Выбрать главу

Na jedną jedyną sekundę Serafina poczuła, jak do jej serca wkrada się odrażająca apatia, na szczęście zdołała podnieść rękę ku dłoni Ruty Skadi, która odciągnęła ją odniebezpieczeństwa. Wzleciały w górę. Krzyczące i tulące się do czarownicy dziecko wbijało w jej ciało ostre paznokcie. Serafina nadal widziała za sobą upiora, który wyglądał jak mgielny wir; stwór rozglądał się na wszystkie strony w poszukiwaniu swej niedoszłej zdobyczy. Ruta Skadi wystrzeliła w niego strzałę; niestety, bez najmniejszego rezultatu.

Serafina, wiedząc, że dziecku nic nie grozi ze strony upiorów, położyła je na brzegu rzeki, a następnie wraz z Rutą wzbiły się w powietrze. Grupka podróżników trwała niemal w bezruchu – konie skubały trawę lub potrząsały łbami, odganiając muchy, dzieci płakały lub rozglądały się, przywierając do siebie kurczowo, a wszyscy dorośli znieruchomieli. Oczy mieli otwarte. Niektórzy stali, jednak większość siedziała. W przeraźliwej ciszy. Kiedy ostatni z upiorów zaspokoił głód i oddalił się, Serafina opadła na ziemię i stanęła przed siedzącą na trawie kobietą, która wyglądała na silną i zdrową, miała czerwone policzki i połyskujące, jasne włosy.

– Kobieto? – odezwała się czarownica. Nie otrzymała odpowiedzi. – Słyszysz mnie? Widzisz mnie?

Potrząsnęła jej ramieniem i kobieta z ogromnym wysiłkiem podniosła na nią oczy. Najwyraźniej ledwie ją zauważała. Jej spojrzenie było nieprzytomne, a kiedy Serafina uszczypnęła ją w rękę, kobieta tylko powoli spojrzała w dół, po czym znowu odwróciła wzrok.

Inne czarownice poruszały się wśród porzuconych wozów, z przerażeniem przypatrując się ofiarom upiorów. Dzieci tymczasem zgromadziły się na małym pagórku. Patrzyły na czarownice i szeptały między sobą ze strachem.

– Obserwuje nas jeździec – zauważyła któraś z czarownic.

Wskazała miejsce, gdzie droga znikała wśród wzgórz. Jeden z dwóch jeźdźców, którzy wcześniej uciekli, ściągnął teraz koniowi cugle i zawrócił go. Zasłaniając oczy dłonią, obserwował pobojowisko.

– Porozmawiamy z nim – powiedziała Serafina i uniosła się w powietrze.

Chociaż mężczyzna uciekł przed upiorami, nie był tchórzem. Gdy dostrzegł zbliżające się czarownice, zdjął z pleców strzelbę i popędził konia naprzód, na rozległy trawiasty teren, gdzie łatwiej mu było kierować zwierzęciem, strzelać i stawić czoło wrogim istotom. Serafina Pekkala powoli zbliżała się do niego, po czym wyciągnęła łuk, który następnie położyła przed sobą na ziemi.

Nie wiedziała, czy w tym świecie ludzie znają taki gest, sądziła jednak, że jest uniwersalny i jednoznaczny. Mężczyzna rzeczywiście opuścił strzelbę i czekał, patrząc to na Serafinę, to na inne czarownice, a potem w górę, na ich krążące po niebie dajmony. Takich młodych, dzikich kobiet, ubranych w pasy czarnego jedwabiu i latających na sosnowych gałęziach, najwyraźniej nie było w jego świecie, lecz patrzył im w oczy śmiało i spokojnie. Serafina, zbliżywszy się, dostrzegła na jego twarzy smutek i odwagę. Trudno jej było pogodzić obecny obraz tego człowieka z jego wcześniejszą ucieczką podczas ataku na towarzyszy.

– Kim jesteś, pani? – spytał.

– Nazywam się Serafina Pekkala. Jestem królową klanu czarownic znad Jeziora Enara, które leży w innym świecie. A jak brzmi pańskie imię?

– Joachim Lorenz. Czarownice? Pertraktujecie więc z diabłem?

– Gdyby tak było, czy byłybyśmy pańskimi wrogami? Mężczyzna zastanawiał się przez kilka sekund, położywszy strzelbę na udzie.

– Może kiedyś tak – odparł – ale czasy się zmieniają. Po co przybyłyście do naszego świata?

– Właśnie dlatego, że czasy się zmieniły. Cóż to za stworzenia napadły na pańską grupę?

– No cóż, upiory… – odrzekł, wzruszając ramionami, zdziwiony. – Nie znacie ich?

