Выбрать главу

– Wiesz, dokąd jadą?

– Na północ – odparł przewoźnik. – Ludzie mówią, że wybuchnie tam najokrutniejsza wojna w ludzkiej historii.

– Na północ? Do tego nowego świata?

– Podobno. Nadciąga jeszcze więcej żołnierzy, to jest tylko ich przednia straż. Za tydzień nie zostanie nam ani jeden bochen chleba, ani jedna beczułka spirytusu. Oddał mi pan przysługę, biorąc łódź, teraz cena wynajęcia się podwoiła…

Nawet gdyby udało im się znaleźć pokój, nie było sensu teraz odpoczywać. Niepokojąc się o balon, Lee od razu pobiegł do przechowalni. Grumman dotrzymywał mu kroku. Wyglądał na chorego, ale okazał się człowiekiem wytrzymałym.

Magazynier, zajęty wydawaniem rekwirującemu sierżantowi Straży jakichś części zapasowych, podniósł na chwilę oczy znad notesu.

– Balon… hmm… Niestety, wczoraj go zarekwirowano – oświadczył. – Widzi pan, co tu się dzieje. Nie miałem wyboru.

Hester zastrzygła uszami i Lee natychmiast zrozumiał, co miała na myśli.

– Czy pan juz go im dostarczył? – spytał Lee.

– Zamierzają go zabrać dziś po południu.

– Wiec go nie zabiorą – powiedział Lee – ponieważ mam pełnomocnictwo, które daje mi pierwszeństwo nad Strażą.

Pokazał magazynierowi pierścień, który w Nowej Zembli zdjął z palca martwego Skraelinga. Stojący obok niego przed ladą sierżant spojrzał i oddał honory na widok znaku Kościoła. Mimo starań Rosjanin nie potrafił ukryć zaskoczenia.

– Chciałbym odebrać balon – oznajmił niespeszony Lee. – Proszę posłać kilka osób, aby go napełniły. Najlepiej natychmiast. Chodzi nie tylko o gaz, ale także o jedzenie, wodę i balast.

Magazynier popatrzył na sierżanta (który tylko wzruszył ramionami), po czym pospiesznie odszedł, aby poszukać balonu. Lee i Grumman wrócili na nabrzeże, gdzie stały zbiorniki z gazem. Zamierzali doglądać napełniania.

– Skąd pan ma ten pierścień? – spytał cicho Grumman.

– Zdjąłem z palca pewnego zabitego. Używanie go jest zapewne ryzykowne, lecz nie przyszedł mi do głowy inny sposób wydostania balonu. Sądzi pan, że sierżant coś podejrzewa?

– Oczywiście, że tak. Ale to człowiek zdyscyplinowany, więc nie będzie podawać w wątpliwość znaków Kościoła. Zresztą, nawet jeśli komuś doniesie, zanim zdążą zareagować, będziemy daleko stąd. No cóż, obiecałem panu wiatr, Scoresby. Mam nadzieję, że jest pan zadowolony.

Niebo było teraz niebieskie, słońce świeciło jasno. Na północy nadal wisiała mgła, jej brzegi wyglądały jak górskie pasma nad morzem, lecz wiatr odpychał je coraz dalej. Lee niecierpliwie czekał, by ponownie unieść się w powietrze. Napełniany balon rósł za magazynem, a aeronauta sprawdził w tym czasie kosz i ze szczególną dbałością spakował cały sprzęt. Kto wie, jakie turbulencje napotkają w innym świecie. Dokładnie przymocował też do ramy całą aparaturę, nawet kompas, mimo iż igła w ostatnich dniach wykonywała zupełnie przypadkowe ruchy. Na koniec Lee zawiesił wokół kosza dziesięć balastowych worków z piaskiem.

Gdy napełniono czaszę, zaczęła się kołysać na silnym wietrze. Grube liny naprężyły się. Lee zapłacił magazynierowi resztkami złota i pomógł Grummanowi wsiąść do kosza. Potem odwrócił się do stojących przy linach mężczyzn i polecił im, by odczepili balon.

Zanim jednak zdołali to zrobić, ktoś krzyknął. W alei przy bocznej ścianie magazynu rozległ się odgłos szybkich kroków i usłyszeli rozkaz:

– Stać!

Ludzie przy linach znieruchomieli, niektórzy spojrzeli w stronę magazynu, inni na aeronautę, ten jednak krzyknął ostrym tonem:

– Odczepiać! Uwolnić balon!

