- Sssowa... - wydusiłem z siebie.
I uderzyłem w wychodzącego księcia. Uderzyłem, gdyż nie miałem innego wyjścia.
Czy mi się zdawało, czy rzeczywiście zachwiał się w drzwiach?
Zdawało mi się, czy...
Orkiestra grzmiała nie do wytrzymania. Zagłuszając wszystko na świecie, nawet szum krwi w moich uszach.
Na dywanie u moich nóg walała się pozbawiona głowy atrapa.
Oparłem się o udrapowaną aksamitem ścianę. Gor zi Harik patrzył na mnie, a w jego opuszczonej ręce jawnie już pobłyskiwała stal.
A ja byłem pusty.
Byłem wyzuty z sil, jak wówczas, na dnie studni. Nie dałbym rady nawet zapalić świeczki.
- I po wszystkim - rzekłem, zmuszając się do uśmiechu. - Wszystko poszło jak należy, książę został ukarany i...
Królewski mag już na mnie nie patrzył.
Patrzył w dół, na salę i jego twarz przybrała błękitny odcień witrażowego szkła.
Podążyłem za jego wzrokiem. W sali panował zamęt. Słychać było szemranie głosów. Król stał u podnóża tronu, wzrok miał przykuty do drzwi. Po sekundzie drzwi się otwarły i wpadł przez nie, plecami do przodu, ten sam wojowniczy jegomość, któremu towarzyszyło dwóch karłów.
Teraz karłów nie było widać. Wojownik ledwie utrzymał się na nogach; był co najmniej zmieszany. Jego koronkowy kołnierz był niemal oderwany i zwisał w strzępach. Chwilę później do sali wpadł - nieprzytomny z wściekłości - książę.
Zobaczyłem go i pociemniało mi w oczach. Książę miał na czole fioletowego guza - poza tym był rześki i w pełni zdolny do działania.
- ...Obraza, jakiej od nikogo jeszcze nie doświadczyłem! A ty - to do króla - ty, drogi zięciu, zapłacisz mi później! Teraz żądam satysfakcji od tego bydlaka, który śmiał ozdobić się odwróconym herbem Driwegocjusów!
I książę potrząsnął strzępem tkaniny, w którym wszyscy rozpoznali kawałek koronkowego kołnierza.
Wokół zaroiło się od strażników. Obok księcia natychmiast pojawił się olbrzym z obręczą na wygolonej głowie. Książę pełnym rozdrażnienia gestem kazał mu się oddalić.
- Zróbcie coś - krzyknął histerycznie król. - Harik, zrób coś!
Zobaczyłem, jak obok księcia znalazł się drugi królewski mag, Harik młodszy. I jak przegnał go człowiek z obręczą, jednym ruchem ręki.
- To jakaś pomyłka, drogi teściu! - ryknął król i niemal udało mu się przekrzyczeć wrzawę tłumu. - Nikt nie chciał pana...
Książę już zdarł z siebie kamizelę. Przy pasie miał dwa krótkie miecze; nie został rozbrojony przed wejściem do sali!
- Pojedynek! Natychmiast! Nie chcę słyszeć żadnych usprawiedliwień! Wszyscy widzieliście tę... Ten obraźliwy znak! Wszyscy! - I obwiódł salę szerokim, oskarżającym gestem, a ci, których wskazywał, pospiesznie odstępowali na krok.
Książęca świta zbiła się w gromadkę. Wygolony mag z obręczą, wciąż górując nad tłumem, wpatrywał się w witrażowe okienko pod sufitem; miałem wrażenie, że patrzy mi w oczy.
- Zdrajca!
Ledwie zdążyłem chwycić rękę ze sztyletem. Na szczęście Harik starszy nie zdążył zorientować się, że jestem bezbronny i jego zaklęcia były na razie ukierunkowane na obronę. Byłem wdzięczny ojcu, który swego czasu wynajmował dla mnie nauczycieli gimnastyki i fechtunku. Dzięki miłosiernej sowie, Gor zi Harik był ode mnie dużo starszy i ustępował mi siłą. Sztylet upadł na podłogę.
Książę w sali coś krzyczał; poczułem falę magicznej woli. Harik także ją poczuł i jego uchwyt nieco osłabł.
Odrywając się od siebie, przylgnęliśmy do szkła. W samą porę, by zobaczyć, jak książę wrzeszczy na człowieka z obręczą:
- Zdejmij ją ze mnie! Zdejmij! Nie życzę sobie! Pojedynek! Uczciwie przelana krew! Zdejmij!
Nawet z góry widać było wyraźnie, jak człowiek z obręczą zaciska szczęki.
