typu miejscu?

– Można to tak ująć. Proszę pana, powie mi pan czy nie?

– No cóż, mogę ci przekazać kilka informacji, ale nie w tej chwili i raczej nie przez telefon. Za pięć minut mam spotkanie z klientem… Czy możesz przyjść do mojego biura o czternastej trzydzieści?

– Nie – odrzekł Will, ponieważ taka wizyta wydała mu się zbyt ryzykowna, w dodatku telefon prawnika mógł być na podsłuchu, a chłopca zapewne poszukiwała już policja. Myślał chwilę, po czym wyjaśnił: – Muszę złapać autobus do Nottingham. Nie chcę się spóźnić. Zresztą, interesujące mnie informacje może mi pan chyba przekazać telefonicznie, prawda? Pragnę tylko wiedzieć, czy mój ojciec żyje, a jeśli tak, gdzie go znajdę. Sądzę, że tyle może mi pan powiedzieć…

– Cała sprawa nie jest tak prosta, jak ci się zdaje. Nie wolno mi podawać żadnych prywatnych informacji na temat moich klientów, zwłaszcza jeśli nie wiem, czy dana osoba życzy sobie tego. No i muszę zobaczyć jakiś twój dowód tożsamości.

– Rozumiem, proszę więc mi tylko powiedzieć, czy mój ojciec żyje?

– No cóż… Nie jest to informacja poufna… Niestety, i tak nie potrafię ci udzielić odpowiedzi na to pytanie, ponieważ jej nie znam.

– Jak to?

– Pieniądze pochodzą z funduszu rodzinnego. Twój ojciec nakazał je wypłacać, póki osobiście nie odwoła polecenia. Od tamtego dnia nie miałem od niego żadnej wiadomości. Krótko mówiąc, pan Parry jest… No… powiedzmy, że zniknął. Nie wiem zatem, czy żyje…