Выбрать главу

Dwie królowe siedziały przy strumieniu. Milczały. Czas mijał, wschodziły jedne gwiazdy, inne znikały. Lyra krzyknęła przez sen. Czarownice usłyszały dudnienie grzmotów i dostrzegły piorun igrający nad morzem i podgórzem, na szczęście burza była daleko.

– Ta dziewczynka, Lyra… – odezwała się nagle Ruta Skadi. – Jaka jest jej rola? Jest ważna tylko dlatego, że może doprowadzić chłopca do jego ojca? To wszystko? Nie chodzi o nic więcej?

– Cóż, to jej obecne zadanie. Później będzie miała znacznie więcej do zrobienia. My, czarownice, wiele wiemy o tym dziecku i o jego przeznaczeniu. Znamy też jej prawdziwe imię, które tak bardzo pragnęła poznać pani Coulter, i wiemy jeszcze coś, czego ta kobieta nie wie. Naszą tajemnicę prawie zdradziła czarownica torturowana na statku blisko Svalbardu, szczęśliwym trafem na czas przyszła do niej Yambe-Akka. Hm, tak sobie teraz myślę, że może właśnie Lyra jest tym Aesahaettrem. Nie czarownice, nie anioły, ale właśnie to śpiące dziecko: ostateczna broń w wojnie przeciw Wszechmocnemu. Bo inaczej po co pani Coulter tak bardzo starałaby się ją odnaleźć?

– Pani Coulter była kochanką Lorda Asriela – oświadczyła Ruta Skadi. – A zatem Lyra jest ich dzieckiem Och, Serafino, gdybym ja urodziła mu dziewczynkę, jaką byłaby wspaniałą czarownicą! Królowa królowych!

– Cicho, siostro – szepnęła Serafina. – Coś słyszę A cóż to za światło?

Wstały, zaalarmowane myślą, że coś się prześlizgnęło przez ich straże, potem dostrzegły jakiś błysk w obozowisku: nie było to światło ogniska, nawet w najmniejszym stopniu go nie przypominało.

Ze strzałami nałożonymi na cięciwy pobiegły cicho w tamtym kierunku. Nagle się zatrzymały.

Wszystkie czarownice spały na trawie, podobnie jak Will i Lyra. Tyle, że dwoje dzieci otaczał tuzin albo i więcej aniołów, które patrzyły na nie z góry.

Wtedy Serafina Pekkala zrozumiała istotę pewnego zjawiska, dla którego w języku czarownic nie było odpowiedniego słowa, zrozumiała pojęcie pielgrzymki. Pojęła, że te istoty czekały tysiące lat i przemierzyły ogromne odległości, byleby tylko znaleźć się w otoczeniu pewnej ważnej osoby i choć na chwilę poczuć jej bliskość. Piękni pielgrzymi stali teraz w aureolach rozrzedzonego światła wokół ubranej w kraciastą spódniczkę dziewczynki o brudnej buzi i okaleczonego chłopca, który marszczył brwi we śnie.

Przy karku Lyry coś się poruszyło i w chwilę później pojawił się Pantalaimon jako śnieżnobiały gronostaj. Sennie otworzył czarne oczy i bez lęku rozejrzał się dokoła. Gdy Lyra się obudzi, będzie sądziła, iż anioły jej się tylko przyśniły. Jej dajmona najwyraźniej nie zdziwiła ciekawość świetlistych istot, wkrótce bowiem ponownie owinął się wokół szyi swej pani i zasnął.

W końcu jeden z aniołów rozłożył szeroko skrzydła. Inne, stojąc blisko siebie, poszły za jego przykładem, a wówczas ich skrzydła przenikały się jak światło. Śpiące na trawie dzieci otoczył promienny krąg.

Potem istoty kolejno wzbiły się w powietrze. Niczym płomienie wzniosły się w niebo, a następnie każdy anioł przybrał pozycję pionową, ogromniejąc nad głowami czarownic. W chwilę później były już daleko, wyglądały jak mknące ku północy gwiazdy.

Serafina i Ruta Skadi wskoczyły na sosnowe gałęzie i podążyły za nimi w górę, lecz wkrótce zostały daleko w tyle.

– Czy podobnie wyglądały stworzenia, z którymi leciałaś, Ruto Skadi? – spytała Serafina, kiedy zatrzymały się w pół drogi i już tylko obserwowały świetliste płomienie, które znikały na horyzoncie.

– Te były chyba większe, lecz z pewnością należały do tego samego rodzaju. Zauważyłaś, że nie mają ciał? Całe składają się ze światła. Ich zmysły zapewne również bardzo się różnią od naszych… Serafino Pekkala, opuszczę cię teraz, zamierzam bowiem zwołać zgromadzenie wszystkich czarownic z naszej północy. Kiedy znowu się spotkamy, będzie wojna. Bądź zdrowa, moja droga…

Objęły się w powietrzu, potem Ruta Skadi odwróciła się i pospiesznie ruszyła na południe.

