– W takiej mgle nie sposób żeglować – zauważył Kaisa. – Co oni robią?
– To mały silnik – odparła Serafina Pekkala. W chwili gdy to powiedziała, usłyszeli nowy dźwięk dochodzący z innego kierunku. Był niski, ostry, przeszywający, jak gdyby z głębin wołał o pomoc jakiś ogromny morski stwór. Ryk trwał przez wiele sekund, potem nagle się urwał.
– Sygnał mgłowy statku – oświadczyła Serafina Pekkala.
Lecieli teraz niżej nad wodą, na odgłos silnika zawrócili i w pewnym momencie nieoczekiwanie zobaczyli mały statek; najwyraźniej mgła w pewnych miejscach różniła się gęstością. Czarownica niemal w ostatniej chwili skierowała się w górę, znikając z pola widzenia załodze statku, który spokojnie sunął w wilgotnym powietrzu. Fale poruszały się powoli i leniwie, jak gdyby woda nie miała ochoty się podnieść.
Czarownica i gąsior lecieli w pobliżu statku. Dajmon-rybołówka trzymał się blisko nich niczym dziecko matki i obserwował sternika, który pod wpływem sygnału mgłowego regulował kurs. Na dziobie paliło się światełko, ale z powodu mgły widoczność sięgała zaledwie kilku metrów.
– Czy niektóre czarownice jeszcze pomagają tamtym ludziom? – spytała Serafina Pekkala zagubionego dajmona.
– Tak mi się zdaje… Zostało kilka zdrajczyń z Wołgorska… Chyba że uciekły – odparł. – Co zamierzasz zrobić? Poszukasz mojej czarownicy?
– Tak. Zostań z Kaisą.
Zostawiwszy dajmony wysoko w górze, Serafina Pekkala poleciała w dół ku statkowi. Wylądowała na pokładzie, tuż za sternikiem. Jego dajmona w postaci mewy zaskrzeczała. Mężczyzna odwrócił się i spojrzał na czarownicę.
– Odpoczywasz sobie, co? – spytał. – Leć naprzód i wprowadź nas do portu.
Serafina ruszyła natychmiast. Udało się! Najwidoczniej ludziom pomagało jeszcze kilka czarownic i sternik wziął ją za jedną z nich. Pamiętała, że oświetlony czerwonym światełkiem port znajduje się po lewej stronie. Czarownica oddaliła się niecałe sto metrów w mgłę, potem zawróciła i zawisła nad statkiem, skąd wykrzykiwała sternikowi polecenia. Łódź w żółwim tempie podpływała do drabinki wiszącej tuż ponad pasem zanurzenia. Sternik zawołał coś. Jakiś marynarz rzucił z góry linę, drugi pospieszył po trapie w dół, aby ją przymocować do łodzi.
Serafina Pekkala wzleciała ku balustradzie statku i wycofała się w cień łodzi ratunkowych. Nie dostrzegała żadnych innych czarownic, pomyślała jednak, że zapewne patrolują niebo. Kaisa będzie wiedział, co robić.
Po drabince wspiął się nowy pasażer – okutany w futro, z kapturem na głowie. Kiedy dotarł na pokład, u jego boku pojawił się dajmon. Złota małpa. Rozhuśtała się lekko na balustradzie i obrzuciła wszystkich pełnym wściekłości spojrzeniem; w jej czarnych oczkach widać było jawną wrogość. Serafina wstrzymała oddech – osobą w futrze okazała się pani Coulter.
Ubrany na ciemno mężczyzna, prawdopodobnie duchowny, pospiesznie przeszedł na pokład, aby ją powitać, po czym rozejrzał się, jak gdyby spodziewał się jeszcze kogoś.
– Czy Lord Boreal… – zaczął.
– Udał się w inne miejsce – przerwała mu pani Coulter. – Zaczęto już tortury?
– Tak, droga pani – padła odpowiedź – ale…
– Kazałam wam czekać – warknęła. – Zamierzacie mi się sprzeciwiać? Może trzeba by zwiększyć dyscyplinę na tym statku.
Odrzuciła ręką kaptur z głowy. W żółtym świetle królowa klanu czarownic wyraźnie dostrzegła twarz tamtej: dumną, zapalczywą i (zdaniem Serafiny) jakżemłodą.
– Gdzie są inne czarownice? – zapytała.
– Wszystkie odleciały, pani – odparł mężczyzna z szalupy. – Uciekły do swojego kraju.
– Ależ widziałam, że jakaś czarownica wprowadziła statek do basenu portowego – powiedziała pani Coulter. – Gdzie się podziała?