– Nigdy nie widziałyśmy ich w naszym świecie. Obserwowałyśmy pańską ucieczkę i nie wiedziałyśmy, co o tym myśleć. Teraz chyba pana rozumiemy.

– Nie można się przed nimi obronić – wyjaśnił Joachim Lorenz. – Bezpieczne są tylko dzieci. Obecnie do każdej grupy podróżników przydziela się mężczyznę i kobietę na koniach. W razie ataku upiorów jeźdźcy muszą uciekać, aby mogli się później zaopiekować dziećmi. Nadeszły naprawdę ciężkie czasy. Miasta są wręcz zatłoczone upiorami, chociaż niegdyś w żadnym z nich nie pojawiało się ich więcej niż tuzin.

Ruta Skadi rozglądała się. Zauważyła drugiego jeźdźca, amazonkę. Pędziła ku wozom. Dzieci wybiegły jej na spotkanie.

– Ale powiedzcie mi, czego szukacie? – spytał Joachim Lorenz. – Nie odpowiedziała mi pani wcześniej, a nie przybyłyście tu przecież bez powodu. Proszę mi wyjaśnić.

– Szukamy pewnego dziecka – odparła Serafina – dziewczynki z naszego świata. Nazywa się Lyra Belacqua, zwana też Złotoustą. Nie mam pojęcia, gdzie się mogła udać w tym wielkim świecie. Może pan widział jakieś dziwne dziecko?

– Nie. Ale widzieliśmy którejś nocy anioły. Kierowały się ku biegunowi.

– Anioły?

– Tak, całe oddziały leciały nad naszymi głowami, Uzbrojone i lśniące. Od dawna nie było ich tak wielu wśród nas, chociaż w czasach mojego dziadka podobno często odwiedzały nasz świat. Tak w każdym razie twierdził mój dziad.

Mężczyzna przysłonił oczy i spojrzał ku rozproszonym wozom podróżników. Kobieta zsiadła z konia i pocieszała dzieci.

Serafina podążyła za spojrzeniem mężczyzny.

– Jeśli zanocujemy z wami, trzymając straż przed upiorami, opowie nam pan więcej o swoim świecie i aniołach, które widzieliście?

– Oczywiście, że tak. Chodźcie ze mną.

Czarownice pomogły przemieścić wozy za most, z dala od drzew, spośród których przybyły upiory. Nieruchomych dorosłych nie zabierano, chociaż bolesny był widok małych dzieci. Jedne przywierały do już niereagujących matek, inne szarpały rękawy ojca, który nic nie mówił, patrzył przed siebie, a w oczach miał pustkę. Młodsze dzieci nie potrafiły zrozumieć, dlaczego muszą opuścić rodziców. Niektóre ze starszych wcześniej straciły rodziców albo widziały kiedyś atak upiorów, toteż większość spoglądała teraz z ponurą miną lub obojętnie. Serafina podniosła małego chłopca, który wcześniej wpadł do rzeki, a teraz płakał, patrząc ponad ramieniem czarownicy na milczącą postać ojca, nadal bez ruchu stojącą w wodzie. Serafina czuła na gołej skórze łzy malca.

Amazonka nosiła proste płócienne bryczesy i jeździła w męskim stylu. Nie odezwała się jeszcze do czarownic. Z zaciętą miną popędzała dzieci, przemawiała srogim tonem i ignorowała ich łzy. Zachodzące słońce nasyciło powietrze złotym światłem, w którym każdy szczegół był dokładnie widoczny. Nie oślepiało ich, a twarze dzieci i jeźdźców wydawały się nieśmiertelne, silne i piękne.

Później zatrzymali się na postój wśród wielkich wzgórz oświetlonych światłem księżyca. Ognisko żarzyło się w kręgu osypanych popiołem skał, a Joachim Lorenz opowiadał Serafinie i Rucie Skadi historię swego świata.

Mówił, że w jego świecie ludzie żyli kiedyś szczęśliwie. Miasta były ogromne i piękne, żyzne pola dawały pracowitemu ludowi bujne plony. Kupieckie statki kursowały po błękitnych oceanach, rybackie kutry przywoziły sieci pełne dorszy, tuńczyków, okoni i kiełbi. W lasach bawiły się dzieci; żadne nie chodziło głodne. Na dziedzińcach i placach wielkich miast ambasadorzy z Brazylii, Benina, Irlandii i Korei spacerowali w tłumie sprzedawców tytoniu, komediantów z Bergamo, bogatych kupców. Nocami kochankowie spotykali się ukradkiem pod kolumnadami oplecionymi pędami róż albo w oświetlonych lampami ogrodach. Powietrze pachniało jaśminem i tętniło muzyką wygrywaną na strunowym mandaronie.