Выбрать главу

- Proszę pani, proszę się odsunąć!

Julia drgnęła. Okrzyk nie był skierowany do niej, jednak w glosie było tyle rozdrażnienia, że nawet ci wycieczkowicze, do których w żaden sposób nie mogło odnosić się słowo „pani”, zakręcili głowami.

Obdarzony masywnym karkiem byczek w białych szortach fotografował swoją przyjaciółkę ustawioną „na baczność” naprzeciw klombu. W kadr weszła jakaś przypadkowa kobieta, więc ją pogonił, przy czym słowo „proszę” w najmniejszym stopniu nie łagodziło bezczelnego, rozkazującego tonu.

- Proszę - wycedziła kobieta przez zęby i powoli odsunęła się z urażoną miną.

- Jeszcze syczy - warczał fotograf. - Chodzą tu różne takie Mańki z browaru.

- Co?!

- No, może ty przyjechałaś z fabryki majonezu.

Fotografowana przyjaciółka zachichotała.

Julia była wstrząśnięta. Magnolie, niebo i morze w dole, lilie w basenie, zarośla bukszpanu, wszystko to tak nie współgrało z ordynarnym chamstwem potwora w białych szortach, jakby w eleganckiej orkiestrze symfonicznej znalazł się posiniały, pijany muzyk w mokrych spodniach.

Nieznajoma kobieta również była wstrząśnięta. I nie potrafiła puścić usłyszanych słów mimo uszu. Gwałtownie poczerwieniała i wydawało się, że w jej oczach pojawiły się łzy.

Staś ruszył do przodu; Julia nie zdążyła się nawet przestraszyć. Powiedział coś do Białych Szortów, a ten odpowiedział stekiem przekleństw; fotografowana przyjaciółka radośnie zaśmiała się na tle krzaków. Staś powiedział coś jeszcze i okrągła głowa należąca do Białych Szortów nagle nalała się krwią. Julia miała wrażenie, że jeszcze sekunda i ten jasny dzień spaskudzi nie tylko chamstwo, lecz także mordobicie.

Nic się jednak nie wydarzyło. Zaważyły na tym lodowaty spokój Stasa i jego niezmącona pewność siebie - bez najmniejszego śladu zbędnych emocji, bez gorączkowania się albo agresji. Niewątpliwie w tym momencie był on bardziej niż zwykle lekarzem, chirurgiem do szpiku kości.

Białe Szorty jeszcze chwilę pyskował i bryzgał śliną, a Julia, kurczowo uczepiona Stasa i przycichłego Alika, dumnie maszerowała aleją. Ludzie patrzyli na nich bardziej z zaciekawieniem niż z aprobatą; wokół Białych Szortów i jego przyjaciółki wytworzyła się pusta przestrzeń - kwarantanna.

A już przy furtce dogoniła ich ta sama nieznajoma kobieta.

(koniec cytatu)

Rozdział drugi

Interesująca heraldyka:
GLINIANA POKRAKA NA CZARNYM POLU

Nie byłem w klubie co najmniej od pięciu lat. I mniej więcej tak samo długo nie byłem w mieście; zgiełk działał na mnie niezmiennie przytłaczająco. Również i tym razem zaraz za bramami miasta zaczęła mnie boleć głowa.

Klub mieścił się w samym centrum, kawałek za placem targowym, naprzeciw pałacu publicznych widowisk. Wejście do budynku klubu ozdobione było dwoma gryfami z brązu - podczas gdy jeden leżał, opierając łeb o szponiastą łapę, drugi rozpościerał skrzydła i otwierał pysk, gotowy do ataku. Wyciosane z różowego marmuru wejściowe schody nie były zbyt strome. W otwarcie drzwi musiałem włożyć sporo wysiłku. Wszedłem do środka; po prawej stronie znajdowało się lustro i przez sekundę widziałem swoje odbicie: czarny, długi do kostek płaszcz, czarna, ozdobiona gwiazdami czapka; wszystko zgodnie z protokołem. Różnokolorowe oczy - prawe błękitne, lewe żółte. Ta drugorzędna cecha maga dziedzicznego była w moim przypadku wyjątkowo wyraźna - u ojca, na przykład, obie źrenice były błękitne, różniły się jedynie odcieniem.

- Jak zdrowie pańskiej sowy?

Odwróciłem się.

Staruszek był siwy, jak dojrzały dmuchawiec. Prawe oko miał piwne, lewe również piwne, lecz z przebłyskami zieleni; oba patrzyły na mnie z profesjonalną życzliwością:

- Czy miody panicz jest członkiem klubu, czy dopiero pragnie wstąpić?

Zdjąłem z szyi skórzaną torebkę na dokumenty. Wyjąłem kartę członkowską i pomachałem nią przed nosem staruszka:

- Sowa czuje się dobrze. Nazywam się Hort zi Tabor, chciałbym...