Serafina skurczyła się w sobie; najwyraźniej sternik nie słyszał najnowszych wieści. Duchowny rozejrzał się, zdezorientowany, ale pani Coulter była zbyt niecierpliwa, więc tylko pobieżnie rzuciła okiem na niebo i wzdłuż pokładu, po czym potrząsnęła głową i wraz ze swym dajmonem pospiesznie weszła do środka przez otwarte drzwi, z których padała żółta smuga światła. Mężczyzna podążył za kobietą i małpą.
Serafina Pekkala rozejrzała się, by ocenić swoje położenie. Zasłaniał ją wentylator, stojący na wąskim obszarze pokładu między balustradą a środkową nadbudówką. Na tym samym poziomie, pod mostkiem i kominem znajdował się salon, którego okna (nie iluminatory, ale okna) wychodziły na trzy strony. Tam właśnie weszła pani Coulter i duchowny. Ostre światło wylewało się z okien salonu na słabo widoczną we mgle balustradę, maszt przedni i przykryty brezentem właz; wszystko było pokryte wilgocią i zaczynało zamarzać. Serafina pozostawała niewidoczna, gdyby jednak sama chciała zobaczyć więcej, musiałaby opuścić swoją kryjówkę.
Sytuacja nie wyglądała najgorzej. Dzięki sosnowej gałęzi, czarownica mogła w każdej chwili uciec, a nóż i łuk dawały jej możliwość obrony. Ukryła gałąź za wentylatorem i przebiegła po pokładzie do pierwszego okna. Było zaparowane i nic nie mogła przez nie dojrzeć. Nie słyszała też żadnych odgłosów ze środka. Wycofała się ponownie w cień, musiała bowiem podjąć pewną decyzję. Myślała o tym przedsięwzięciu z niechęcią, ponieważ było niezwykle ryzykowne i za każdym razem wyczerpywało jej siły, jednak w chwili obecnej nie miała wyboru. Używając pewnego rodzaju magii, mogła się uczynić niewidzialną. Prawdziwa „niewidzialność” była oczywiście niemożliwa, a magia wiązała się raczej z psychiką – dzięki wielkiemu skupieniu i skromności Serafina stawała się niemal niewidoczna dla ludzi. Gdy się odpowiednio skoncentrowała, potrafiła przejść niedostrzeżona zarówno przez zatłoczony pokój, jak i obok samotnego podróżnika.
Czarownica skupiła się całkowicie na tej jednej sprawie. Minęło kilka minut, zanim nabrała pewności, że osiągnęła odpowiedni stan umysłu. Sprawdziła swą „niewidzialność”, wychodząc naprzeciw marynarzowi, który szedł po pokładzie z torbą pełną narzędzi. Mężczyzna usunął się z drogi Serafinie, nawet na nią nie spojrzawszy.
Była zatem gotowa. Podeszła do drzwi jasno oświetlonego salonu i otworzyła je. Pomieszczenie było puste. Zostawiła drzwi uchylone, aby w razie potrzeby przez nie uciec, i weszła. Drzwi na drugim końcu pokoju otwierały się na schody, które prowadziły pod pokład statku. Serafina zeszła po nich i znalazła się w wąskim korytarzu oblepionym białą tapetą i oświetlonym anbarycznymi kasetonami. Korytarz ciągnął się przez całą długość kadłuba, po obu jego stronach znajdowały się liczne drzwi.
Czarownica szła cicho przed siebie. Nasłuchiwała, aż usłyszała głosy. Najwyraźniej w którejś sali odbywały się obrady.
Otworzyła drzwi i weszła.
Wokół wielkiego stołu siedziało kilkanaście osób. Niektóre z nich podniosły na moment oczy, spojrzały na Serafinę i natychmiast o niej zapomniały. Stanęła spokojnie przy drzwiach i obserwowała. Zebraniu przewodniczył starszy osobnik w kardynalskich szatach, pozostali mężczyźni również wyglądali na duchownych. W naradzie uczestniczyła tylko jedna kobieta – pani Coulter. Jej futro wisiało na oparciu krzesła. Policzki matki Lyry były zarumienione od panującego w pomieszczeniu ciepła.
Serafina Pekkala rozejrzała się uważnie i zobaczyła, że w sali znajduje się jeszcze jedna osoba. Mężczyzna o pociągłej twarzy z dajmoną w postaci żaby siedział przy drugim stoliku, który uginał się pod ciężarem oprawnych w skórę ksiąg i luźnych stert pożółkłych papierów. W pierwszej chwili czarownica wzięła mężczyznę za pisarza lub sekretarza, później jednak dostrzegła, co robił: z uwagą przypatrywał się jakiemuś złotemu przyrządowi o wyglądzie wielkiego zegara albo kompasu i mniej więcej co minutę notował swoje spostrzeżenia. Potem otwierał którąś z ksiąg, przeglądał indeks, szukał wzmianki na interesujący temat, zapisywał informację, po czym ponownie się przyglądał złotemu urządzeniu.