Выбрать главу

Do tej pory nikt nie zwrócił na niego uwagi, był jednak świadom, że szybko musi sobie znaleźć miejsce do spania, ponieważ samotne dziecko w nocy budzi zainteresowanie. Kłopot w tym, że nie mógł znaleźć kryjówki – mijał położone wzdłuż ulicy ogródki i ładne domki, ale nigdzie wokół nie było otwartych terenów.

Doszedł do dużego skrzyżowania – droga na północ przecinała w tym miejscu oksfordzką obwodnicę, prowadzącą na wschód i na zachód. Tak późno w nocy panował tu bardzo niewielki ruch. Po obu stronach spokojnej uliczki, którą przyszedł Will, przed domkami rozciągały się szerokie trawniki. Wzdłuż drogi stały dwa rzędy grabów, które wyglądały niesamowicie z powodu koron przyciętych w sposób idealnie symetryczny i bardziej przypominały dziecięce rysunki niż prawdziwe drzewa; uliczne światła nadawały temu miejscu sztuczny wygląd, przywodzący na myśl dekoracje sceniczne. Will czuł się otępiały ze zmęczenia. Miał do wyboru: iść dalej na północ albo położyć się na trawie pod jednym z tych drzew i zasnąć. Gdy tak stał, próbując podjąć właściwą decyzję, nagle zobaczył kotkę.

Była bura, podobna do Moxie. Wyszła z ogrodu po oksfordzkiej stronie ulicy, niedaleko Willa. Chłopiec odłożył siatkę i wyciągnął rękę do zwierzątka, które podeszło i potarło łebkiem o jego kłykcie, dokładnie tak jak jego kotka. Will wiedział, że większość kotów zachowuje się w ten sposób, niemniej jednak zapragnął wrócić do domu; w oczach zakręciły mu się łzy.

W końcu kotka odwróciła się i powoli odeszła. Była noc, czas łowów, i zapewne zamierzała upolować mysz. Przeszła przez ulicę i ruszyła ku rosnącym tuż za grabami krzewom. Tam się zatrzymała.

Obserwujący ją Will doszedł do wniosku, że zwierzątko zachowuje się dość osobliwie.

Wyciągnęło łapę, aby pacnąć w powietrzu przed sobą coś, czego Will nie widział. Potem odskoczyło w tył, wygięło grzbiet w łuk, zjeżyło się i sztywno postawiło ogon. Chłopiec znał kocie zachowanie, toteż z całych sił wytężył wzrok, kiedy kotka ponownie podeszła do tego samego miejsca – pasa trawy między grabem a krzewami ogrodowego żywopłotu. Dostrzegł, że ponownie pacnęła łapą powietrze.

Znowu odskoczyła, lecz tym razem nie tak daleko i ze znacznie mniejszą trwogą. Przez kilka sekund węszyła, wysuwała pyszczek i poruszała wąsami, aż w końcu ciekawość zwyciężyła ostrożność.

Zwierzątko zrobiło krok do przodu i zniknęło.

Will aż zamrugał oczyma. Na moment zamarł,opierając się o pień najbliższego drzewa. W pewnej chwili ulicą przejechała ciężarówka, oświetlając go reflektorami, a wówczas otrząsnął się z zaskoczenia i przeszedł na drugą stronę, nie spuszczając oczu z punktu, który wcześniej badała kotka. Niełatwo było skoncentrować na nim wzrok, ponieważ z daleka niczym szczególnym się nie wyróżniał, kiedy jednak chłopiec doszedł na miejsce i rozejrzał się z uwagą, zobaczył tuż nad ziemią, około dwóch metrów od krawężnika, coś niezwykłego.

Było to okienko w powietrzu – mniej więcej kwadratowe, o boku długości niecałego metra. Z przodu słabo widoczne, z tyłu niemal całkowicie zlewało się z tłem. Dojrzeć je można było jedynie pod odpowiednim kątem – patrząc z boku, od strony ulicy. Zresztą, nawet z bardzo bliska łatwo je było przeoczyć, ponieważ za nim znajdował się identyczny, oświetlony przez uliczne latarnie trawnik.

Will jednak nie miał najmniejszej wątpliwości, iż ten pas trawy należy do innego świata. Chłopiec nie wiedział, skąd wzięła się ta pewność, uwierzył jednak w istnienie obcego świata natychmiast i równie mocno jak w to, że ogień płonie, a życzliwość dla innych jest zachowaniem pozytywnym.

