Выбрать главу

Przełknąłem ślinę. Okazuje się, że damulka była niezwykle sumienną i uważną obserwatorką.

- Drugi - zawahała się, lekko marszcząc brwi. - Drugi... proszę się tylko nie przestraszyć. To ten, który utrzymywał ochronę księcia. Który tak dosłownie wypełnił rozkaz swej jaśnie wielmożności i ją zdjął; najwyraźniej sam nie miał nic przeciwko temu, żeby księcia zadźgano. Możliwe, że został przekupiony. Wszystko zostało bardzo zręcznie zorganizowane.

- Ten wielki typ z obręczą - rzekłem szeptem.

- Dokładnie - przytaknęła Ora. - Obręcz... Jeśli zdjąć jego obręcz, jest ponad rangą, jak pan. Lecz sam ten przedmiot jest wiele warty. To Rdzenny przedmiot, coś w rodzaju pańskiej Kary. Jednak gdy Karę dostał pan „do zabawy”, to ta obręcz należy wyłącznie do Nagiej Iglicy.

- Co?

- Tak go zwą. To jego przydomek. Naga Iglica - pasuje do niego, prawda?

- Nigdy nie słyszałem o takim magu - rzekłem powoli.

Wzruszyła ramionami.

- Nie pretendował pan przecież do bycia wszechwiedzącym?

Milczeliśmy przez chwilę. Ora doprowadzała do porządku swój kołnierz, mrucząc krótkie gospodarcze zaklęcia. Nagle poczułem, że jestem kompletnie wypompowany. I nie mam nawet siły wstać.

- Skąd pani to wszystko wie? - spytałem w końcu.

Ora uniosła wzrok:

- Co konkretnie?

- O Nagiej Iglicy. O rdzennym charakterze jego obręczy...

- Jestem spostrzegawcza - przerwała mi ostro. - Zawarłam też wczoraj wiele pożytecznych znajomości. Nie wiem jednak, czy utrzymają się one po tym całym koszmarze. Wszyscy goście bez wyjątku nocowali w pałacu, a podejrzanych, takich jak ja, w ogóle nie chcieli wypuścić, grozili wtrąceniem do kamiennego lochu, nawet kata wezwali...

- Kata?!

- Nie było przy mnie nikogo, kto mógłby za mnie poręczyć - sucho rzekła Ora. - Było nas takich dziewięć osób - tych, których król nie znał osobiście, którzy na balu byli po raz pierwszy, którzy mniej lub bardziej oficjalnie zdobyli zaproszenie. Czterech panów i pięć dam. Zapędzili nas do jednego pokoju... Gdy pojawił się kat, damy zaczęły mdleć, a ich kawalerowie pełzali na kolanach, zapewniając, że nie mają nic wspólnego z prowokacją i zabójstwem księcia.

Milczałem.

- Wypuścili nas nad ranem - westchnęła Ora. - Tylko jednego wtrącili do ciemnicy. Jakiegoś durnia, który zaczął protestować i krzyczeć o swoich prawach.

- Proszę o wybaczenie - rzekłem głucho. - Naprawdę nie miałem pojęcia...

- Wierzę. - Ora wstała. - A teraz pozwoli pan, że się pożegnam. Prawu Wagi rzeczywiście stało się zadość, wypełniłam swój dług; żegnam pana, panie Hort zi Tabor.

- Jeśli czymś panią... - wymamrotałem.

Ora zamknęła za sobą drzwi.

* * *

„Proszę nie mylić magicznych przedmiotów z magicznymi obiektami, a tych z kolei z magicznymi podmiotami. Proszę zapamiętać - Wielka Łyżka, Buty Szybkości, Okrutne Skrzypce, Kłamliwe Lustro i tak dalej - to wszystko magiczne przedmioty. Świeże Źródło - to już obiekt magiczny; jest on umiejscowiony terytorialnie. Zwykle w miejscu występowania Świeżych Źródeł wznosi się królewskie pałace. Tylko osoba królewskiej krwi może czerpać ze Świeżego Źródła. Kiedy próbuje robić to ktoś nie królewskiego pochodzenia, Źródło wysycha, „chowa się”. Świeże Źródło niektórzy nazywają także Żywym Źródłem, jednak płyn, który z niego pochodzi, nie ma nic wspólnego z legendarną żywą wodą, choć wykorzystuje się go w farmakologii do wytwarzania niektórych silnie działających leków. Dom Odzieży również jest magicznym obiektem, zaś Sieciowy Czarnoust - magicznym podmiotem. To praktycznie nieuchwytne stworzenie podobne jest do pająka, nie żywi się jednak muchami ani krwią, lecz negatywnymi emocjami. Siedząc w pajęczynie nad często uczęszczaną drogą, Czarnoust zalewa przechodniów potokami inwektyw - i rośnie jak na drożdżach, wchłaniając wykrzykiwane w odpowiedzi przekleństwa i złorzeczenia...”

