Выбрать главу

Doktor Malone wręczyła dziewczynce papierową chusteczkę, aby wytarła żel, po czym wzięła elektrody i zwinęła przewody.

– Idziesz więc? – spytała. – Spędziłam z tobą naprawdę niezwykłą godzinę.

– Postara się pani, żeby komputer odpowiadał słowami? – spytała Lyra, zapinając plecak.

– Przypuszczam, że pożytek z tego ten sam co z podania o fundusze – mruknęła doktor Malone. – Ale posłuchaj. Może przyszłabyś tu jutro? Możesz? Mniej więcej o tej samej porze. Chcę, abyś pokazała to doświadczenie jeszcze jednej osobie.

Lyra zmrużyła oczy, zastanawiając się, czy nie wpadnie w pułapkę.

– No cóż, dobrze – odrzekła. – Ale niech pani pamięta, że potrzebuję pewnych informacji.

– Tak. Oczywiście. Przyjdziesz?

– Jasne – odpowiedziała Lyra. – Jeśli obiecuję, że przyjdę, to dotrzymuję słowa. Sądzę, że mogłabym pani pomóc.

To powiedziawszy, wyszła. Portier za kontuarem spojrzał na nią krótko, potem wrócił do czytania gazety.

– O rany! Prace wykopaliskowe w Nuniatak! – krzyknął archeolog, odpychając obrotowe krzesło. – Jesteś drugą osobą w tym miesiącu, która mnie o nie pyta.

– Kim była pierwsza? – spytał czujnie Will.

– Chyba jakiś dziennikarz, nie jestem pewny.

– Do czego potrzebował tych informacji?

– Interesował go jeden z mężczyzn, którzy zniknęli podczas tej wyprawy. Ekspedycja zaginęła w czasie zimnej wojny. Gwiezdnych Wojen. Jesteś prawdopodobnie zbyt młody, aby pamiętać ten okres. Amerykanie i Rosjanie budowali w Arktyce ogromne radary… A zatem, co mogę dla ciebie zrobić?

– No cóż – odparł Will, starając się zachować spokój – próbowałem się czegoś dowiedzieć na temat tej ekspedycji. Do szkolnego referatu poświęconego ludziom prehistorycznym. Przeczytałem o zaginionych członkach wyprawy i ta opowieść mnie zaciekawiła.

– Hm, jak widzisz, nie ciebie jednego. W swoim czasie tej sprawie towarzyszyło spore zainteresowanie. Odszukałem dla tego dziennikarza wszystkie dane. Wyprawa miała na celu jedynie badania przygotowawcze. Nie można zacząć prac wykopaliskowych, póki ktoś nie sprawdzi, czy w ogóle warto je prowadzić, i do tego celu wyznaczono tę właśnie grupę. Miała obejrzeć różne miejsca i sporządzić sprawozdania na temat ich badawczej przydatności. Wyruszyło sześciu ludzi. Czasami w takiej ekspedycji wysyła się jakichś specjalistów, na przykład, hm, geologa, aby podzielić koszta. Członkowie wyprawy wykonują swoje zadania, a specjaliści – swoje. W tamtej wyprawie uczestniczył fizyk. Sądzę, że obserwował cząsteczki w wysokich partiach atmosfery. Zorza, wiesz, światła północy. Prawdopodobnie ten fizyk dysponował balonami z nadajnikami radiowymi. Był z nimi ktoś jeszcze. Eks-żołnierz Marynarki, a równocześnie zawodowy odkrywca. Pewnego dnia wyprawili się na szczególnie dzikie obszary, gdzie aż się roiło od niedźwiedzi polarnych. Niedźwiedzie są w Arktyce strasznie niebezpieczne… Archeologowie nie ćwiczą strzelania, toteż osoba, która umie się poruszać po nieznanym terenie, rozbić namiot i, ogólnie rzecz biorąc, potrafi przeżyć w każdych warunkach, jest niezwykle użyteczna.

A potem cała grupa zaginęła – ciągnął. – Utrzymywali kontakt radiowy z lokalną stacją badawczą, ale pewnego dnia się nie zgłosili. Szalała wówczas burza śnieżna, co się często zdarza w tamtym regionie. Po jakimś czasie wysłano ekspedycję poszukiwawczą, która odnalazła ich ostatni obóz w stanie mniej więcej nienaruszonym, tyle że niedźwiedzie zjadły ich zapasy. Nie było żadnych śladów ludzi… Obawiam się, że nic więcej nie jestem ci w stanie powiedzieć.

