Выбрать главу

– Pamiętaj, że wysłał wiadomość – przypomniała. – Weź jego pierścień.

– Po co, u diabła? Nie jesteśmy złodziejami, prawda?

– Nie, ale jesteśmy odstępcami – wyjaśniła. – Nie z naszego wyboru, lecz przez złośliwość tego człowieka. Zanim Kościół się o nas dowie, może uda nam się wykorzystać jego symbol. Pierścień da nam przewagę. No, weź go i schowaj. Może się przydać.

Wywód ten był całkiem sensowny, toteż Lee zdjął pierścień z palca martwego mężczyzny, potem spojrzał w mrok i zobaczył, że obok ścieżki znajduje się spadzisty uskok wiodący w skalistą przepaść; zepchnął w nią ciało Skraelinga, które spadało przez długi czas, zanim dotknęło ziemi. Zabijanie nigdy nie sprawiało mu przyjemności, nienawidził tego, a jednak miał na swoim sumieniu już czwartego trupa.

– Nie powinieneś myśleć w ten sposób – zauważyła Hester. – Ten mężczyzna nie dał nam wyboru, zresztą, gdy strzelaliśmy, nie zamierzaliśmy zabić. Niech to diabli, Lee, on chciał umrzeć. Ci ludzie to szaleńcy.

– Chyba masz rację – stwierdził i odłożył pistolet. Na końcu ścieżki znaleźli poganiacza. Psy stały w zaprzęgu, gotowe wyruszać.

– Powiedz mi, Umaqu – zagaił Lee w drodze powrotnej do stacji przetwórstwa ryb – czy słyszałeś kiedyś o mężczyźnie nazwiskiem Grumman?

– Och, jasne – odparł poganiacz. – Każdy zna doktora Grummana.

– Wiedziałeś, że miał tatarskie imię?

– Nie jest tatarskie. Chodzi panu o imię Jopari?

– Co mu się przydarzyło? Nie żyje?

– Przyznam się, że nie wiem. Ode mnie więc pan się nie dowie.

– Rozumiem. A kogo mógłbym spytać?

– Niech pan zapyta członków jego plemienia. Niech pan jedzie nad Jenisej.

– Jego plemię… Masz na myśli ludzi, którzy przeprowadzili jego inicjację? Tych, którzy zrobili mu otwór w czaszce?

– Tak. Niech pan ich zapyta. Może doktor jest martwy, a może nie. Może ani żywy, ani martwy.

– Jak można nie być ani żywym, ani martwym?

– W duchowym świecie. Może tam przebywa. I tak już powiedziałem za dużo. Więcej nie mogę.

I zamilkł. A kiedy wrócili na stację, Lee od razu ruszył do doków i znalazłstatek, który mógłby go zabrać do ujścia Jeniseju.

Tymczasem czarownice prowadziły swoje poszukiwania. Łotewska królowa Ruta Skadi leciała w towarzystwie Serafiny Pekkali przez wiele dni i nocy, przez mgłę i powietrzne zawirowania, ponad regionami spustoszonymi przez powódź lub obsunięcia się gruntu. Czarownice zdawały sobie sprawę, że znajdują się w nieznanym żadnej z nich świecie, w którym wiały obce wiatry, powietrze wypełniały dziwne zapachy, a wielkie, niezwykłe ptaki atakowały, widząc przybyłych, i trzeba je było odpędzać gradem strzał.

Czarownice postanowiły odpocząć w pewnym miejscu. Odkryły, że niektóre z rosnących tu bardzo osobliwych roślin są jadalne. Wokół biegały stworzenia nieco podobne do królików i o równie smacznym mięsie. Wody wszędzie było w bród. Na pierwszy rzut oka teren wyglądał zachęcająco, niestety spokój zakłócały upiorne zjawy, które unosiły się jak mgła nad łąkami, gromadząc się w pobliżu strumieni i nisko położonych akwenów wodnych. Czasami „istoty” były bardzo słabo widoczne – zaledwie w postaci efemerycznej i przesuwały się rytmicznie w nikłym świetle – niczym przezroczyste welony przed lustrem. Czarownice nigdy nie widziały takich widm i początkowo nawet nie wierzyły w ich istnienie.

– Jak sądzisz, Serafino, czy one żyją? – spytała Ruta Skadi, gdy krążyły na skraju leśnego traktu, wysoko ponad grupą nieruchomych „istot”.

