RADA DRUGA: Za każdym razem, gdy udajesz się w odosobnienie, umyj dokładnie ręce, zęby i wyczyść buty. Twój ład wewnętrzny w dużym stopniu zależy od stanu twego obuwia - tak to, niestety, wygląda.
RADA TRZECIA: Nim skorzystasz z jakiegoś zaklęcia w życiu codziennym, naucz się za każdym razem liczyć do piętnastu. Jeśli po tym potrzeba działania nie zniknie - działaj. Jeśli pojawi się najmniejsza nawet wątpliwość - wstrzymaj się.
RADA CZWARTA: Zwracaj baczną uwagę na zachowanie zapasu sił. Nigdy nie zużywaj go bardziej, niż w połowie! Pamiętaj, że jeśli zużyjesz swoje siły w całości, przestaniesz być magiem - na długo, dopóki twoje siły się nie odnowią.
RADA PIĄTA: Jeśli uwierają cię buty, lub rozpruła ci się kurtka, nie ulegaj pokusie naprawienia ich za pomocą magii. Magia domowa jest poniżająca dla magów dziedzicznych; zwróć się z tym do matki bądź służącej.
RADA SZÓSTA: Pilnie ucz się geografii, astronomii, matematyki, kaligrafii, chemii i w miarę możliwości - medycyny. Każdy mag powinien być wszechstronnie wykształcony i znać się na leczniczych ziołach.
RADA OSTATNIA: Od dziecka dbaj o zdrowie. Pamiętaj: nadwerężonego zdrowia nie da się przywrócić za pomocą magii.
Teraz już wiesz, młody przyjacielu, co robić, aby w pełni poznać swą władzę i wykorzystać ją na pożytek swój i innych. Życzę ci wielu sukcesów w życiu!
* * *
Nie łudziłem się nadzieją, że ekscelencja zapomni o swoich groźbach. Przeżył kilka bardzo nieprzyjemnych chwil, a podwładni byli świadkami jego strachu; sam był sobie winien, jednak trochę żałowałem teraz, że dałem się ponieść emocjom. Taki ekscelencja jest jak cegła na dachu. Lepiej go nie poruszać, bo spadnie w najmniej odpowiedniej chwili.
Choć mój świeżo upieczony nieprzyjaciel dysponował potrzebnymi do szybkiej zemsty środkami, miałem powody, by przypuszczać, że nie będzie się spieszył. Tym niemniej po wejściu do „Północnej Stolicy” postawiłem pięć zaklęć wartowniczych - przy wejściu, w korytarzu, pod oknem, przy drzwiach do pokoju i pod własnym łóżkiem - dopiero wówczas, zupełnie wyczerpany, wezwałem pokojówkę i poleciłem jej, by przyniosła przybory piśmiennicze.
Zyskałem sobie wpływowego wroga, jednak moja zdobycz była tego warta. Skrzypiąc lichym hotelowym piórem, wyciągałem z pamięci imiona i daty - wyciągałem, by przenieść je na czystą kartkę papieru.
Dokumenty, które przejrzałem w ciemności, zawierały najczęściej typowy zapis: „jakiś tam zgłosił, że jego jakiś tam krewny jakiegoś tam miesiąca jakiegoś tam dnia zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Strat materialnych nie stwierdzono... Rozpoczyna się poszukiwania wymienionej osoby”. Wśród innych dokumentów znalazłem także zgłoszenie jubilera, Jagora Drozda o zaginięciu jego małżonki, Filii. Dokument był przekreślony na czerwono, a u jego dołu znajdowała się adnotacja: „Zaginiona powróciła do domu. Zakończyć poszukiwania”. Przypomniał mi się sarkastyczny uśmieszek nieszczęsnego jubilera: „Tak, jak to oni szukają...”
Wśród dokumentów dotyczących zaginionych bez wieści (gruba sterta - tylko za kilka ostatnich miesięcy!) dwadzieścia było przekreślonych na czerwono. Nie powiem, że łatwo było je zapamiętać, tym niemniej miałem je teraz przed sobą, imiona i adresy wypisane w słupku, i pozostawało teraz tylko je sprawdzić i dowiedzieć się, kto z zaginionych...
Nagłe uczucie niepokoju przerwało moje gorączkowe rozmyślania. Nie od razu zdałem sobie sprawę, że zadziałało zaklinanie wartownicze, które umieściłem przy wejściu do hotelu; po kilku sekundach mój niepokój się wzmógł - odezwał się stróż, którego umieściłem w korytarzu.
Odwróciłem się twarzą do drzwi. Nie wstając z krzesła złączyłem dłonie i splotłem palce; mój ojciec nie uznawał berła, kańczuga, ani innych modnych zabawek. Mój ojciec był naturalistą i w tym samym duchu wychował jedynego następcę.
