Выбрать главу

- Moja też zdechła - wymamrotałem ze zmieszaniem. - A to pech.

Dama wzruszyła prawym ramieniem:

- Żaden pech. Nie znoszę sów. To pan jest tym szczęśliwcem, który wygrał zaklęcie?

- Tak... Proszę wybaczyć. Wydaje mi się, że na fotelu, w którym pani usiadła, ktoś dziesięć minut temu niechcący rozlał sos.

Gdy instynktownie wstała i obejrzała się, mogłem przez chwilę popatrzeć z bliska na jej pas. Wśród innych drobiazgów wisiał tam duży kamienny breloczek w kształcie paszczy tygrysa.

Jeszcze jeden kamień z oczami.

- Pomyliłem się - rzekłem z przygnębieniem. - Fotel jest czysty.

Zaczerwieniła się.

Jej oczy okazały się nie błękitne, lecz piwne. Włosy koloru wyblakłej bawełny. Wargi - purpurowe i wąskie, przy czym kąciki ust co chwilę się opuszczały. Tak jak teraz:

- Mądrze i sprytnie, mój młody panie. Tylko po co takie podchody? Mógł pan poprosić, bym przeszła się tam i z powrotem - wówczas, oceniwszy zalety i wady mojej figury, mógłby pan ostatecznie zdecydować, czy kontynuować znajomość... gdyby miał pan taką możliwość. A teraz będzie pan łaskawy wrócić do swojego stolika.

- Proszę wybaczyć - odparłem, faktycznie czując coś na kształt zmieszania. - W rzeczywistości nie jestem wcale tak brutalny...

Chciałem tylko...

- Proszę mnie uwolnić od swego towarzystwa.

Powiedziane to było przekonująco i jasno; zwlekając jeszcze przez chwilę, wróciłem na wyjściowe pozycje.

Pan przewodniczący przyglądał mi się z drugiego końca sali.

Spoglądał z mieszaniną współczucia i satysfakcji.

PYTANIE: Czym jest przedmiot inicjujący?

ODPOWIEDŹ: Jest to podstawowy przedmiot magiczny, który umożliwia magowi mianowanemu dokonywać oddziaływań magicznych. W przypadku zdania egzaminu mianowany otrzymuje przedmiot inicjujący do wiecznego użytku.

PYTANIE: Czy mag dziedziczny potrzebuje przedmiotu inicjującego?

ODPOWIEDŹ: Nie, nie potrzebuje.

PYTANIE: Jaką formę mają przedmioty inicjujące?

ODPOWIEDŹ: Formę miniaturowych różdżek magicznych, pierścieni, medalionów, bransolet i tym podobnych wyrobów jubilerskich; w rejonach górskich niekiedy kosturów.

PYTANIE: Jakie są skutki zgubienia magicznego przedmiotu?

ODPOWIEDŹ: W przypadku zgubienia magicznego przedmiotu, zainteresowany powinien nie później, niż po dziesięciu dniach, zgłosić to w komisji okręgowej. Komisja rozpatruje sprawę i w zależności od okoliczności, albo wyznacza karę i wydaje zainteresowanemu nowy przedmiot magiczny, albo pozbawia go magicznego tytułu.

* * *

Po dwóch dniach zajrzałem do biura na prawo od targu - żeby mieć czyste sumienie, nie licząc na nic. Zżarty przez mole urzędnik wydał mi zaświadczenie, na którym koślawym charakterem pisma zapisane były trzy adresy - ta trójka chciała sprzedać mi kamienie.

Pod pierwszym Z nich mieszkała biedna wdowa, wyprzedająca sprzęty i biżuterię. Z litości kupiłem od niej pierścień z rubinem.

Pod drugim adresem powitał mnie piętnastoletni chłopiec i zaproponował całą szkatułkę z kosztownościami. Od razu orientując się, o co chodzi, obiecałem, że o wszystkim poinformuję jego matkę; chłopak zmienił się na twarzy i błagał mnie, bym tego nie robił. Matka ma tyle błyskotek, nawet nie zauważy straty, podczas gdy on, wchodzący w życie młodzieniec, musi godzić się z poniżającą biedą. Matka jest skąpa i nie daje mu na najbardziej konieczne wydatki i tak dalej, i tym podobne. Odszedłem, zostawiając młodzieńca sam na sam z jego problemami.

Jako trzeci adres wymieniony był jakiś zajazd na przedmieściach. Długo zastanawiałem się, czy warto tłuc się tak daleko po brudnych ulicach, w końcu jednak przyzwyczajenie, by doprowadzać wszystko do końca, zmobilizowało mnie do wykosztowania się na karetę ze stangretem i odwiedzenia zajazdu „Trzy osły”.

