Lyra odkręciła gorącą wodę, a chłopiec obnażył się aż do slipek. Był zbyt słaby i oszołomiony, aby odczuwać skrępowanie, jednak Lyra speszyła się i wyszła. Will obmył się najdokładniej, jak mógł, i wytarł ręcznikami, które zdjął ze sznura przy piecu.
Dziewczynka wróciła z czystymi ubraniami: koszulą, płóciennymi spodniami i paskiem. Will ubrał się. Lyra podarła czysty ręcznik na pasy i ściśle obandażowała chłopcu rękę. Bardzo się o niego martwiła, gdyż nie tylko rany nadal krwawiły, ale cała dłoń była spuchnięta i czerwona. Dzieci nie rozmawiały na ten temat.
Lyra zaparzyła kawę i przypiekła kilka kromek czerstwego chleba; śniadanie zanieśli do dużego, pięknego pokoju, z którego rozciągał się widok na miasto. Kiedy Will najadł się i napił, poczuł się trochę silniejszy.
– Może spytasz aletheiometr, co mamy robić dalej – zasugerował. – Pytałaś go już o coś?
– Nie – odparła. – Od tej chwili zamierzam postępować według twoich zaleceń. Zeszłej nocy myślałam, by coś sprawdzić, ale w końcu zrezygnowałam. Nie będę o nic pytać, chyba że mnie poprosisz.
– No cóż, lepiej zadaj kilka pytań – stwierdził. – W tym świecie robi się równie niebezpiecznie, jak w moim. Na początek brat Angeliki. A jeśli…
Chłopiec przerwał, ponieważ Lyra zaczęła coś mówić, umilkła jednak w tej samej chwili, co Will. Przez moment trwała cisza, potem dziewczynka skupiła się i kontynuowała:
– Willu, wczoraj zdarzyło się coś, o czym ci nie powiedziałam. Powinnam była, ale działo się tak wiele. Przykro mi…
Opowiedziała przyjacielowi o tym, co widziała przez okno z wieży, gdy Giacomo Paradisi opatrywał mu ranę – o Tulliu osaczonym przez upiory, o Angelice, która dostrzegła ją w oknie i obrzuciła nienawistnym spojrzeniem, o groźbie Paola.
– A pamiętasz – ciągnęła Lyra – naszą pierwszą rozmowę z dziewczynką? Jej bratu coś się wtedy wymknęło. Mówił, że oni wszyscy coś robią. Powiedział: „Tullio zamierza zdobyć…”, a wtedy siostra nie pozwoliła mu dokończyć i uderzyła go, pamiętasz? Założę się, że Paolo chciał powiedzieć, że Tullio szuka noża i że wszystkie dzieci przyszły do miasta w tym celu. Wiedziały, że jeśli zdobędą nóż, nie będą się musiały niczego obawiać, mogą nawet dorosnąć bez lęku przed upiorami.
– Jak wyglądał ten atak? – spytał Will dziwnym głosem. Ku zaskoczeniu Lyry siedział wyprostowany, był skupiony i wpatrywał się w nią natarczywie i z zaciekawieniem.
– No… – Dziewczynka próbowała sobie dokładnie przypomnieć. – Zaczął liczyć kamienie w murze, dotykał ich… Nie dotarł daleko, a w końcu chyba stracił zainteresowanie i przerwał liczenie. Po prostu znieruchomiał – wyjaśniła, a widząc minę chłopca dodała: – Dlaczego pytasz?
– Ponieważ… Sądzę, że one mogą przychodzić z mojego świata, te upiory. Skoro skłaniają ludzi do takiego zachowania, nie byłbym wcale zaskoczony, gdyby dotarły tu z mojego świata… Może weszły, kiedy ludzie Gildii otworzyli pierwsze okienko…
– Ale przecież w twoim świecie nie ma upiorów! Nigdy o nich nie słyszałeś, prawda?
– Może nazywamy je inaczej.
Lyra nie była pewna, co chłopiec ma na myśli, ale nie chciała go męczyć pytaniami. Policzki Willa były zarumienione, oczy mu płonęły.
– W każdym razie – podjęła, odwracając się – Angelica widziała mnie w oknie i teraz wie, że mamy nóż. Rozpowie o tym wszystkim dzieciom. Poza tym, ona uważa, że upiory zaatakowały jej brata z naszej winy, przykro mi, Willu. Powinnam była powiedzieć ci o tym wcześniej. Działo się jednak tak wiele…
– No cóż – odrzekł chłopiec – to właściwie niczego nie zmienia. Tullio torturował przecież tamtego starca, a gdyby wiedział, jak użyć noża, zabiłby nas oboje. Musieliśmy z nim walczyć.
– Po prostu mam wyrzuty sumienia, Willu. To był jej brat. Założę się, że na ich miejscu też chcielibyśmy zdobyć ten nóż.