Czyżby któryś z magów ponad rangą zniżył się do służby państwowej? Nie, to raczej ten sam, który towarzyszył mi w archiwum. Pierwszy stopień, poparty bojowym berłem w szerokim rękawie.
A mój gliniany przyjaciel leży na stole... Gdzie?! Gdzie on się podział?! Czapka poleciała na podłogę, za nią szalik... A, jest, pod niedbale rzuconą serwetą... Sowo najmilsza, przez kilka sekund poszukiwań zrobiłem się mokry, niczym zagoniony koń!
Zadziałało wartownicze zaklęcie pod drzwiami, skoncentrowałem się - do wizyty jednak nie doszło. Ten, kto przyszedł do mnie w gości, potrafił przewidzieć, jak jestem go w stanie przywitać.
Już po wszystkim, odchodzi. Z korytarza słychać odgłos demonstracyjnie oddalających się kroków - podczas gdy wcześniej gość poruszał się zupełnie bezgłośnie. Kolejno ucichają trzy wartownicze zaklęcia. Zapada cisza, tylko gdzieś pod oknem przekrzykują się handlarki.
Nie był to, oczywiście, napad. Jedynie przymiarka, sprawdzenie plotki.
* * *
- Zdrowia i pomyślności pańskiej sowie, drogi Horcie zi Tabor! Zechce pan zdjąć powłokę, w naszym klubie nie jest przyjęte...
Staruszek dmuchawiec uśmiechał się wręcz po ojcowsku - złapałem się na tym, że jego uśmiech już mnie nie drażni; wręcz przeciwnie, ma nawet swój urok.
Odwróciłem się - oczywiście, lustro w szatni było nastrojone na ujawnianie powłok. Odbijał się w nim teraz uśmiechający się staruszek, polerowany wieszak - i gruby ziemianin, przy czym ten ostatni wyglądał jak góra rozpuszczającej się galarety - przez rozpływające się kontury wyraźnie prześwitywała czarna, stała postać.
Zamknąłem oczy, a gdy otwarłem je z powrotem, z lustra spoglądało na mnie moje własne odbicie: jedno oko żółte, drugie błękitne, znoszona kurtka i pokryte kurzem buty. Zjawiłem się w klubie ubrany niezgodnie z protokołem; staruszek z wyrzutem pokręcił głową i po chwili pojawił się skądś chłopiec z dwiema ogromnymi szczotkami - do odzieży i do obuwia. Podczas, kiedy mnie czyścił, uświadomiłem sobie z zakłopotaniem, że nie potrafię określić magicznego stopnia staruszka dmuchawca. Nie potrafię - i tyle.
- Oj - odezwał się chłopiec.
Na szczotce do odzieży wił się jasnoczerwony, cienki robak.
- Daj go tutaj - nieoczekiwanie sucho powiedział staruszek. Strzasnął robaka do okrągłego pojemnika na śmieci. Szczelnie zasuną! miedzianą pokrywkę.
Poczułem, jak krew napływa mi do uszu. Chłopiec nie wiedział, co zrobić z oczami, staruszek udawał, że nic się nie stało; ja zaś tylko mrugałem, próbując pojąć, jak udało mi się nie zauważyć siedzącego zaklęcia nitki. Kiedy mi je podwiesili? Wczoraj? Dziś rano? Za dnia? A więc ekscelencja (A komu innemu przyszłoby do głowy mnie śledzić?) już wie, że po kolei odwiedzam zdobyte w archiwum adresy.
Dzisiaj złożyłem wizytę pięciu ostatnim figurantom z mojego spisu. Teraz u mojego boku wisiał wypchany woreczek - okazyjnie kupiona skórzana sakiewka. Była pełna i ciężka; zabrzęczała głucho, gdy chłopiec przypadkowo zahaczył ją szczotką.
- A kysz.
Chłopiec zniknął razem ze swym orężem; niezręcznie rozłożyłem ręce:
- Zdarza się.
- Zdarza się - potwierdził staruszek, bez typowego dla siebie uśmiechu. - Zdrowia pańskiej sowie, panie zi Tabor. Najważniejsze jest zdrowie... I miło spędzić czas.
Wyczyszczony jak miedziak, urażony i zły, skierowałem się do dużej sali.
* * *
Pierwszą osobą, którą zobaczyłem po przestąpieniu progu, była dama z błyskotkami. Była w tym samym czarnym płaszczu, siedziała za tym samym stolikiem w głębi sali i wydawało się, że nie ruszała się stąd od naszego ostatniego spotkania. Że przez te wszystkie dni siedziała tutaj sącząc czerwone wino z wyrazem lekkiej odrazy na twarzy.