Serafina przez chwilę obserwowała jej lot, po czym jeszcze raz spojrzała na ostatniego widocznego anioła. Czuła dla tych wielkich istot jedynie współczucie. Jakże wielka tęsknota musiała przenikać ich serca! Przecież nigdy nie czuły ziemi pod stopami, wiatru we włosach ani dotyku światła gwiazd na gołej skórze! Z tą myślą królowa klanu czarownic oderwała maleńką gałązkę od gałęzi sosnowej, na której leciała, i z zachłanną przyjemnością wciągnęła w nozdrza ostry, żywiczny zapach. Następnie powoli zaczęła opadać ku trawie, aby się przyłączyć do śpiących czarownic i dzieci.

Wąwóz Alamo

Lee Scoresby spoglądał w dół na spokojny ocean leżący po lewej stronie i zielony brzeg po prawej. Przysłonił oczy, szukając śladu ludzkich istot. Minął już dzień i noc, odkąd opuścili krainę nad Jenisejem.

– Czy to jest już nowy świat? – spytał.

– Nowy dla tych, którzy się w nim nie urodzili – odparł Stanislaus Grumman – lecz w sensie obiektywnym równie stary jak mój czy pański. To, co zrobił Asriel, wstrząsnęło nimi wszystkimi, panie Scoresby, wstrząsnęło nimi tak mocno, jak nigdy. Te drzwi i okna, o których panu wspominałem, otwierają się obecnie w zupełnie nieoczekiwanych miejscach. Wprawdzie trudno się steruje, lecz wiatr jest pomyślny.

– Nowy czy stary, to dziwny świat – zauważył Lee.

– Tak – przyznał Stanislaus Grumman. – Rzeczywiście, choć równocześnie trochę mi przypomina mój własny.

– Wygląda na opustoszały – mruknął Lee.

– Nie. Za tym przylądkiem leży miasto, które było kiedyś wielkie i bogate. Ciągle mieszkają w nim potomkowie twórców jego świetności – kupców i szlachetnie urodzonych panów, chociaż trzysta lat temu zaczęło podupadać…

Balon unosił się dalej. Po paru minutach Lee zobaczył latarnię, potem łuk kamiennego falochronu, wreszcie wieże, kopuły i czerwonobrązowe dachy pięknego miasta zbudowanego wokół portu. Był tam też wielki, przypominający operę budynek wśród bujnych ogrodów, szerokie bulwary z eleganckimi hotelami i małe uliczki, gdzie ciężkie od kwiecia gałęzie drzew zwisały nad zacienionymi balkonami.

Grumman miał rację – rzeczywiście mieszkały tu żywe istoty. Kiedy jednak lecieli nad miastem, Lee zaskoczony dostrzegł same dzieci. W polu widzenia nie było żadnego dorosłego. Dzieci bawiły się na plaży, wbiegały lub wybiegały z kawiarni, jadły, piły albo wynosiły z domów i sklepów torby pełne towarów. Kilku chłopców biło się, rudowłosa dziewczynka zagrzewała ich do walki, a mały chłopczyk rzucał kamieniami, starając się wybić wszystkie okna w sąsiednim budynku. Całość wyglądała jak plac zabaw wielkości miasta; nie było widać żadnego nauczyciela. Dziecięcy świat.

Lee zauważył, że poza dziećmi był w mieście „ktoś” jeszcze, chociaż musiał przetrzeć oczy, by wykluczyć halucynacje. Nie miał jednak wątpliwości: dostrzegł kolumny mgły lub czegoś rzadszego niż mgła… Jakieś zagęszczenie powietrza… Czymkolwiek były te „istoty”, mnóstwo ich unosiło się nad bulwarami, wpływało do domów, gromadziło się na placach i dziedzińcach. Dzieci najwyraźniej ich nie widziały.

Lee obserwował zachowanie stworów i zauważył, że interesują się niektórymi dziećmi i podążają za nimi, zwłaszcza za starszymi, które (o ile Lee dobrze widział przez teleskop) zbliżały się do wieku dojrzewania. Pewnego chłopca, wysokiego, szczupłego młodzieńca z burzą czarnych włosów przezroczyste istoty otaczały tak ściśle, że jego sylwetka wydawała się migotać w powietrzu. Krążyły jak muchy wokół mięsa. A chłopiec nie miał o niczym pojęcia, chociaż od czasu do czasu przecierał oczy lub potrząsał głową, jak gdyby pragnął widzieć wyraźniej.