- Ależ ten czas leci - powiedział staruszek i oczy zaszły mu lekką mgiełką. - Pamiętam, miłościwy panie, jak ojciec cieszył się z pana pomyślnych narodzin. A pana biedna mama! Po takich stratach, w tak dostojnym wieku - w końcu udany poród.

Nachmurzyłem się. Nie lubię, kiedy nieznajomi okazują się wtajemniczeni w intymne tajemnice naszej rodziny. Tym bardziej nie lubię, gdy o tych tajemnicach rozprawiają.

- Ile ma pan lat? - zapytał staruszek, z rozbrajającym uśmiechem. - Dwadzieścia pięć?

- Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, udam się do zarządu - rzekłem lodowatym tonem.

Na wypolerowanej ladzie szatni niczym zastygła kałuża leżały ptasie odchody. Sądząc po ich wyglądzie, zdrowie sowy, która je zostawiła, było w jak najlepszym porządku.

* * *

Po raz ostatni wpłaciłem składkę dwadzieścia pięć miesięcy temu; teraz mój dług legł złotą górką na czarnym aksamicie stołu. Pan przewodniczący zarządu kiwnął panu kasjerowi - moje pieniążki przewędrowały do sakiewki, a następnie do sejfu.

- Tak więc, panie zi Tabor, otrzymuje pan do pełnego wykorzystania Rdzenne zaklęcie, pod warunkiem, że zostanie ono zrealizowane przed upływem sześciu miesięcy. Jeśli w czasie tego terminu nie wykorzysta pan swego prawa, zostanie ono, to znaczy prawo, panu odebrane, a w ramach kary utraci pan możliwość uczestnictwa w kolejnym losowaniu.

Na ramieniu przewodniczącego zarządu przestępowała z nogi na nogę wiekowa, znająca życie sowa. Uchyliła oko, obrzuciła mnie żółcią sennego, pogardliwego wzroku i na powrót zamknęła oko.

- Zaklęcie wymaga znacznego wysiłku, zaś jego użycie jest ograniczone ze względu na stopień... zresztą panu, panie zi Tabor, jako dziedzicznemu magowi ponad rangą, ta część instrukcji nie będzie potrzebna. Proszę się podpisać i odebrać atrapę.

Przewodniczący pochylił się i otworzył szufladę stołu; sowa musiała odchylić skrzydła, żeby utrzymać się na jego ramieniu.

Na czarnym aksamicie stanęła topornie wykonana, gliniana statuetka - nieproporcjonalna, ludzka figurka. Podłużna głowa była tej samej wielkości co reszta tułowia; kolana i łokcie potworka były lekko zgięte, zaś plecy wyprostowane.

Drgnąłem - taką siłą emanował ten niepozorny na pierwszy rzut oka przedmiot.

- Atrapa jest jednorazowa; aby zainicjować zaklęcie, należy naruszyć jej jednolitość, to znaczy oderwać głowę. Karany może być tylko jeden, karany musi znajdować się w bezpośrednim polu widzenia, Kara wymierzana zostaje jednorazowo. Podczas bezpośredniego dotknięcia karku atrapy uruchamia się reżim oskarżenia: to znaczy musi pan wyraźnie, najlepiej na glos, przedstawić winę, będącą przyczyną Kary. Uwaga! Przytoczona wina musi dokładnie odpowiadać faktycznemu przewinieniu; w wypadku fałszywego oskarżenia zaklęcie obraca się przeciw karzącemu! Wymierzając Karę musi być pan absolutnie pewien, że wymieniony uczynek jest dziełem karanej osoby! W przeciwnym wypadku czeka pana straszliwa śmierć!

Przewodniczący patetycznie uniósł głos i sowa na jego ramieniu znów uchyliła jedno oko.

- Od chwili, gdy podpis posiadacza Kary pojawi się w odpowiednim rejestrze - przewodniczący delikatnie pogładził stronicę grubej, magicznej księgi - przez sześć miesięcy, bądź do momentu naruszenia jednolitości atrapy, prawo do wymierzenia Kary posiada właściciel i tylko on. Jeśli jednolitość atrapy naruszy osoba postronna, magiczne działanie nie będzie miało miejsca. Osoba postronna zginie, a właściciel straci swoje prawo do Kary. Uwaga! Po rozpoczęciu procedury Kary - to znaczy od chwili, gdy atrapa znajdzie się bezpośrednio w rękach karzącego - znajduje się on w reżimie zmniejszonej podatności. Oznacza to, że jakiekolwiek szkodliwe oddziaływanie na niego będzie utrudnione, a sama próba takiego oddziaływania będzie się łączyć z groźbą utraty życia przez osobę napadającą. - Przewodniczący zamyślił się, jakby próbował pojąć znaczenie wypowiedzianych przed chwilą słów.