Выбрать главу

Wybrały się z przyjaciółką do dzielnicy handlowej na jakieś zakupy. Kupiły materiał na sukienkę (cierpliwie wysłuchałem, jaki dokładnie materiał i dlaczego wełnę a nie aksamit). Potem były w drogerii - powąchały dwa dziesiątki perfum (opowieść o specyfice każdego z zapachów zajęła pięć minut), w rezultacie obie nabawiły się kataru. Zaszły do specjalistycznego sklepiku, w którym sprzedawano farby akwarelowe - okazało się, że żona jubilera zajmowała się malarstwem i rok temu sprzedała nawet kilka swoich obrazów. Potem skierowały się do szewca - przyjaciółka musiała odebrać zrobione na zamówienie trzewiki... I właśnie wtedy, pod samymi drzwiami szewca, Filia miała pierwszą lukę w pamięci. To znaczy miedzianą obręcz na drzwiach i drewniany młotek na sznurku pamięta, potem nastąpiła ciemność i ocknęła się dopiero, kiedy ktoś wlewał jej do gardła czerwone grzane wino.

- Miałam wrażenie, że cudza ręka wlewa mi wino prosto do gardła... Potem patrzę - przecież sama trzymam kubek. Sama piję - wyobraża pan sobie? Za takim długim stołem. Pali się świeca, na stole prosię z chrzanem, ryba duszona z marchwią, do tego ruszty, żeby jedzenie nie ostygło.

Wysłuchałem także tego. W końcu każdy szczegół mógł okazać się ważny.

Potem we wspomnieniach pojawił się złoczyńca - na jego temat żona jubilera miała jednak bardzo mgliste wspomnienia:

- W masce był, czy jak? Nie, maski nie pamiętam. Ale twarzy też jakby nie było... Pamiętam, że ze mną rozmawiał. Wyszliśmy na mur, patrzę - droga! Zamek, mury wyższe, niż u nas w mieście. Most opuszczony, a na moście - najpierw myślałam, że to sterta kamieni leży! A potem jak się ta sterta nie poruszy - znowu omal nie zemdlałam.

- Pamięta pani, jak wyglądał smok?

- Tak, o tak! - ożywiła się żona jubilera. - Brązowy, z odcieniem zieleni, skrzydła maciupkie - przy takiej tuszy... Był na łańcuchu, a każde ogniwo tego łańcucha jak... - zacięła się, poszukując najbardziej barwnego porównania. - Wiem! Jak kolo królewskiej karocy!

- O czym pani rozmawiała? - zapytałem. - Z porywaczem.

Na zarumienionej twarzy żony jubilera pojawił się bezradny wyraz człowieka z wadą krótkowzroczności, który właśnie usiadł na swoich okularach:

- Nie pamiętam. Ale mówił pięknie.

Zerknąłem na pana Jagora i prawie drgnąłem. Tak pełna bólu była w tym momencie twarz łysego jubilera.

„Zgłupiała” - wspomniałem jego rozpaczliwe wyznanie.

Po ciężkim, tłustym obiedzie (który przypomniała mi pamiętliwa wątroba) jubiler wynalazł powód, by znaleźć się ze mną sam na sam w salonie. „No jak?” - pytanie było wypisane na jego twarzy. Jakbym był lekarzem, a jego żona - ciężko chorą.

- Czy ona naprawdę była inna? - spytałem ostrożnie.

Zamiast odpowiedzi kiwnął w stronę ściany obwieszonej różnej wielkości obrazami w wyszukanych drewnianych ramkach:

- Proszę... tu można podziwiać jej prace.

Podszedłem bliżej. Na mój gust nie było w nich nic szczególnego, choć nigdy nie ukrywałem, że nie znam się na malarstwie. Tylko jeden obrazek naprawdę mi się podobał: mostek, drzewo, przywiązana pod mostem łódka, tyle że na płynące po wodzie liście chciało się patrzeć bez końca. Wydawało się, że naprawdę się poruszają... i ich niespieszny potok nastrajał na wzniosłą nutę, człowiek miał ochotę uśmiechnąć się, westchnąć i być może...

- A to malowała potem.

Jubiler wysunął zza szafy dwa arkusze kartonu. Na pierwszy rzut oka wydało mi się, że wstydliwie ukryte prace niewiele odróżniają się od tych oprawionych w ramki; dopiero przypatrując się jak należy, zrozumiałem, że różnica jednak jest.

- To bazgrały - szeptem rzekł jubiler. - Utraciła smak. Widział pan, jak się teraz ubiera... Jak próbuje się ubierać.

- Współczuję - powiedziałem szczerze.

Jubiler machnął ręką - na co mi, niby, pana współczucie.

- Czy mogę porozmawiać z przyjaciółką? - spytałem, patrząc jak chowa obrazy żony z powrotem za szafę.

- Z jaką przyjaciółką?

