Królewski mag ciężko oddychał za moimi ramieniem. Minuty mijały, goście się bawili, król rozmawiał z jakimś... nie, nie z „jakimś”, lecz z ekscelencją! Tylko bardzo uważny obserwator mógł dostrzec oznaki napięcia na rumianej twarzy Jego Wysokości. Czas mijał, a krnąbrny książę bezczelnie się spóźniał.
- Niech pan posłucha, drogi Harik... A może ten wasz Drago... ten wasz książę w ogóle się nie pojawi? Może pan zejdzie i zorientuje się, o co chodzi?
- Mam rozkaz pozostać tutaj, niezależnie od rozwoju wydarzeń - odparł mag i po chwili dodał: - drogi panie Hort.
Zgiełk w sali narastał. Któryś z magów zastukał widelcem w miedziany talerz, próbując zwrócić ogólną uwagę. Hałas nieco przycichł i udało mu się wznieść toast na cześć króla; ten, uśmiechając się łaskawie, wstał, osuszył do dna swój kielich i zszedł z tronu, by porozmawiać z gośćmi.
Przyglądałem się, jak Ora gawędzi z pryszczatym młodzieńcem, dziedzicznym magiem pierwszego stopnia. Jak chłopak czerwieni się i blednie. Przez chwilę wydawało mi się, że wstrząsnęły nim nieszczęsne kamyki. Gotów byłem zrobić stójkę, niczym pies myśliwski, po chwili okazało się jednak, że smarkacza interesuje raczej dekolt Ory.
Ekscelencja wciąż stał obok pustego tronu i wyraz jego twarzy bardzo mi się nie podobał. Przypomniała mi się groźba na temat niepodpisanego nakazu mojego aresztowania; czy naprawdę by się na to zdecydowali? Stwarzając precedens, który bardzo wzburzyłby dziedzicznych magów?
Niech będzie przeklęty dzień, w którym wygrałem zaklęcie Kary.
Harmider w sali balowej osiągnął apogeum. Gor zi Harik, który już od pięciu minut pożerał własne wąsy, zaczął teraz gryźć wargi.
- Proszę się zorientować, o co chodzi - rzekłem gderliwie.
W tej samej chwili za wysokimi drzwiami sali rozległ się krótki dźwięk trąby. Strażnicy przy wejściu stanęli na baczność; do środka wbiegł niziutki mistrz ceremonii i trzykrotnie uderzył berłem o podłogę:
- Jego jaśnie wielmożność, książę Driwegocjus ze świtą!
Pochyliłem się do przodu. W sali zapadła cisza i moje serce, jakby z szacunku dla tej ciszy, też na chwilę zamarło.
Goście rozsunęli się na boki, oswobadzając drogę do tronu.
Sekundę później król zajął swoje miejsce; twarz Jego Wysokości wydala mi się nieprzyzwoicie rumiana. Być może spowodowane było to czerwonym szkłem witrażu.
Przez powstały w tłumie korytarz kroczył postawny, pięćdziesięcioletni mężczyzna o ciemnej twarzy. Pięć-sześć kroków za nim podążała świta - trzech niskich, barczystych ochroniarzy o obwisłych wąsach i czwarty, niewiarygodnie wysoki. Wielkolud miał na gładko wygolonej głowie szeroką obręcz z żółtego metalu.
Obręcz przyciągała mój wzrok. Z trudem oderwałem od niej oczy.
Skoncentrowałem się, patrząc jak książę z królem uroczyście się witają.
Za moim ramieniem w napięciu czekał Gor zi Harik.
Patrzyłem na księcia. Patrzyłem i czułem jak w mojej piersi i żołądku narasta chłód, a na czole zbierają się krople zimnego potu.
Wokół księcia, niczym gęsty kokon, rozpościerała się zasłona cudzej magicznej woli i nie były to proste zaklęcia. Była to tarcza o strasznej sile. Sile, która znacznie przewyższała moją. A na świecie nie było wiele podobnych sil; tak mi się dotychczas przynajmniej wydawało.
Rdzenne zaklęcie Ochrony!
- Niech pan zaczyna - rzekł za moimi plecami Gor zi Harik.
- Jeszcze za wcześnie - odparłem wyschniętymi wargami.
- Niech pan zaczyna - warknął królewski mag ponad rangą - albo przebiję pana sztyletem!
A więc tak to wygląda.
Odwróciłem się. Mag ponad rangą był niebezpieczny; nerwy odebrały mu rozsądek.
