Выбрать главу

Nagle Pantalaimon wydał z siebie cichy odgłos i w tym samym momencie do uszu Lyry dotarł inny dźwięk – pochodził z przodu domu, od lewej strony. Dziewczynka dostrzegła jedynie przesuwające się wśród drzew światła reflektorów i usłyszała chrzęst opon na żwirze; nie słyszała natomiast silnika samochodu.

Rozejrzała się za Pantalaimonem. Latał jak mógł najdalej od niej. W pewnym momencie zawrócił w ciemnościach, przyleciał do swojej właścicielki i opadł jej na ramię.

– Sir Charles wraca – wyszeptał. – Nie jest sam.

Dajmon ponownie uniósł się w powietrze i tym razem Lyra podążyła w jego kierunku; z największą ostrożnością stąpała na palcach po miękkiej ziemi, kuliła się za krzakami, w końcu poruszała się na czworakach. Dotarła do wawrzynu i spojrzała między liśćmi na dom.

Rolls-royce zatrzymał się na podjeździe. Szofer stanął przy samochodzie od strony pasażera i otworzył drzwi. Sir Charles czekał obok auta; uśmiechał się, później podał ramię wysiadającej kobiecie… Kiedy stanęła obok niego, Lyra natychmiast poczuła ukłucie w sercu. Od chwili ucieczki z Bolvangaru nie czuła tak wielkiego strachu, gościem sir Charlesa była bowiem jej matka, pani Coulter!

Will tymczasem szedł ostrożnie po zalanej księżycową poświatą trawie w Cittagazze. Liczył kroki i wyraźnie widząc w wyobraźni miejsce, które w jego świecie zajmował gabinet, próbował ustalić jego odległość od najbliższej budowli w Cittagazze – otynkowanej na biało willi z kolumnami w zadbanym ogrodzie z posągami i fontanną. Chłopiec wiedział, że w tym oblanym księżycowym światłem parku on sam stanowi łatwy cel.

Kiedy stwierdził, że prawdopodobnie dotarł do właściwego punktu, zatrzymał się, wyjął nóż i skrupulatnie zabrał się do wyszukiwania otworu. Nie wszędzie znajdowały się te maleńkie niewidoczne szczeliny, w przeciwnym razie każde przypadkowe cięcie noża otwierałoby okienko. Chłopiec znalazł właściwy punkt w powietrzu, wyciął mały, nie większy od własnej dłoni otwór, i zajrzał przez niego. Przywitała go całkowita ciemność i nie miał pojęcia, co się znajduje za oknem. Zamknął je, odwrócił się o dziewięćdziesiąt stopni i wyciął następne. Tym razem dostrzegł przed sobą materiał – ciężki zielony aksamit; Will uznał, że jest to zasłona w gabinecie. Zastanowił się, gdzie mogą stać szafki. Musiał zamknąć także to okienko, odwrócił się i spróbował ponownie. Czas mijał.

Za trzecim razem miał więcej szczęścia – w przyćmionym świetle, padającym przez otwarte drzwi z korytarza, zobaczył cały gabinet. Biurko, sofę i… szafkę! Chłopiec dostrzegał połyskujący mosiężny mikroskop. W pokoju nie było nikogo, zresztą w całym domu panowała cisza. Nie mogło być lepiej.

Will starannie ocenił odległość, zamknął okienko, zrobił do przodu cztery kroki i znowu wyciągnął przed siebie nóż. Jeśli się nie mylił, powinien się znaleźć tuż na wprost gablotki – wystarczy przeciąć szklaną szybkę, wyjąć aletheiometr i zamknąć za sobą okienko.

Wyciął otwór na odpowiedniej wysokości. Szklane drzwiczki szafki znajdowały się przed nim zaledwie w odległości dłoni. Przybliżył twarz do gablotki i uważnie, od góry do dołu przejrzał wszystkie półki.

Aletheiometru nie było!

W pierwszej chwili Will pomyślał, że wybrał złą szafkę. W pomieszczeniu były cztery (policzył je tamtego ranka i pamiętał, gdzie stoją): wykonane z ciemnego drewna, wysokie gabloty o szklanych ściankach bocznych i przednich, z półkami pokrytymi aksamitem. Służyły do ekspozycji cennych przedmiotów z porcelany, kości słoniowej lub złota. Czyżby stanął przed niewłaściwą szafką? Nie, ponieważ na najwyższej półce rozpoznał wielkie urządzenie z mosiężnymi kółkami, które zapamiętał z poprzedniej wizyty. A na środkowej półce, tam gdzie sir Charles położył aletheiometr, pozostało puste miejsce. Szafka była więc właściwa, ale przyrząd Lyry zniknął.