– No cóż – powiedział Will. – Dziękuję. Hmm… a ten dziennikarz – dodał, zatrzymawszy się przy drzwiach -…mówił pan, że interesował się jednym z mężczyzn. Którym?

– Marynarzem. Mężczyzną nazwiskiem Parry.

– Jak wyglądał? To znaczy… ten dziennikarz.

– Po co chcesz to wiedzieć?

– Ponieważ… – Will zająknął się, nie potrafił bowiem wymyślić wiarygodnego wyjaśnienia. Nie powinien był pytać. – Bez powodu. Tak się po prostu zastanawiałem…

– O ile pamiętam, był to zwalisty blondyn. Miał bardzo jasne włosy.

– Dziękuję – powiedział Will i odwrócił się do wyjścia.

Mężczyzna, lekko marszcząc brwi, obserwował bez słowa, jak chłopiec opuszcza pokój. Kątem oka Will dostrzegł, że archeolog podnosi słuchawkę telefonu, więc szybko opuścił budynek.

Chłopiec przyłapał się na tym, że drży. Z opisu tak zwanego dziennikarza rozpoznał jednego z mężczyzn którzy nachodzili jego dom. Mężczyzna był wysoki i tak jasnowłosy, że wydawał się nie mieć ani brwi, ani rzęs. To nie jego Will zepchnął ze schodów… Blondyn pojawił się w drzwiach salonu, gdy chłopiec uciekał, przeskoczywszy przez ciało martwego.

I z pewnością nie był dziennikarzem.

W pobliżu znajdowało się wielkie muzeum. Will wszedł do środka. Z notesem w ręku zamierzał sprawiać wrażenie, jak gdyby wykonywał poleconą przez kogoś pracę. Usiadł w galerii obwieszonej obrazami. Drżał i czuł mdłości, ponieważ znowu ciążyła mu świadomość, że kogoś zabił. Był mordercą! Do tej pory jakoś nad sobą panował, w końcu jednak własne myśli go osaczyły. Przecież odebrał życie innemu człowiekowi!

Siedział nieruchomo przez pół godziny. Były to chyba najgorsze dwa kwadranse, jakie kiedykolwiek przeżył. Ludzie przechodzili obok, nie zwracając na niego uwagi, oglądali obrazy i rozmawiali ściszonymi głosami. Dozorca galerii przez kilka minut stał w progu z rękoma założonymi z tyłu, a potem powoli się oddalił. Will nadal zmagał się ze wspomnieniami okropnego czynu, nie poruszając ani jednym mięśniem.

Stopniowo się uspokajał, tłumacząc sobie, że przecież bronił swej matki. Ci ludzie wszak ją przerażali. Biorąc pod uwagę jej stan, można nawet powiedzieć, że ją prześladowali. Miał prawo bronić swego domu! Jego ojciec na pewno by sobie tego życzył. Will zabił przypadkiem. Musiał zapobiec kradzieży zielonej skórzanej teczki. Pokonał tych mężczyzn, aby odnaleźć ojca. Czy nie miał prawa się bronić? Przypomniały mu się dziecięce gry: na przykład, gdy wyobrażał sobie, że wraz z ojcem ratują się z lawiny albo walczą z piratami. No cóż, teraz zabawa zmieniła się w rzeczywistość.

Odnajdę cię – postanowił w myślach. – Po prostu mi pomóż, a odnajdę cię, wrócimy do domu, zaopiekujemy się mamą i wszystko będzie dobrze…

Pomyślał, jakie to szczęście, że przynajmniej ma się gdzie ukryć. Ten alternatywny świat zapewniał mu bezpieczeństwo, nikt go w nim nie znajdzie. A papiery z teczki (których ciągle nie zdążył przeczytać) były również bezpieczne pod materacem w Citt’gazze.

W końcu chłopiec zauważył, że ludzie poruszają się bardziej celowo i wszyscy w tym samym kierunku. Wychodzili, gdyż dozorca powiedział, że za dziesięć minut zamyka muzeum. Will zmusił się, by wstać, i wyszedł. Znalazł drogę na High Street, gdzie znajdowało się biuro radcy prawnego matki, i zastanowił się, czy pójść na spotkanie z mężczyzną, mimo iż wcześniej odmówił. Głos adwokata brzmiał dość przyjaźnie…

Kiedy jednak podjął decyzję, aby przejść przez ulicę i wejść do budynku, nagle stanął jak wryty.

Z samochodu wysiadał akurat wysoki mężczyzna o jasnych brwiach.