– Tak – przyznał – nie można jednak zmienić tego, co się już stało. Nóż był nam potrzebny, aby odzyskać aletheiometr, a gdybyśmy mogli zdobyć go bez walki, nie walczylibyśmy.
– Tak, to prawda.
Tak jak Iorek Byrnison Will był prawdziwym wojownikiem i Lyra się z nim zgadzała. Wiedziała, że unikanie walki to strategia, nie tchórzostwo. Chłopiec uspokajał się, a chorobliwe rumieńce na policzkach zbladły. Patrzył w dal i rozmyślał.
– Prawdopodobnie w chwili obecnej najważniejsze jest poznanie zamiarów sir Charlesa i pani Coulter – odezwał się w końcu. – Może staruch miał rację, że upiory nie zainteresowałyby się tymi pozbawionymi dajmonów żołnierzami. Wiesz, o czym myślę? Zastanawiam się, czym się żywią te upiory. Może właśnie ludzkimi dajmonami.
– Ależ dzieci również posiadają dajmony, a upiory nie atakują dzieci. Chodzi więc chyba o coś innego.
– W takim razie, musi istnieć różnica między dziecięcymi dajmonami i dajmonami dorosłych – zauważył Will. – Jest jakaś różnica, prawda? Mówiłaś, że dajmony dorosłych nie mogą zmieniać postaci. W tym musi tkwić rozwiązanie. Żołnierze pani Coulter w ogóle nie mają dajmonów, może więc są trochę jak dzieci…
– Tak! – potwierdziła Lyra. – Może. Zresztą, moja matka i tak nie obawia się upiorów. Ona nie boi się niczego. Jest też bardzo sprytna, bezwzględna i okrutna, dzięki czemu potrafi narzucać wszystkim swoją wolę. Założę się, że potrafi nimi dyrygować, tak jak ludźmi. Wszyscy jej słuchają. Lord Boreal jest człowiekiem silnym i bystrym, ale ona potrafi go do wszystkiego namówić. Och, Willu, gdy się zastanawiam nad zamiarami mojej matki, znowu zaczyna mnie ogarniać przerażenie… Tak jak mówiłeś, trzeba zapytać o to aletheiometr. Jakie to szczęście, że go odzyskaliśmy.
Dziewczynka rozwinęła aksamitny tobołek i z czułością przesunęła palcami po złotym przyrządzie.
– Zapytam o twojego ojca – oświadczyła – o to, jak mamy go znaleźć. Widzisz, ustawiam wskazówki…
– Nie. Najpierw spytaj o moją matkę. Chcę wiedzieć, czy jest zdrowa.
Lyra skinęła głową i ustawiła wskazówki, potem położyła aletheiometr na kolanach, odgarnęła włosy za uszy, spojrzała na przyrząd i skoncentrowała się. Will obserwował, jak cieniutka igła huśta się wokół tarczy, przyspieszając, zatrzymując się przy jakimś obrazku, a następnie ponownie zmieniając położenie. W pewnej chwili pędziła niczym polująca jaskółka. Lyra wpatrywała się w nią błękitnymi, płonącymi oczyma.
Nagle zamrugała i spojrzała na chłopca.
– Twoja matka nadal jest bezpieczna – stwierdziła. – Znajoma, która się nią opiekuje, to nadzwyczaj miła osoba. Nikt nie wie, gdzie przebywa twoja matka, a ta kobieta z pewnością jej nie wyda.
Will dotąd nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo się martwił o matkę. Przekazana przez Lyrę dobra nowina wyraźnie go uspokoiła. Niestety, gdy napięcie minęło, poczuł silniejszy ból w zranionej ręce.
– Dziękuję – rzekł. – Dobrze, teraz spytaj o mojego ojca.
Zanim jednak dziewczynka zdążyła sformułować pytanie, oboje usłyszeli krzyk z zewnątrz.
Wyjrzeli natychmiast. Na skraju parku od strony miasta rósł rząd drzew, panowało tam jakieś zamieszanie, Pantalaimon przybrał od razu postać rysia, podszedł do otwartych drzwi i spojrzał w dół.
– To dzieci – oznajmił.
Will i Lyra wstali. Zza drzew jedno po drugim wychodziły dzieci. Było ich czterdzieścioro czy pięćdziesięcioro. Wiele z nich niosło w rękach kije. Przewodził im chłopiec w pasiastej koszulce z krótkimi rękawami, który trzymał w dłoni pistolet.
– Widzę Angelikę – wyszeptała Lyra.
Rudowłosa dziewczynka szła obok chłopca w pasiastej koszulce. Szarpała go za ramię i popędzała. Tuż za tą parą kroczył mały Paolo, piszcząc z podniecenia. Inne dzieci także krzyczały i wymachiwały w powietrzu piąstkami. Dwoje z nich taszczyło ciężkie karabiny. Will widział już w życiu rozwścieczone dzieci, ale nigdy nie miał ich tak wielu przeciwko sobie; zresztą, w jego mieście dzieci nie nosiły broni.