W dodatku nie potrafił się oprzeć pokusie, pochylił się i zajrzał w głąb. Od widoku za okienkiem zakręciło mu się w głowie, a serce zabiło mocniej. Nie wahał się jednak: przełożył przez otwór siatkę, po czym przecisnął się do innego świata.

Znalazł się pod rzędem drzew. Nie były to jednak graby, ale wysokie palmy, chociaż podobnie jak drzewa w Oksfordzie rosły w rzędzie wzdłuż trawnika. Will stał w połowie długości szerokiego bulwaru. Przed nim, pod niebem gęsto upstrzonym gwiazdami, po obu stronach ciągnęły się kafeterie i małe sklepy, wszystkie jaskrawo oświetlone, otwarte, lecz zupełnie ciche i puste. Noc była gorąca, wypełniona aromatem kwiatów i słonym zapachem morza.

Chłopiec bacznie rozejrzał się wokół siebie. Daleko za nim leżały wysokie zielone wzgórza oświetlone poświatą księżyca w pełni. U stóp wzgórz stały otoczone bujnymi ogrodami domy, był też park z alejkami drzew i lśniącą bielą klasyczną świątynią.

Tuż obok Willa znajdowało się okienko w powietrzu, od tej strony równie trudne do zauważenia jak z tamtej. Chłopiec odwrócił się, spojrzał przez nie i zobaczył ulicę w Oksfordzie, w swoim rodzimym świecie. Porzucił ten widok z drżeniem. Pomyślał, że każdy świat z pewnością jest lepszy od tego, który właśnie opuścił. Czuł wczesnoporanne roztargnienie, jak gdyby jeszcze śnił, a równocześnie był przekonany, że wszystko to dzieje się naprawdę. Rozejrzał się za swoją przewodniczką, kotką.

Nie dostrzegł jej. Zapewne zwiedzała już wąskie uliczki i ogrody za zachęcająco oświetlonymi kafeteriami. Will podniósł sfatygowaną siatkę i powoli przeszedł na drugą stronę bulwaru. Poruszał się bardzo ostrożnie, na wypadek, gdyby całe otoczenie zamierzało za chwilę zniknąć.

Krajobraz miał w sobie coś śródziemnomorskiego albo karaibskiego. Will nigdy nie wyjeżdżał z Anglii, więc nie potrafił porównać tego miasta z żadnym, które znał, przyszło mu jednak do głowy, że ludzie wychodzą tu z domów późno w nocy, jedzą, piją, tańczą i słuchają muzyki. Tyle, że wokół nie było nikogo i panowała absolutna cisza.

Na pierwszym rogu, do którego dotarł, znajdowała się kafeteria z małymi zielonymi stolikami na chodniku, cynkowym kontuarem i ekspresem do kawy. Na kilku stolikach stały częściowo opróżnione szklanki. Papieros w popielniczce spalił się aż do filtra. Talerz z risottem stał obok koszyka z czerstwymi bułeczkami. Will dotknął ich – były twarde jak kamień.

Wziął butelkę lemoniady z lodówki za barem, zastanowił się chwilę, po czym wrzucił do kasy funtową monetę. Zamknął kasę, a następnie otworzył ponownie, uznał bowiem, że pieniądze powinny mu pomóc w ustaleniu, gdzie się znajduje. Waluta nazywała się korona. Chłopcu nic ta nazwa nie mówiła.

Odłożył z powrotem pieniądze, zamknął kasę i przymocowanym do kontuaru otwieraczem otworzył butelkę, po czym opuścił lokal i ruszył uliczką, oddalając się od bulwaru. Małe spożywcze sklepiki i piekarenki znajdowały się między sklepami jubilerskimi i kwiaciarniami. Gdzieniegdzie wisiały paciorkowe zasłony, za którymi znajdowały się prowadzące do prywatnych domów drzwi; nad zasłonkami wisiały balkony z kutego żelaza, gęsto obwieszone kwiatami. Na tej wąskiej uliczce milczenie wydawało się jeszcze bardziej niesamowite.

Uliczka łączyła się z szeroką aleją, wzdłuż której również rosły wysokie palmy; wewnętrzne strony liści tych drzew jarzyły się w światłach latarni.

Po drugiej stronie alei rozciągało się morze.

Na lewo Will dostrzegł port otoczony kamiennym falochronem, na prawo zaś znajdował się cypel, na którym wśród kwitnących drzew i krzewów stał jeden wielki, oświetlony reflektorami budynek z kamiennymi kolumnami, szerokimi schodami i ozdobnymi balkonami. W porcie cumowało kilka łodzi wiosłowych. Za falochronem w spokojnym morzu odbijały się gwiazdy.