– Żywe czy martwe, mają złą wolę – odparła Serafina. – Wyczuwam to nawet z tej odległości. A ponieważ nie wiemy, jaka broń zdoła nas przed nimi obronić, lepiej się do nich nie zbliżać.

Upiory unosiły się nisko nad ziemią i wydawały się niezdolne do lotu – na szczęście dla czarownic, które jeszcze tego samego dnia zaobserwowały, jak groźni potrafią być ci nowi wrogowie.

Zdarzenie miało miejsce nad rzeką, tam gdzie piaszczysta droga prowadziła przez niski, kamienny mostek obok niewielkiego lasku. Promienie późno popołudniowego słońca padały ukośnie na łąkę, pogłębiając intensywną zieleń traw i odcień zapylonego złota w powietrzu. Czarownice dostrzegły grupę podróżników kierujących się do mostu – niektórzy wędrowali pieszo, inni w ciągniętych przez konie wozach, dwaj konno. Nie widzieli czarownic, ponieważ nie mieli powodu patrzeć w górę, byli jednak pierwszymi ludźmi, jakich czarownice spotkały w tym świecie, i Serafina już chciała zbliżyć się do nich, by porozmawiać, kiedy usłyszała krzyk trwogi.

Wydał go z siebie człowiek jadący pierwszy na koniu; wskazywał drzewa. Gdy czarownice spojrzały w tamtym kierunku, ich oczom ukazał się strumień widm. Zjawy przesuwały się ponad trawą, prawie bez wysiłku płynęły ku ludziom, swoim ofiarom.

Podróżnicy rozproszyli się. Serafinę zaszokowało zachowanie pierwszego jeźdźca, który bez zastanowienia zawrócił i pogalopował przed siebie, w dal, nie zatrzymując się i nie próbując pomóc towarzyszom. W dodatku drugi jeździec postąpił identycznie – uciekł galopem w innym kierunku.

– Lećmy nieco niżej, siostry, i przyjrzyjmy się – poleciła Serafina swoim towarzyszkom. – Ale nie ingerujcie, póki nie rozkażę.

Czarownice dostrzegły, że w grupie znajdują się również dzieci – niektóre z nich jechały na wozach, inne szły obok. Najwyraźniej żaden z małych podróżników nie dostrzegał upiorów, a i one nie interesowały się dziećmi; zaatakowały natomiast dorosłych. Ruta Skadi rozgniewała się na widok pewnej starej kobiety, która siedząc na wozie z dwójką małych dzieci na kolanach, próbowała się za nimi ukryć i rzucić je na pastwę zbliżających się upiorów, jak gdyby dla ratowania własnego życia składała w ofierze własnych potomków.

Na szczęście malcy uwolnili się od staruchy, zeskoczyli z wozu i dołączyli do pozostałych dzieci, które biegały bądź stały i płakały. Upiory tymczasem zajęły się dorosłymi. Starą kobietę na wozie wkrótce owinął jakiś przezroczysty migoczący kształt, który poruszał się szybko i w niewidoczny sposób wysysał życie ze swej ofiary. Obserwowanie działań upiora dość prędko przyprawiło Rutę Skadi o mdłości.

Zafascynowana i równocześnie przerażona Serafina Pekkala przybliżyła się. Zobaczyła ojca z dzieckiem na plecach, który próbował się przeprawić przez bród na rzece, niestety dopadł ich upiór. Mimo iż dziecko z krzykiem kurczowo przywarło do pleców ojca, mężczyzna przestał w pewnej chwili uciekać i stał nieruchomo po pas w wodzie: niezdolny się poruszyć, bezradny.

Co się z nim działo? Serafina zawisła nad wodą kilka metrów od niego i patrzyła w zdumieniu. Od podróżników we własnym świecie słyszała legendę o wampirach. Przypomniała ją sobie teraz, gdy obserwowała upiora karmiącego się czymś… czymś, co należało do tego człowieka: jego duszą, może jego dajmoną (natychmiast zauważyła, że w tym świecie dajmony znajdują się wewnątrz człowieka i nie mają osobnych postaci). Ramiona mężczyzny osłabły pod udami siedzącego na jego plecach dziecka. Chłopiec wpadł do wody i na próżno ciągnął ojca za rękę, sapiąc i piszcząc – mężczyzna odwrócił powoli głowę i z absolutną obojętnością spojrzał na małego synka, który tonął obok niego.

Serafina nie wytrzymała. Rzuciła się ku dziecku i wyciągnęła je z wody. W chwilę później Ruta Skadi krzyknęła:

– Uważaj, siostro! Za tobą…