Выбрать главу

Raz tylko spojrzała i dostrzegła więcej, niż chciałaby widzieć: tych żołnierzy pozbawiono dajmon. Nie pochodzili ze świata Willa ani z Cittagazze, gdzie ludzie mieli dajmony w swoich wnętrzach, dzięki czemu zachowywali się i wyglądali jak żywe istoty; natomiast ci mężczyźni przybyli z jej świata, lecz nie mieli dajmon, toteż czarownica, patrząc na nich, czuła oburzenie, przerażenie i mdłości.

Nagle z namiotu stojącego nad samym brzegiem jeziora wyszła kobieta. Była piękna i poruszała się z gracją, nosiła myśliwskie ubranie barwy khaki i miała w sobie równie wiele życia jak złota małpa, która biegła obok niej. Czarownica ukryła się wśród skał i obserwowała z góry, jak pani Coulter rozmawia z dowódcą żołnierzy; jego ludzie stawiali namioty, rozpalali ogniska, gotowali wodę.

Lena Feldt była w oddziale Serafiny Pekkali, który uratował dzieci w Bolvangarze, toteż zapragnęła natychmiast zastrzelić panią Coulter. Niestety, kobieta miała szczęście, ponieważ czarownica znajdowała się zbyt daleko, by strzelić z łuku, a nie mogła się zbliżyć bez narażenia na schwytanie. Zaczęła więc odprawiać czary, które wymagały dziesięciu minut głębokiej koncentracji.

Wreszcie, przekonana, że jest niewidzialna, Lena Feldt zeszła skalnym zboczem ku jezioru. Gdy przechodziła przez obozowisko, niektórzy żołnierze spoglądali na nią obojętnie, stwierdzając, że to, co widzą, jest zbyt trudne do zapamiętania, i odwracali wzrok. Wreszcie czarownica zatrzymała się przed namiotem, do którego weszła pani Coulter, i nałożyła strzałę na cięciwę łuku.

Przez brezent słyszała cichy głos dochodzący z wnętrza, ruszyła ostrożnie ku wejściu znajdującemu się od strony jeziora.

W namiocie pani Coulter rozmawiała z nieznanym Lenie Feldt mężczyzną – starszym, siwowłosym i mocno zbudowanym; dajmona w postaci węża owinęła się wokół nadgarstka swego właściciela. Starzec siedział na płóciennym krzesełku obok kobiety, która przemawiała spokojnie, pochylając się ku niemu.

– Oczywiście, Carlo – mówiła – odpowiem ci na każde pytanie. Co chcesz wiedzieć?

– W jaki sposób rozkazujesz upiorom? – spytał mężczyzna. – Nie sądziłem, że to jest w ogóle możliwe, ale one podążają za tobą jak psy… Boją się twoich ochroniarzy? Wyjaśnij mi tę sprawę, proszę.

– To łatwe – odparła. – Wiedzą, że jeśli pozwolą mi żyć, zdobędę dla nich sporo pożywienia. Gdyby mnie zabiły, dostałyby znacznie mniej. Jestem w stanie poprowadzić je do wszystkich ofiar, których pragną. Już kiedy mi o nich opowiadałeś, wiedziałam, że potrafię nimi dowodzić, i moje podejrzenia sprawdziły się. Te istoty mają w swojej mocy cały świat! Ale, Carlo… – szepnęła – wiesz, że ja również chcę cię o coś prosić. Zdajesz sobie sprawę, że potrafię cię zadowolić, prawda?

– Mariso – mruknął mężczyzna – rozkoszą jest już samo przebywanie blisko ciebie…

– Nie o to mi chodzi, Carlo. Wiesz, że nie o to. Mogę zrobić dla ciebie o wiele więcej…

Małe, czarne, zrogowaciałe łapki jej dajmona głaskały węża. Stopniowo wąż zaczął przesuwać się wzdłuż ramienia swego pana ku małpie. Pani Coulter i mężczyzna trzymali w rękach szklanice z winem o barwie złota; kobieta wypiła łyczek i czule przysunęła się do swego towarzysza.

– Ach – szepnął mężczyzna. Jego dajmona zsunęła mu się z ramienia, złota małpa wzięła ją w łapki, podniosła do pyszczka, po czym powoli i delikatnie otarła się łebkiem o szmaragdową skórę węża. Dajmona starca szybko wysunęła czarny język, który w chwilę później zniknął w jej pysku. Mężczyzna westchnął.

– Carlo, powiedz mi, po co tropisz tego chłopca – wyszeptała pani Coulter. Jej głos był równie delikatny jak pieszczota małpy. – Dlaczego musisz go znaleźć?

– Ma coś, czego pragnę. Och, Mariso…

– Co to takiego, Carlo? Co ma ten chłopiec?