Will zrobił krok w tył i głęboko zaczerpnął powietrza.

Postanowił choćby pobieżnie przeszukać gabinet, wiedział jednak, że przypadkowe wycinanie okienek w różnych miejscach zajęłoby mu całą noc. Dobrze się wiec rozejrzał, zamknął otwór przed szafką, po czym otworzył następny – na środku pomieszczenia, skąd z uwagą popatrzył wokół siebie i wreszcie wybrał odpowiednie miejsce. Zamknął okienko i wyciął większe za sofą; nie było widoczne i mógł przez nie dość łatwo wyjść, gdyby musiał w pośpiechu ratować się ucieczką.

Czuł silny, rwący ból, a bandaż znowu się rozwiązał. Will owinął dłoń najlepiej, jak potrafił, i wsunął koniec bandaża pod zwoje, potem przeszedł przez okienko i stanął na podłodze gabinetu. Przycupnął na moment za skórzaną sofą z nożem w prawej ręce i wsłuchał się z uwagą w odgłosy domu sir Charlesa.

Ponieważ niczego nie usłyszał, powoli wstał i rozejrzał się po pokoju. Drzwi do korytarza były na wpół otwarte i wpadające przez nie światło zupełnie chłopcu wystarczało. Wszystkie szafki, półki z książkami i obrazy znajdowały się w tych samych miejscach, w których były rano.

Will chodził po tłumiącym kroki dywanie i zaglądał po kolei do pozostałych szafek. Na żadnej z półek nie znalazł poszukiwanego przedmiotu. Nie było go też na biurku wśród starannie ułożonych w stosiki książek i gazet, nie było na kominku wśród wizytówek i zaproszeń na przyjęcia, nie było na wewnętrznym parapecie ani na ośmiokątnym stoliku za drzwiami.

Chłopiec wrócił do biurka z zamiarem przetrząśnięcia szuflad, choć powoli tracił nadzieję, że znajdzie aletheiometr. Kiedy odsunął pierwszą szufladę, usłyszał cichy chrzęst opon na żwirowym podjeździe. Odgłos był tak słaby, że w Willu zrodziło się podejrzenie, że może się przesłyszał, niemniej jednak znieruchomiał i wytężył słuch. Zapanowała cisza.

Nagle chłopiec uświadomił sobie, że otwierają się frontowe drzwi. Natychmiast ruszył za sofę i kucnął obok wyciętego okienka, które wychodziło na zalaną księżycowym światłem trawę w Cittagazze. Już miał przejść, gdy usłyszał tamtym świecie lekkie kroki na trawniku, zajrzał i zobaczył zbliżającą się Lyrę. Zdążył jeszcze zamachać do niej i położyć palec na ustach. Dziewczynka zwolniła, gdy dotarło do niej, że jej przyjaciel wie o powrocie sir Charlesa.

– Nie mam go – wyszeptał chłopiec, kiedy Lyra podeszła. – Nigdzie go nie znalazłem. Starzec prawdopodobnie nosi go przy sobie. Zamierzam poczekać, może odłoży na miejsce. Zostań tu.

– Nie! Jest gorzej! – krzyknęła, naprawdę przerażona. – Jest z nim ona… pani Coulter… moja matka… nie wiem, jak się tu dostała, ale jeśli mnie zobaczy, zabije! Willu, jestem zgubiona… Wiem już, kim jest ten stary! Pamiętam, gdzie go wcześniej widziałam! Willu, on się nazywa Lord Boreal! Spotkałam go na przyjęciu koktajlowym u pani Coulter, z którego uciekłam! Pewnie od początku wiedział, kim jestem…

– Cicho. Odejdź, jeśli zamierzasz tak hałasować.

Dziewczynka opanowała się, z truciem przełknęła ślinę i potrząsnęła głową.

– Przepraszam. Chcę z tobą zostać – szepnęła. – Chcę słyszeć, o czym będą mówić.

– Więc bądź cicho…

Will słyszał już głosy w korytarzu. On w swoim świecie, ona w Cittagazze – byli od siebie na wyciągnięcie ręki. Lyra, widząc poluzowany bandaż Willa, dotknęła jego ramienia i pokazała gestem, że poprawi mu opatrunek. Chłopiec kiwnął głową i wyciągnął rękę w kierunku dziewczynki; kucał za sofą i zadarłszy głowę, wytężał słuch. W pomieszczeniu zapaliło się światło i chłopiec usłyszał, jak sir Charles mówi do służącego, odprawia go, potem wchodzi do gabinetu i zamyka za sobą drzwi.