I nie żałowałem poświęconego czasu.

* * *

- ...Ej, nie wygląda pan na kupca, szlachetny panie. Ejże, nie wygląda...

Staruszek bynajmniej nie klepał biedy - był właścicielem większości zapełniających podwórze powozów, góry worków na tych powozach, koni, mułów i masy innego dobra - tym niemniej zatrzymał się w najbardziej obskurnym numerze „Trzech osłów”, ubrany był w zatłuszczony kaftan i workowate spodnie z dziwacznymi łatami na kolanach i na własne oczy widziałem, jak troskliwie podniósł walający się na podwórzu kawałek sznurka: wartościowa rzecz, przyda się.

- To nie pana sprawa, drogi panie, do kogo jestem podobny, a do kogo nie. Sprzedamy kamyk, czy będziemy języki strzępić?

Staruszek poruszał krzaczastymi brwiami; na jego opalonej na czarno, pomarszczonej twarzy, brwi były niczym dwie wysepki piany. I pływały po twarzy niezależnie od mimiki staruszka.

- Kamyk, oczywiście, bardzo dobrze... Piękny kamyk. Proszę, raczy pan spojrzeć.

Raczyłem; z zatłuszczonego woreczka z różnymi drobiazgami wyciągnięty został kamyk wielkości średniego żołędzia. Spojrzałem i poczułem, jak zalewa mnie ciepła, łaskocząca nerwy fala.

Turkus. Nieskazitelnie błękitna psia morda; to znaczy na pierwszy rzut oka wydała się być psią, jednak gdy przyjrzało się dokładniej, trudno było powiedzieć, co to za zwierzę. Taki przyjazny, stareńki, otępiały marazmem wilk ludojad.

- Podoba się, szlachetny panie? - przechwyciwszy moje spojrzenie, staruszek pospiesznie schował kamień z powrotem do woreczka. - Jeśli się podoba, może zastanowimy się nad ceną. To droga rzecz, nie sprzedawałbym, gdyby nie konieczność.

Kłamał tak naturalnie, jak się drapał. Bez szczególnego sensu i nie z pazerności. Automatycznie.

- Niech pan, przeszanowny panie, nie chowa towaru - rzekłem sucho. - Nie jest przyjęte lak kątem oka towar oceniać. Obejrzę - wtedy o cenie porozmawiamy. Więc jak?

Kamień pojawił się ponownie; jeszcze zanim go dotknąłem, wyczułem obłoczek cudzej siły, skupionej w psim (wilczym?) pysku.

Był to trzeci taki kamień. Lub czwarty, jeśli liczyć zawieszony na pasie damy w czerni; i najprawdopodobniej z kamieniem wiązała się kolejna historia.

- Chyba go wezmę - rzekłem z zadumą. - Proszę mi tylko opowiedzieć, szanowny panie, skąd ma pan taką ładną błyskotkę.

Za opowieść dopłacę. Zgoda?

Staruszek patrzył mi prosto w oczy - ironicznie i chłodno.

Białe jak piana, zdziwione brwi uniosły się tak wysoko, iż miało się wrażenie, że za moment przemieszczą się na potylicę.

- Tylko wam, szlachetni panowie, bajki opowiadać. Zdarza się, że do siwych włosów panisko dożyje - a jak chlebem niekarmiony, to tylko bajek by słuchał, jak jakiś smarkacz... Ale pan, szlachetny panie, zamierzał kupić kamyk, bo ja językiem swoim nigdy nie kupczyłem i nie mam takiego zamiaru. Bierze pan - czy jak?

Sięgnąłem do kieszeni i położyłem na zatłuszczonym stole garść solidnych srebrnych monet.

Staruszek spojrzał na srebro, a potem na mnie; białe brwi zawahały się, po czym wróciły na swoje miejsce, za to kąciki pozbawionych warg ust uniosły się w złym, ironicznym grymasie:

- Czy to pana cena za kamień?

- To moja cena za opowieść - wpadając mu w ton, odparłem chłodno. - Kamień nie jest wart nawet połowy tej sumy... Ma pan rację, szanowny panie, nie wyglądam na kupca i nigdy nie zajmowałem się tym fachem. A za pana bajki, jak raczył się pan wyrazić, jestem gotów zapłacić - pod warunkiem, że chociaż połowa opowieści okaże się prawdą. Skąd więc pan ma tę... błyskotkę?

Przez jakiś czas staruszek wpatrywał mi się w źrenice. Po trzeciej minucie tego spojrzenia uznałem, że mogę dorzucić kilka monet do błyszczącego na stole kopczyka.