Выбрать главу

I jeszcze jeden - pokryty kopciem, zdjęty z szyi spalonego żywcem starca.

...Ogień, rozpalona krata, obłąkany starzec, którego mógłbym uratować, gdybym znalazł się we właściwym czasie w odpowiednim miejscu.

Czy rzeczywiście chcę go pomścić? Sobiepana, tyrana, starego barona Jatera, który już od dawna był dla mnie obcym człowiekiem?

Zamknąłem oczy. W wyobraźni zobaczyłem jeszcze jeden kamyk - nie mogłem położyć go na stole obok trzech pozostałych, gdyż został przy pasie krnąbrnej damy w czerni. Przedstawiał żółty tygrysi pysk.

Ptaszki z jednego gniazda. Zabawki stworzone ręką jednego mistrza. Prawdziwego mistrza. Mistrza z dużej litery. Kogoś tak potężnego, że na samą myśl o granicach jego możliwości przechodziły mnie ciarki. Kogoś” pomysłowego, podstępnego i pozbawionego uczuć. Bez wątpienia potężnego maga.

„Im sprawiedliwsza będzie Kara...”

Nie może być bardziej sprawiedliwa! Obłąkany wujek Dow, żywa pochodnia... Zony jubilera oraz starego kupca można nie brać pod uwagę, to prawda, nic strasznego im się nie slalo... Lecz istnieją przecież inne ofiary mistrza kamieni. Na pewno.

Złapałem się na tym, że dłubię w nosie małym palcem. Spróbować? Rozwikłać ten kłębek? Zapłatą będzie na pewno wielka sława. A jeśli staruszek dmuchawiec mówił prawdę - także potęga.

I Dow de Jater zostanie pomszczony.

Zastanawiałem się jeszcze przez chwilę.

Potem usiadłem na parapecie i zwabiłem z sąsiedniego dachu najbardziej tłustego i silnego z wyglądu gołębia. Droga będzie długa, ale ten powinien dolecieć.

„Drogi Iw! W imię naszej przyjaźni zgadzam się podjąć niesłychane ryzyko... trudności i wydatki...”

Drewniany koń na kółkach - polerowany cud, znacznie bardziej fascynujący, niż wszystkie rasowe konie ze stajni Jaterów. Za tego konia wujek Dow zapłacił więcej, niż za całą uprząż; Iw chce się przejechać pierwszy, ja jednak odsuwam go, wskakuję na aksamitne siodło i nieustraszenie przesuwam dźwigienkę - kola zaczynają się kręcić. Mechaniczny wierzchowiec rusza z miejsca, jedzie jednak zbyt powoli; Iw biegnie obok co sił, wyprzedza mnie i już jest przede mną; odwraca się, na twarzy maluje mu się strach: „Zatrzymaj się! Z górki lepiej nie!”.

Bez drżenia zjeżdżam na swoim wierzchowcu z górki. Rozpędza się coraz bardziej, drzewa i kamienie pędzą mi na spotkanie, mój zadek nieoczekiwanie boleśnie obija się o siodło, lecz ja znoszę to i nawet wykrzykuję coś zuchowato. W końcu kółka nie wytrzymują, koń najpierw się przechyla, potem wywraca z hukiem, a ja padam w kurz - nie zdążając przypomnieć sobie w locie żadnego przydatnego zaklęcia. Ląduję na ostrym kamieniu - strasznie boli; z trudem powstrzymuję się, by nie wrzasnąć, a łzy już płyną mi po policzkach, żłobiąc siady w kurzu. Koń leży obok - nieodwracalnie zepsuły, pęknięty, z odłamaną prawą nogą. Z góry biegnie, krzycząc i szlochając, Iw, a za nim pędzi wujek Dow, milczący i straszny. Oblizuję wargi, zamierzając powiedzieć mu o mieszku srebra, który mój ojciec na pewno mu zwróci.

Wujek Dow trzema skokami przegania syna. Rzuca się ku mnie - ma znieruchomiałą twarz, boję się. Bierze mnie na ręce: „Gdzie boli? Tu boli? A tu?”

I nie spoglądając nawet na zniszczoną zabawkę niesie mnie do domu - na rękach, ostrożnie, jak syna, jak nikt nie nosił mnie od chwili, gdy skończyłem pięć lat.

„...I ruszyliśmy do ataku, Horciku. Mój ojczulek, ziemia mu puchem, w boju był niepowstrzymany, jak odyniec, walczyłem z nim ręka w rękę, a brat mój, ziemia mu puchem, ochraniał tyły. Wtedy się zaczęło! Zaszliśmy ich z prawej, a oni, ziemia im kamieniem, ukryli łuczników w zasadzce, a piechotę rzucili na przemiał, byleby nas pod te strzały zwabić... Gdyby nie mój ojczulek, ziemia mu puchem, nie siedziałbym teraz z tobą, czarodziejki! i nie opowiadałbym bajek...”

