Выбрать главу

PYTANIE: Jaka jest średnia długość życia maga mianowanego?

ODPOWIEDŹ: Sześćdziesiąt lat w przypadku magów czwartego stopnia, siedemdziesiąt - trzeciego, osiemdziesiąt - drugiego, zaś sto lat - w przypadku magów pierwszego stopnia. Panuje pogląd, że mag mianowany, który osiągnął poziom ponad rangą, otrzymuje możliwość wiecznego życia. Tak zwani „magowie prehistoryczni” są według podań magami z przeszłości, którzy będąc z natury magami mianowanymi, dysponują jednak wyjątkową mocą dzięki wielu przeżytym wiekom.

WNIOSEK: Ubiegający się przeszedł przez teoretyczną część egzaminu nie bez wpadek (do których zaliczyć można wymienianie czczych domysłów), jednak zupełnie zadowalająco. Proponuję przejście do prób praktycznych.

* * *

W domu jubilerów wszyscy już spali. Służąca najpierw się guzdrała, potem, wystraszona moją natarczywością, groziła, że wezwie straże; w końcu jednak poszła budzić gospodarza.

- O... Pan zi Tabor... Cóż za niespodzianka... Są jakieś nowości? Proszę powiedzieć, znalazł pan?...

W następnej sekundzie jubiler zauważył podróżną torbę stojącą przy moich nogach. Najwidoczniej z rozespania ubzdurało mu się, że przyjechałem się do nich wprowadzić na stałe.

- Na razie nie - odparłem, pozwalając mu złapać walizki i wnieść je do korytarza. - Mam jednak bardzo ważne pytanie... proszę mi powiedzieć, czy można obudzić teraz pana żonę?

Zaspana żona jubilera w czepku wydawała się młodsza. I sympatyczniejsza.

- Proszę wybaczyć, że panią niepokoję, pani Filio... Kiedy po raz ostatni widziała pani swoją przyjaciółkę, Tissę Grab?

- Wtedy - zabrzmiała wyczerpująca odpowiedź. - No, wtedy... Przed tym. Gdy robiłyśmy zakupy...

- To znaczy w dniu waszego zniknięcia?

- Tak...

- Czy próbowała pani ją później odnaleźć?

- Próbowałam... ale...

Jubiler nerwowo przesunął dłonią po resztkach włosów:

- Panie Hort zi Tabor... Pora jest późna i...

- Czy nie prosił mnie pan o odnalezienie przestępcy? Czy nie po to zjawił się pan u mnie w hotelu o jeszcze późniejszej, proszę zauważyć, porze?

Poczerwieniał. Nawet łysina mu spurpurowiała:

- Filia powinna już spać... panie zi Tabor. Jeśli pan chce, odpowiem na wszystkie pana pytania... Nie ma pan nic przeciwko temu?

Zastanowiłem się. Przeniosłem wzrok z męża na żonę i z powrotem:

- Nie, panie Jagor... nie mam nic przeciwko temu. Spokojnej nocy, pani Filio, jeszcze raz proszę o wybaczenie...

Oddaliła się. Jubiler oblizał wąskie wargi:

- Podejrzewałem tę Tissę. Nie podobała mi się. Od razu popędziłem ją odszukać, przecież właśnie z nią Filia wybrała się na zakupy i nie wróciła! Próbowałem się czegoś dowiedzieć, ale ona ulotniła się, jak kamfora. Ja...

- Czy widziano ją po zniknięciu pańskiej żony? - przerwałem mu.

- Tak - odparł jubiler przez zęby. - Wróciła do swego domu, do pokoju, który wynajmowała...

- Na ulicy Słupników - wtrąciłem.

Spojrzał na mnie bez zdziwienia:

- Aha, był pan tam jednak... Wróciła, zapłaciła, spakowała się i wyjechała. Zwracałem się do naczelnika straży... Ten powiedział jednak, że nie rozpocznie poszukiwań. Mojej żony - tak, będą szukać... tak jak zwykle szukają. - Na twarzy jubilera pojawił sarkastyczny uśmieszek. - A tej Tissy Grab... Nikt nie zgłosił jej zaginięcia. Miała pełne prawo opuścić mieszkanie, długów nie miała, nie była podejrzana o kradzież.

- Jeszcze jedno pytanie. - Potarłem nasadę nosa. - Jak i kiedy pańska żona poznała tę damę?

Jubiler zmarszczył brwi:

- To było niedawno. Jakiś miesiąc przed... Byłem wstrząśnięty. Ta Tissa pojawiła się znikąd i stała się dla mojej żony bliską istotą, czasami wydawało mi się, że nawet ze mną nie jest tak szczera, jak z tą...