Starzec potrząsnął głową, opierał się jednak z trudem.

Jego dajmona delikatnie owinęła się małpie wokół piersi i tylko od czasu do czasu wysuwała łeb spośród połyskującego futerka; złote łapki głaskały śliskie ciało węża. Lena Feldt obserwowała parę i ich dajmony; niewidzialna, stała zaledwie dwa kroki od miejsca, gdzie siedzieli ludzie. Cięciwa łuku była naprężona, strzała przygotowana – czarownica mogłaby strzelić w ciągu sekundy, a pani Coulter padłaby martwa w czasie krótszym niż jeden wdech. Jednak Lena stała nieruchoma, milcząca, z szeroko otwartymi oczyma.

Czarownica nie oglądała się za siebie na małe, błękitne jezioro, a tymczasem na jego drugim brzegu w ciemnościach pojawił się gaj widmowych drzew; drżały jak gdyby posiadały świadomość. Zresztą, postacie wcale nie były drzewami, a podczas gdy Lena Feldt i jej dajmon całkowicie się skupili na pani Coulter, z rzędu nibydrzew oderwała się jedna ze zjaw i przeleciała ponad powierzchnią lodowatej wody, nie powodując żadnej fali. Zatrzymała się pół metra od skały, na której siedział dajmon czarownicy.

– Odpowiedz mi, Carlo – mruczała pani Coulter. – Możesz przecież to słowo wyszeptać albo udać, że mówisz przez sen. Nie sposób winić się za to, co się wymknie w nocy, prawda? Po prostu mi powiedz, co ma ten chłopiec i dlaczego pragniesz tej rzeczy. Mogłabym ją dla ciebie zdobyć… Nie chciałbyś? Powiedz mi, Carlo. Nie potrzebuję tego przedmiotu. Chcę dziewczynki. Co to takiego? Powiedz mi tylko, co to jest, a ja to zdobędę…

Mężczyzna lekko wzruszył ramionami. Oczy miał zamknięte.

– Chodzi o nóż – odparł po chwili. – Zaczarowany nóż z Cittagazze. Nie słyszałaś o nim, Mariso? Niektórzy ludzie nazywają go teleutaia makhaira, ostatnim nożem ze wszystkich. Inni mówią o nim aesahaettr…

– Do czego służy, Carlo? Dlaczego jest taki wyjątkowy?

– Ach… Ten nóż przecina wszystko… Nawet jego twórcy nie wiedzieli, co będzie w stanie przeciąć… Nic nie może mu się oprzeć – kamień, duch, anioł ani powietrze. Mariso, on jest mój, rozumiesz?

– Oczywiście, Carlo. Obiecuję. Pozwól, że napełnię ci kieliszek…

Złota małpa ponownie zaczęła powoli przesuwać łapkami po skórze szmaragdowego węża, poklepywała, głaskała, aż sir Charles westchnął z rozkoszą i wtedy Lena Feldt zobaczyła, co się naprawdę dzieje – w czasie gdy oczy starca były zamknięte, pani Coulter dyskretnie nalała do jego kieliszka kilka kropel płynu z jakiejś flaszeczki, a potem dopełniła winem.

– Proszę, kochanie – szepnęła. – Wypijmy za nas oboje…

Mężczyzna był upojony szczęściem. Wziął kieliszek i chciwie, wielkimi łykami wypił jego zawartość.

Wtedy pani Coulter nagle wstała, odwróciła się i spojrzała Lenie Feldt prosto w twarz.

– No cóż, czarownico – odezwała się – zdaje ci się, że nie wiem, w jaki sposób stałaś się niewidzialna?

Lena Feldt była zbyt zaskoczona, aby się poruszyć. Siedzący mężczyzna rozpaczliwie łapał oddech. Pierś podnosiła mu się gwałtownie, twarz miał czerwoną, natomiast jego osłabiona dajmona mdlała w małpich łapach. Małpa odsunęła ją z pogardą.

Lena Feldt starała się napiąć łuk, lecz jej ramię było bezwładne. Nie mogła wykonać żadnego ruchu, a ponieważ nigdy wcześniej jej się to nie przydarzyło, wydała z siebie cichy krzyk.

– Och, zbyt późno na walkę – zadrwiła pani Coulter. – Spójrz na jezioro, czarownico.

Lena Feldt odwróciła się i zobaczyła, że jej dajmon, śnieżny trznadel, trzepocze i kwili, jak gdyby zamknięto go w pozbawionej powietrza szklanej kapsule. Machał skrzydłami, upadał na skałę, podskakiwał, znowu upadał; łaknąc powietrza, otwierał szeroko dziób. Jego małym ciałkiem zawładnął upiór.