- Z tą samą, która towarzyszyła pana żonie w wyprawie po zakupy. Która miała odebrać trzewiki od szewca.

Jubiler patrzył na mnie i dwie zmarszczki między jego brwiami robiły się coraz głębsze:

- Tissa Grab. Tak... Szukałem jej, chciałem wypytać ją o Filię. Tissa Grab zaginęła i nie została jeszcze odnaleziona. Może pan sam zapytać - ulica Słupników trzy.

Pożegnawszy się z jubilerami straciłem pół godziny, by znaleźć wymienioną ulicę i dowiedzieć się, że pani Tissa Grab w istocie wynajmowała tu pokój - lecz minęły już dwa miesiące odkąd wyjechała. Nie, nie znikła niespodziewanie, a właśnie wyjechała - rozliczając się za wszystkie dni, zabierając rzeczy i żegnając się z gospodarzami.

I nikomu nie mówiąc, dokąd się wybiera.

Jubilerzy, jubilerzy.

Siedziałem, podobnie jak wczoraj, przy oknie w swoim pokoju. Właścicielowi najsurowiej zabroniłem wpuszczać do mnie kogokolwiek; za to przy drzwiach wejściowych, obok drewnianego młotka, wisiał na żelaznym łańcuszku gruby zeszyt, kupiony przeze mnie w sklepie z artykułami kancelaryjnymi. Na okładce zeszytu napisane było wielkimi literami: „Skargi i propozycje zostawiać tutaj”.

I zostawiali. Moje okno było zasłonięte grubym welonem ochronnym - mogłem więc obserwować jak zajmują kolejkę, jak przekazują sobie nawzajem kałamarz i klną półgłosem, że łańcuszek jest za krótki. Jeden z chłopców był niepiśmienny - jego skargę zgodziła się zapisać pomarszczona staruszka w ciemnej chustce; chłopak dyktował półgłosem, dochodziły do mnie pojedyncze słowa: „pieniędzy nie będzie przez... i młyn spali...”

A może - założyłem ręce za głowę - może powinienem poważniej potraktować podarek losu, który zwalił mi się na głowę. Nie zatrzymywać się na jednokrotnym wykorzystaniu zaklęcia Kary - lecz zmienić się w profesjonalnego mściciela z księgą skarg pod pachą. Ci nieszczęśliwcy nie przyszli do mnie dla pięknych oczu - nawet jeśli tylko połowa z nich to pamiętliwe, skłonne do donosicielstwa osoby, są jednak przecież tacy, jak ten handlarz ziołami.

„Miała czternaście lat. Moja żona tego nie przeżyła”.

„Im sprawiedliwsza będzie Kara, im potężniejszy ukarany...”

Ten jego złoczyńca, który ukrywa się przed zemstą na wyspie Stan, jest chyba odpowiednio potężny?

I pomyślałem, że dobrze by było na wszelki wypadek odnaleźć handlarza.

* * *

„...I nie mów mi o ochronach, moja droga! Na moich oczach takie rzeczy się działy, że żadnego czarodziejstwa do samej śmierci nie tknę, do ręki nie wezmę.

Powtarzają: ochrony, ochrony... Moja przyjaciółka niedawno wyszła za mąż, a teściowa trafiła jej się wredna. No i co? Nie ma mowy, żeby ustąpić starej - szybciej zamiatać, wcześniej wstawać... Poszła do maga, który błyskotkami handlował i kupiła ochronę przed teściową, wymyślny naszyjnik. Przez tydzień wszystko się udawało - nie ma się do czego przyczepić; przyjaciółka próżnowała, roboty nie tykała, do późna się w łóżku wylegiwała i złego słowa od teściowej nie usłyszała. A potem coś się popsuło w ochronie, może ją upuściła, nie wiem - ale rzuciła się na nią teściowa z pogrzebaczem, bez rozumu, no i bije, bije, bije. Na szczęście mąż i teść byli niedaleko, na podwórzu, przybiegli na krzyk, odciągnęli starą - ta już sina się zrobiła i rzuciła się dusić dziewczynę. I dopóki głupia dziewczyna ochrony nie odwołała, teściowa się na nią wydzierała, mężowi i synowi z rąk się wyrywała. A kiedy kretynka odwołała - teściowa się ocknęła; tyle że cala sień we krwi, panna młoda w siniakach, z rozbitym nosem, kilka kości złamanych. A najgorsze, że poroniła. Tak... tyle są warte czarodziejskie błyskotki. Potem przyjeżdżał jakiś mag z miasta, mówił wszystkim, że nie można u byle kogo kupować ochron, że do każdego powinna być dołączona pieczęć specjalna i dokument i wtedy niby można kupować. Ale ja się zarzekłam. Mogą przecież podrobić i pieczęć, i dokument. Ja co - piśmienna? A niech ich wszystkich z tymi ich ochronami...”