- Był pan zazdrosny? - zapytałem ostrożnie.

Jubiler drgnął:

- W pewnym stopniu... To nic nieprzystojnego, proszę zrozumieć. Ale spędzały ze sobą tyle czasu, że...

Zamilkł i z rezygnacją machnął ręką. Pod oknem - a siedzieliśmy w salonie - koncertowały świerszcze.

- Czy ona... to znaczy pańska żona, niczego sobie nie przypomniała? Na temat zamku, łańcuchowego smoka, człowieka, który rozmawiał z nią w trakcie uczty?

Jubiler przecząco pokiwał głową. Jeszcze jedna różnica pomiędzy damą, a kupcem i baronem. Jako jedyna pamięta ona - urywkami - to, co działo się z nią po zniknięciu.

- I ostatnie pytanie, panie Jagor. Jak się panu wydaje - czy wszystkie te wspomnienia, zamki, smoki, nie mogą być płodem fantazji, hmm, twórczego człowieka?

Przez chwilę jubiler patrzył mi w oczy. Co nie było takie proste: sam czułem, że w tej chwili mój wzrok nie należy do przyjemnych.

- Nie wiem - odparł w końcu. - Niekiedy gubi się w szczegółach... Można odnieść wrażenie, że wymyśla je na gorąco - i natychmiast sama w nie wierzy... Ale nie potrafię powiedzieć na pewno. Czy był zamek ze smokiem, czy nie było...

- Dziękuję. - Wstałem.

Jubiler również się podniósł:

- Proszę mi wybaczyć zuchwałość, panie zi Tabor... niech mi pan jednak powie: czy mam szansę się zemścić? Za... Filię. Za nasze życie i... miłość - zakończył niemal bezgłośnie.

- Przestał ją pan kochać? - spytałem cicho.

Jubiler się odwrócił.

Namacałem na pasie futerał z glinianą maszkarą. Ostrożnie, z pewnym obrzydzeniem, wyciągnąłem to cudo na blade światło jedynej świeczki; „jednorazowa atrapa” spoglądała na mnie bez żadnego wyrazu.

- Ma pan szansę, panie Drozd... Całkiem sporą. Jednak, widzi pan, zanim ukarzemy złoczyńcę, trzeba go najpierw odszukać.

Świerszcz pod oknem zamilkł.

Milion lat temu
(początek cytatu)

- Doskonale rozumiem... Obrażanie się było głupie, było wstrętne... ale to czysto fizjologiczna reakcja. Jeśli jestem na przykład w tramwaju, jestem przygotowana na chamstwo. Ale kiedy spaceruje się po parku i myśli o swoich sprawach... to jak brudnym workiem zza węgła.

Miała na imię Ira. I mieszkała z mężem w pensjonacie. Mąż pływał na desce z żaglem. „Zorganizowali tam cały klub, pływają od rana do wieczora... więc poszłam do parku, no i masz...”

Siedzieli we trójkę na ławce przy jeziorku, Alik łaził po kamieniach, usiłując nakarmić łabędzie. Łabędzie odwracały dzioby od bułeczek z makiem - w wodzie pływały kawałki rozmoczonego chleba, rogalików, a nawet orzeszki, ale Alik nie poddawał się, wabił ptaki, przymilnie cmokał i pstrykał palcami na różne sposoby.

Mąż Iry miał na imię Aleksiej. Oboje pracowali jako redaktorzy popularnego kanału telewizyjnego i całkiem nieźle im się wiodło - Julia odniosła w każdym razie takie wrażenie; Ira, która sama była gadatliwa, sama też chętnie wypytywała się o codzienne życie nowych znajomych:

- Och, Instytut Mikrobiologii? Jakie to współczesne, jakie aktualne... Zakład Genetyki? Ma pani bardzo ciekawą specjalność, Juleczko.

Julii nie podobał się nawyk Iriny nazywania dopiero co poznanych ludzi zdrobniałymi imionami.

Och, Stanisławie, jest pan chirurgiem! Jakie to wspaniałe, zawsze poważałam mężczyzn chirurgów... To wyjątkowi ludzie - tak w każdym razie uważam. Trochę pani zazdroszczę, Juleczko... Gdzie się zatrzymaliście?

Staś powiedział, że wynajęta kwatera przy poczcie jest bardzo wygodna i tania; Ira przytaknęła i uśmiechnęła się. I nie powiedziała im głośno o tym, że pensjonat, w którym mieszka, ma własną plażę, restaurację i wygodne pokoje z balkonami i widokiem na morze.