Выбрать главу

Skrępowany sennym koszmarem Lee nie był w stanie ani się poruszyć, ani krzyczeć. Wyczuwał też przerażenie pilota, gdy patrzył, co się dzieje. Upiór pochylił się nad biednym mężczyzną i przycisnął do niego swoją dziwaczną twarz. Dajmona pilota, zięba, trzepotała skrzydełkami, krzyczała i próbowała odciągnąć odrażającą istotę, lecz tylko upadła na wpół zemdlona na tablicę przyrządów sterowca. Pilot odwrócił się ku Lee i wyciągnął rękę, jednak aeronauta nadal nie panował nad swym ciałem, trwając w bezruchu, mimo iż udręka w oczach towarzysza poruszała go do głębi. Lee był świadkiem, jak upiór wysącza z drugiego człowieka życie. Dajmona pilota trzepotała coraz słabiej i skrzeczała dzikim, wysokim głosem. Potem zniknęła.

Pilot jednakże jeszcze ciągle żył. Oczy mu się zamgliły, patrzył tępo w dal, powolnym ruchem cofnął wyciągniętą w stronę aeronauty dłoń i z głuchym łoskotem opuścił ją na przepustnicę maszyny. Był, a równocześnie nie był, żywy – zobojętniał na wszystko.

Lee siedział i patrzył bezradnie przed siebie. Zeppelin unosił się ku górom. Pilot obserwował je bez zainteresowania. Przerażony aeronauta przycisnął plecy do oparcia fotela, nic nie zatrzymywało maszyny, która leciała prosto ku urwisku.

– Hester! – krzyknął i w tym momencie się obudził.

Był w namiocie, bezpieczny, a dajmona ocierała się o jego policzek. Lee spocił się. Szaman siedział ze skrzyżowanymi nogami, lecz na jego widok aeronauta poczuł dreszcz, ponieważ mężczyźnie nie towarzyszyła dajmona-rybołów. Pomyślał, że ten las jest złym miejscem pełnym nawiedzających człowieka zjaw.

Nagle uświadomił sobie, że światło wokół szamana nie jest naturalne, ponieważ ogień zgasili przed wieloma godzinami i las tonął w całkowitej ciemności. Gdzieś daleko przed sobą aeronauta dostrzegł migotanie odbite od pni drzew i opadających liści. Od razu wiedział, co ten fakt oznacza: jego sen sprawdził się, a zeppelin wraz z pilotem rzeczywiście uderzył w zbocze.

– Do diabła, Lee, drżysz jak liść osiki. Co z tobą? – gderała Hester, strzygąc długimi uszami.

– Nie miałaś tego snu, Hester? – wymamrotał.

– Tobie się również nic nie śniło, Lee. To było widzenie. Nie wiedziałam, że jesteś takim czarodziejem… Ale nie myśl już o tym, dobrze?

Pogłaskał łeb zajęczycy kciukiem, a jego dajmona potrząsnęła uszami.

Po chwili niespodziewanie aeronauta uniósł się w powietrze obok dajmony szamana, rybołowa imieniem Sayan Kótór. Na obecność dajmony innego człowieka i na oddalenie od własnej ciało Lee zareagowało silnym pulsowaniem. Wiedział, że popełnia wielkie przestępstwo, a jednocześnie czuł osobliwą przyjemność. Szybowali – jak gdyby aeronauta również był ptakiem – ponad lasem na niespokojnych prądach wstępujących, a Lee rozglądał się wokół w ciemnościach, zalanych w tej chwili bladą łuną księżyca w pełni, która przedzierała się od czasu do czasu przez niewielką szczelinę w pokrywie chmur i otaczała wierzchołki drzew srebrzystym pierścieniem.

Rybołów wydał z siebie chrapliwy okrzyk i z dołu odpowiedziały mu tysiące ptasich głosów: pohukiwanie sów, alarmujące piski małych wróbli, piękne trele słowika. Sayan Kótor zwoływała ptaki, które odpowiadały na jej zew. Wszystkie ptaki w lesie – niezależnie od tego, czy dany osobnik właśnie polował, bezgłośnie machając skrzydłami, czy też spał – ruszyły z trzepotem w górę; w powietrzu pojawiły się ich tysiące.

Lee poczuł, że część jego natury jest ptasia, i radością zareagował na rozkaz królowej ptaków. Pozostawiając za sobą człowieczą naturę, odczuwał najdziwniejszą z rozkoszy – z zapałem ofiarowywał się w służbę potężniejszemu władcy. Zakołował i zawrócił wraz z resztą wielkiego, złożonego z przedstawicieli stu gatunków, stada, które podążało za rybołowem. Nagle na tle rozjaśnionych srebrnym światłem obłoków Lee dostrzegł nienawistny, ciemny, regularny kształt zeppelina.