Dwóch mężczyzn posłuchało go. Balon przechylił się, ponieważ pozostali dwaj w bezruchu obserwowali wybiegających zza budynku żołnierzy. Końcówki lin były zaczepione wokół pachołków. Balon przechylił się tak mocno, że jego pasażerowie niemal poczuli mdłości. Lee i Grumman chwycili za pierścień zawieszenia; również dajmona szamana mocno wbiła się w niego szponami.

– Puśćcie liny, cholerni głupcy! – krzyczał Lee. – Odlatujemy!

Czasza balonu była dobrze napełniona gazem. Dwaj mężczyźni starali się ze wszystkich sił utrzymać liny, ale im się nie udało. Pierwszy z nich poluzował uchwyt i końcówka liny odwinęła się z pachołka. Drugi, czując, że balon się unosi, zamiast puścić linę, uczepił się jej. Lee wiedział, czym to grozi, gdyż nieraz miał do czynienia z taką sytuacją. Dajmona biednego mężczyzny, mocno zbudowana suka rasy husky, została na ziemi, wyjąc ze strachu i bólu, natomiast balon wraz z mężczyzną uczepionym liny ruszył w górę, ku niebu, odlatywał. Mężczyzna puścił wreszcie linę i na wpół żywy wpadł do wody.

Żołnierze podnieśli strzelby i wycelowali. Kule poczęły świstać obok kosza. Jedna z nich trafiła w pierścień zawieszenia, iskry oparzyły aeronaucie ręce. Na szczęście, pociski nie wyrządziły większych szkód. Do czasu drugiej salwy balon znalazł się już poza zasięgiem strzału i szybko wznosił się w błękitne niebo, mknąc ponad morzem. Lee czuł, że na ten widok serce mu się raduje. Powiedział kiedyś Serafinie Pekkali, że nie przywiązuje wagi do latania, że oznacza ono dla niego tylko pracę, ale tak nie było. Cóż mogło być piękniejszego od szybowania z pomyślnym wiatrem ku nowemu, nieznanemu światu?

Lee puścił pierścień zawieszenia i zauważył, że Hester kuli się w narożniku kosza. Zajęczyca miała przymknięte oczy. W dole, daleko pod nimi żołnierze nadal strzelali; na próżno. Miasto szybko znikało z pola widzenia. Pod balonem w świetle słonecznym błyszczało szerokie ujście rzeki.

– No cóż, doktorze Grumman – odezwał się aeronauta. – Nie wiem jak pan, ale ja lepiej się czuję w powietrzu niż na ziemi. Dobrze, że ten biedny człowiek w końcu puścił linę. Gdyby dłużej ją trzymał, nie byłoby dla niego nadziei.

– Dziękuję panu, Scoresby – powiedział szaman. – Poradził pan sobie bardzo dobrze. Cieszę się, że lecimy. Ponieważ jest zimno, byłbym zobowiązany, gdyby zechciał mi pan podać futra do przykrycia.

Belweder

W pięknym białym, dużym domu otoczonym parkiem Will spał niespokojnie, śniły mu się zarówno koszmary, jak i przyjemne rzeczy, toteż jednocześnie chciał się obudzić i spać dalej. Kiedy otworzył oczy, poczuł taką słabość, że ledwie mógł się ruszyć, a gdy wreszcie usiadł prosto, zauważył, że bandaż zwisa luźno, a pościel jest szkarłatna od krwi.

Chłopiec zmusił się do wstania z łóżka. Przez wielki, pusty, zakurzony i wypełniony światłem słonecznym dom zszedł do kuchni. Dzieciom zabrakło odwagi, by położyć się w okazałych, szerokich łożach stojących we wspaniałych pokojach, wybrały więc do spania pokoje dla służby, na poddaszu. Z tego powodu chłopiec miał teraz przed sobą długi, męczący spacer w dół, do kuchni.

– Willu – odezwała się na jego widok Lyra głosem pełnym troski, potem odwróciła się od kuchenki i pomogła chłopcu dojść do krzesła.

Willowi kręciło się w głowie. Podejrzewał, że stracił wiele krwi, zresztą wszędzie wokół miał tego jawne dowody. Z ran ciągle sączyła się krew.

– Właśnie parzę kawę – odezwała się dziewczynka. – Wypijesz, czy najpierw zrobić opatrunek? Przyrządzę ci, co zechcesz. W lodówce znalazłam jajka, ale nigdzie nie ma fasolki.

– Fasolki nie jada się w tego typu domach. Najpierw przynieś bandaż. Jest w kranie gorąca woda? Chcę się umyć. Okropnie się czuję, pokryty czymś takim…