- Co panu za to obiecano? - zapytałem łagodnie. - Co panu grozi, gdyby zamach się nie udał?
Jego oczy zwęziły się w dwie pełne nienawiści szparki.
- Do dzieła, niech pana krew zaleje, do dzieła, drogi panie!
Prawą rękę miał schowaną za plecami. Mag ponad rangą ze sztyletem jest jeszcze bardziej śmieszny i żałosny, niż ubrana w kamizelkę małpa z laseczką.
* * *
- Bo się panu sowa rozchoruje - rzekłem z wyrzutem. Zdjąłem z pasa skórzany futerał, wytrząsnąłem z niego glinianą maszkarę. Gor zi Harik wciąż świdrował mnie wzrokiem.
Demonstracyjnie odwróciłem się do niego plecami.
Przyłożyłem czoło do zimnego szklą.
W dole na powrót zaczęła się zabawa, czuło się w niej jednak jakąś sztuczność. Król stal obok księcia u podnóża tronu; jego głowa była jakoś dziwnie pochylona do ramienia. Jakby ze wszystkich sił powstrzymywał się przed spojrzeniem na witrażowe okno pod sufitem.
Książęca świta z uwagą przysłuchiwała się rozmowie dwóch władców. Widziałem, że wąsy przysadzistych ochroniarzy zwisały niemal do ramion. I że żółta obręcz na wygolonej głowie wielkoluda może wchłonąć w siebie całą magię, absolutnie całą znajdującą się teraz w sali magię; wpatrując się w skaczące po matowym metalu iskry, usłyszałem nagle wyraźnie głos Jego Wysokości: „...nie udało jej się zaszczycić nas swą obecnością. Już od dwóch tygodni leczy się na wyspach...”
W następnej sekundzie glos zaniknął.
Dłonie, w których gliniana pokraka czekała na swój los, zrobiły się wilgotne.
- Nikt nie wie, jak dokładnie zadziała Kara - rzekłem zduszonym głosem. - Niech się więc pan, Gor, nie spieszy ze swoim sztyletem. Jeśli książę nie upadnie od razu, nie będzie to wcale znaczyć...
- Do dzieła!!!
- Proszę się uspokoić - rzekłem wyniośle. - Już ja panu przypomnę jego histerię.
I położyłem trzy palce na karku glinianej pokraki.
Przeklęty książę. Przeklęty czarodziej z przeklętą obręczą. Nie uda mi się pokonać takiej ochrony. Musiałbym wytracić do tego wszystkie swoje siły, a czym to się kończy, zrozumiałem już w wieku trzynastu lat, na ciemnym dnie studni.
A może nie robić cyrku? Po cichu zamienić figurki i... naprawdę ukarać. Nie trzeba się będzie przejmować ani książęcą ochroną, ani drągalem z obręczą; wszystkim zajmie się Kara.
Lecz oznaczałoby to, że Hort zi Tabor został wynajęty. A jeśli niewynajęty, to zmuszony, skłoniony siłą. Ze oddałem swą nietykalną własność w zamian za obietnicę, że nikt mnie, sierotki, nie skrzywdzi.
Będzie to także oznaczać koniec mojej władzy.
- „Ukarany zostaje - zamknąłem oczy, jakbym przypominał sobie tekst - książę Driwegocjus, winny czynów będących zagrożeniem dla jedności państwa, takich jak: oderwanie dzielnic Litka, Hadra, wysp Mały Kin i Duży Kin; wprowadzenie w wymienionych okręgach własnych praw książęcych, a także...”
Tekst pamiętałem doskonale.
Widziałem teraz, jak ładunek cudzej woli wokół księcia powoli obraca się, niczym wrzucona do wody piłka. Tarcza była jednorodna, równie mocna ze wszystkich stron. Nie było sensu szukać w niej słabego punktu.
-”...a także sprzeciwianie się rozkazom swego Władcy...”
Człowiek z obręczą na głowie rzucił szybkie spojrzenie na witrażowe okna. Na ułamek sekundy zdrętwiał mi język.
W następnej chwili książę po przyjacielsku kiwnął królowi i skierował się do wyjścia z sali!
- Szybciej - wysapał zi Harik za moimi plecami.
- „A także sprzeciwianie się...” - powtórzyłem mechanicznie.
- Wychodzi! Nie mogę...
Gor zi Harik uderzył z góry na dół - w moje ręce. Chuda gliniana szyjka nie wytrzymała. Rozległ się trzask i wielka głowa maszkary znalazła się w mojej lewej ręce, a tułów w prawej.