Wszystkie ptaki dokładnie wiedziały, co mają robić. Bez wahania ruszyły ku sterowcowi. Pierwsza dotarła tam Sayan Kótór, za nią maleńkie strzyżyki i zięby, szybkie jerzyki, ciche sowy. W minutę później gęsto obsiadły maszynę, ich pazury szurały po śliskim, nieprzemakalnym jedwabiu lub dziurawiły go, szukając punktu zaczepienia.

Ptaki starały się trzymać z dala od silnika, niestety nie wszystkim się to udało – niektóre śruba poszatkowała na kawałki. Większość ptaków po prostu usadowiła się na powierzchni zeppelina, a następne osobniki siadały im na grzbietach, aż pokryły nie tylko całą kopułę sterowca (wodór wydostawał się z niego tysiącami maleńkich otworów wydartych przez szpony), ale też okna kabiny, podpórki i liny – do każdego centymetra kwadratowego przylgnął jeden ptak, dwa, trzy lub jeszcze więcej.

Pilot był bezradny. Pod ciężarem setek ptaków jego powietrzny statek zaczął opadać coraz niżej i nagle w nocnej ciemności dostrzegł przed sobą ostre skarpy, niemal zupełnie niewidoczne dla pasażerów maszyny, którzy wymachiwali karabinami i strzelali na oślep.

W ostatniej chwili Sayan Kótór krzyknęła i ptaki podniosły się do lotu; szum ich skrzydeł zagłuszył nawet ryk silnika. Wszystkie odleciały. Ludzie w kabinie natychmiast z przerażeniem uświadomili sobie swoją sytuację, lecz nie zdążyli już wykonać żadnego ruchu, gdyż po czterech czy pięciu sekundach zeppelin wpadł na skałę i zapalił się.

Ogień, gorąco, płomienie… Lee znowu się obudził, ciało miał tak rozpalone, jak gdyby przez wiele godzin leżał w pustynnym słońcu.

Słychać było odgłosy kropel deszczu skapujących z mokrych liści na brezent namiotu, lecz burza już się skończyła. Jasnoszare światło wdzierało się do środka. Aeronauta podniósł głowę i dostrzegł obok siebie Hester, która mrużyła oczy, oraz owiniętego w koc szamana, który spał tak głębokim snem, że wyglądałby na martwego, gdyby nie obecność Sayan Kótór drzemiącej na gałęzi przed namiotem.

Poza kapaniem słychać było poranne trele leśnych ptaków. Na niebie nie było maszyn, nie docierały też żadne inne podejrzane odgłosy. Lee pomyślał, że mógłby nawet rozpalić ogień, wstał więc i zabrał się do parzenia kawy.

– Co teraz, Hester? – spytał.

– To zależy. Z czterech zeppelinów Grumman zniszczył trzy.

– Myślisz, że wypełniliśmy nasze zadanie?

Zajęczyca poruszyła uszami.

– Nie pamiętam żadnej umowy.

– Nie chodzi o umowę, ale o naszą moralność.

– Został jeszcze jeden sterowiec, a ty się martwisz o moralność, Lee? Na pokładzie tej maszyny siedzi trzydziestu lub czterdziestu facetów z karabinami. Polują na nas. W dodatku, pamiętaj, że to carscy żołnierze. Najpierw przetrwanie, potem moralność.

Dajmona miała oczywiście rację, toteż aeronauta, sącząc gorący napar i paląc cygaro, zastanawiał się, jak sobie poradzą z tym ostatnim zeppelinem. W pełnym świetle dziennym z pewnością wzleci on wystarczająco wysoko, by widzieć las oraz otwarty teren, po czym poczeka w powietrzu, aż Lee i Grumman wyjdą z ukrycia. Rybołów Sayan Kótór obudziła się i rozłożyła wielkie skrzydła nad miejscem, w którym siedział aeronauta. Hester spojrzała w górę i pokiwała łebkiem, obserwując złotymi oczyma potężną dajmonę. Po chwili z namiotu wyszedł szaman.

– To była pracowita noc – zauważył Lee.

– Dopiero następna będzie pracowita. Musimy natychmiast opuścić las, panie Scoresby. Tamci zamierzają go spalić.

Z niedowierzaniem aeronauta przyjrzał się mokrej od deszczu roślinności i spytał:

– W jaki sposób?

– Użyją maszyny rozpylającej naftę zmieszaną z węglanem potasu, który zapala się w zetknięciu z wodą. Marynarka Carska korzystała z tego sposobu w wojnie z Japonią. Gdy las nasyci się tą mieszaniną, prędko zajmie się ogniem.