I jak wokół oszalałego księcia Driwegocjusa opada magiczna zasłona - nie, nie opada, a rozchyla się na boki, wpuszczając do środka przeciwnika księcia.
I jak wojownik z oderwanym koronkowym kołnierzem - obrażony, poniżony, pozbawiony przy wejściu swego ogromnego miecza, lecz zaopatrzony w zamian w jeden z krótkich mieczy księcia, przygotowuje się do odparcia ataku.
I książę zaatakował! Wściekle, nieustraszenie, umiejętnie i z ogromnym impetem.
Zadźwięczała stal. Kilka dam w tłumie zemdlało.
- To niesłychane! - krzyknął król. - Straże!
Strażnicy podjęli próbę rozdzielenia walczących, natknąwszy się jednak na ochronną magię wygolonego olbrzyma, szybko zrejterowali.
Zdążyłem zauważyć, że niektórzy goście kontynuują zabawę, jakby nic się nie działo... I że Ora, moja towarzyszka Ora, stoi za plecami człowieka z obręczą i z uwagą wpatruje się w jego wygoloną potylicę.
Zaś on się odwraca, wyczuwając jej spojrzenie. Patrzy jej w oczy i przenosi spojrzenie na grono świecidełek zdobiących jej wysoką szyję.
A ona beztrosko się uśmiecha.
Przeciwnicy, odgrodzeni kręgiem magicznej woli, walczyli w zaciekłym milczeniu. Obaj okazali się doświadczonymi wojownikami. Obaj byli skrajnie wściekli i brak opanowania im przeszkadzał.
- Już po wszystkim - rzeki ochryple Gor zi Harik i mimowolnie drgnąłem, słysząc brzmiącą w jego głosie rozpacz.
Na żyrandolu zadrżały płomyki świec - jakby od przeciągu.
Niektóre z nich zgasły.
Książę Driwegocjus, na którego twarzy zastygł grymas nienawiści, patrzył swemu wrogowi w oczy - wrogowi, którego jeszcze przed kwadransem nie znał i którego ostrze sterczało teraz z jego piersi.
A po chwili jego jaśnie wielmożność Driwegocjus, tak znamienity, tak niebezpieczny i tak niewygodny królewski teść, powoli osunął się na podłogę - w kałużę własnej krwi.
* * *
„...To wszystko, co kosztuje nas taki trud, oni osiągają bez wysiłku, z urodzenia. Tym wszystkim, co my osiągamy dopiero w wieku dojrzałym, oni władają już w dzieciństwie. Jesteśmy, młody przyjacielu, magami mianowanymi i nasi synowie nie mogą przejąć ani naszego daru, ani tytułu. Pracowicie zbierając przez całe życie magiczne mądrości, jesteśmy skazani na zabranie ich ze sobą do grobu. Lecz czy jest to powód do rozpaczy?
Piszesz, mój przyjacielu, że twoje wysiłki są bezsensowne, a ich rezultaty są wyśmiewane. To smutne słyszeć coś takiego od obdarzonego silną wolą, poważnego młodzieńca, jakim cię pamiętam. Nic pod słońcem nie jest pozbawione sensu. Stajemy się godni pożałowania nie z powodu kpin, lecz przez rezygnację ze swych życiowych celów ku uciesze prześmiewców.
Mam nadzieję, że twój list został napisany i wysłany pod wpływem chwilowej słabości, a dziecięca rozpacz minęła bez śladu i sam chciałbyś zapomnieć o napisanych przez ciebie słowach; z wielką chęcią ci w tym pomogę. Zapomnijmy o twoim ostatnim liście i porozmawiajmy o rzeczach znacznie bardziej pożytecznych i właściwych.
Świat magii spoczywa na naszych barkach; to właśnie mianowani magowie rzemieślnicy, a nienadęte dziedziczne snoby, stanowią trzon magicznej społeczności. Magia gospodarcza, magia użyteczna dla ludzi, daje duchową satysfakcję i przynosi stały dochód. Magowie mianowani nie zabijają i nie niszczą, doskonaląc się w bojowych zaklęciach - lecz tworzą, osiągając sukcesy w budownictwie, krawieckim i kuśnierskim rzemiośle, sterowaniu pogodą i sprawianiu urodzaju. Mag mianowany, nawet czwartego stopnia, jest szanowanym przez wszystkich człowiekiem pracy, pszczołą, która niesie kroplę miodu do wspólnego ula; podczas gdy dziedziczny obibok, choćby i ponad rangą, jest tylko pstrym motylem, fruwającym bezmyślnie ku uciesze dziatwy.