Czuć paskudny zapach jakiegoś lekarstwa. Kolano spuchło jak piłka. Znoszę to. Uśmiecham się nawet, słuchając opowieści wujka Dowa; ojciec jest daleko, w mieście, a wujek Dow siedzi przy łóżku, co jakiś czas dotykając szorstką dłonią mojego czoła.

Jestem dobry, myślę zasypiając. Jestem dobry, to Iw jest głupi...

„Drogi Iwie!” Tak. To jest już napisane. „I wydatki... i odnaleźć złoczyńcę winnego tragicznej śmierci twego ojca...”

Potarłem nasadę nosa, odpędzając niepotrzebne wspomnienia.

Co łączy starego barona, żonę jubilera i starego kupca?

Baron i kupiec mieli wystarczająco dużo cech wspólnych. Obaj byli głowami rodzin, obaj byli bogaci i byli sobiepanami. Obaj mieli okropny charakter... ale żona jubilera? Łagodna i romantyczna, ze swą fascynacją malarstwem, ze swym małym kobiecym szczęściem...

No dobrze. To na razie ślepa uliczka. Teraz czas: starego barona nie było... jak długo? Rok i osiem miesięcy. Żony jubilera? Tydzień. Kupiec? Sześćdziesiąt osiem dni. Taki rozrzut robi wrażenie. Gdyby ciężar straty zależał od czasu spędzonego w niewiadomym miejscu - baron zajmowałby miejsce pierwsze, które zresztą nieszczęśnik zajmuje. Dalej byłby kupiec, na końcu zaś żona jubilera, jako najmniej pokrzywdzona.

Jak jednak porównać ciężar straty kupca i żony jubilera? Biedna kobieta straciła, wielkie mi co - gust. Staruszek mógł w ogóle nie mieć gustu, mógł go też mieć, a jego straty tak czy siak nikt by nie zauważył.

Dobrze. Odnotujemy i zostawimy na później.

Idziemy dalej. Kiedy zaginął baron? Rok i osiem miesięcy temu. Żona jubilera? Dziewięć tygodni temu. Czyli dwa miesiące.

Kupiec? Cztery miesiące temu. Co daje nam ta wiedza? Na razie nic, ale trzeba zapamiętać.

„Drogi Iwie! W imię naszej przyjaźni jestem gotów narazić się na olbrzymie ryzyko, trudy i wydatki i odnaleźć złoczyńcę, winnego tragicznej śmierci twego ojca... Niegodziwiec zostanie ukarany! Mówię to ja, Hort zi Tabor”.

Przywiązałem wiadomość do łapki gołębia, zamówiłem go od drapieżnych ptaków i wypuściłem w niebo. Oszołomiony gołąb najpierw zatrzepotał między wiatrowskazami i dopiero po chwili, prowadzony moją wolą, pewnie wyruszył w podróż. Siedząc na parapecie, odprowadziłem go wzrokiem.

...Okoliczności zaginięcia. Stary baron Jater zakochał się w młodej aferzystce, ta namówiła go na podróż i... aha. A kupiec nieoczekiwanie dla siebie samego i swego otoczenia zaprzyjaźnił się z młodym, szacownym... który stał się dla niego droższy niż syn. I ten przyjaciel również zabrał go w drogę - zrealizować dobry interes. Kolejna zbieżność... I znów nie pasuje żona jubilera. Ona donikąd nie jechała, poszła po prostu na zakupy... Z kim? Z serdeczną przyjaciółką. Jak jej tam, Tissą Grab, która po historii z żoną jubilera przepadła jak kamień w wodę.

I znowu poczułem, jak wzbiera we mnie ciepła, kłująca fala. Jak niewidoczne ostrza wbijają mi się w poduszeczki palców.

Coś ważnego. Nie przegapić.

* * *

PYTANIE: Proszę wymienić znane panu magiczne obiekty i niezależne przedmioty magiczne.

ODPOWIEDŹ: Wielka Łyżka, Buty Szybkości, Dobra Jodła, Dom Odzieży, Dąb z Oczami, Okrutne skrzypce, Kłamliwe Lustro, Prywatny Słój, sabaja, Świeże Źródło, Sieciowy Czarnoust, Cud z Głębin.

PYTANIE: Jakie znaczenie w życiu maga odgrywa symboliczny ptak?

ODPOWIEDŹ: Sowa jest symbolem przynależności do magicznej społeczności, obiektem ślubów, klątw, a niekiedy także przysiąg. Najpoważniejszą jest przysięga współsownictwa, kiedy to dwóch magów, będących właścicielami tej samej sowy, jednoczy się więzami znacznie mocniejszymi nawet niż więzy rodzinne. Połączona moc tych magów rośnie wielokrotnie, za to każdy z nich staje się zależny od swego współsownika. Właśnie ta ostatnia okoliczność sprawia, że podobne przysięgi są rzadkością.