* * *

Siedziałem nad stertą kamyków, wodziłem nad nimi dłonią, czując dotyk cudzej woli, i zastanawiałem się, co robić dalej, gdy znów rozległo się pukanie do drzwi:

- Szanowny panie, tym razem pyta o pana jakiś mag... Mówi, że jest na królewskiej służbie... Obawiam się, mój panie, że powinien go pan przyjąć...

- Wołaj - rzekłem ostro.

Po czym wyjąłem z futerału autentyczne zaklęcie Kary i ukryłem je w szerokim rękawie szlafroka. Moje siły nie zregenerowały się jeszcze nawet w połowie, a nie lubiłem czuć się bezbronnym.

Moim gościem nie był Gor zi Harik, jak przypuszczałem, lecz jego syn. Po raz ostatni widziałem go na przyjęciu, od tego czasu młodzieniec wyraźnie schudł i zmizerniał, choć minęły tylko dwa dni.

- Proszę usiąść - rzekłem sucho. Gliniana pokraka w rękawie nieprzyjemnie ocierała skórę.

Chłopak zawahał się na chwilę i zdjął zamówiony płaszcz. Gest niewątpliwie zdradzał dobre zamiary, kto wie jednak, co chłopakowi może strzelić do głowy. Szczególnie, że tym chłopakiem jest mag ponad rangą.

Przysiadł na samym brzegu krzesła. Ja usiadłem na brzegu łóżka.

- Po pierwsze - odezwał się Horik młodszy, patrząc na mnie przez ramię. - Król jest zadowolony. Być może uwierzył, że Kara działa właśnie tak. Tym bardziej, że pokazaliśmy mu resztki atrapy...

Napiąłem się.

- Jest zadowolony i nie zamierza pana ścigać.

- A ekscelencja? - zapytałem cicho.

Chłopak wzruszył ramionami.

- Król oznajmił mu swoją wolę. Ekscelencja nie będzie się mścił jawnie. A co do jego tajnych zamiarów... Tu nie pomoże nawet król, rozumie pan.

- Czyli zostałem oszukany - rzekłem z goryczą.

Chłopak przełknął ślinę i po raz pierwszy spojrzał mi prosto w oczy.

- Pan przecież także nas oszukał, panie Hort zi Tabor. Proszę... - zdjął z paska płócienny woreczek i wytrząsnął jego zawartość na stół. Był to gliniany człowieczek - tułów i oderwana od niego szkaradna głowa.

- Oryginalne - cicho rzekł chłopak. - Ale sam pan rozumie...

Mogliśmy z ojcem po prostu otworzyć królowi oczy. Wyjaśnić, że - atrapa jest fałszywa. Potwierdzi to każdy mag powyżej drugiego stopnia.

- Dlaczego tego nie zrobiliście? - zapytałem szeptem.

- Dlatego, że... - Chłopak westchnął. - Dlatego, że... Krótko mówiąc, książę tak czy siak zginął. Król triumfuje... Spełnił obietnicę. Dopuścił ojca do Źródła... I ojciec mógł przygotować lekarstwo dla mamy. Trzy porcje. Tego wystarczy jej na półtora roku.

Milczałem.

- Moja matka jest chora - wyjaśnił chłopak sucho. - Jedyne lekarstwo, które może utrzymać ją przy życiu, sporządza się na bazie wody ze Źródła. Jego Wysokość - uśmiechnął się krzywo - czerpie ze Źródła... Służymy królowi tylko dlatego, że niekiedy daje nam tę wodę. Niekiedy nie daje.

Wstał. Ja również się podniosłem.

- Ojciec prosił, bym przekazał panu coś jeszcze - rzekł chłopak, odwracając się od drzwi. - Książę Driwegocjus nigdy nie cierpiał na ataki nieuzasadnionej wściekłości. Zawsze był spokojny, zrównoważony i wyrachowany. Nigdy nie pojawiał się publicznie bez swego mistrza ochrony, któremu płacił więcej, niż wszystkim swoim najemnikom. Najgorsza potwarz nie była go w stanie wyprowadzić z równowagi na tyle, by wpakował się w głupi pojedynek. To po pierwsze.

Milczałem. Takie było moje przeznaczenie tego wieczoru.

- Po drugie... Przyczyną pojedynku stała się złota broszka na kołnierzu kapitana Wichi - będąca jakoby odwróconym herbem Driwegocjusów. Podczas pojedynku broszka została rozdeptana, jednak rysunek wciąż jeszcze był wyraźnie widoczny. Abstrakcyjny wzór, przecinające się linie. Wczorajszej nocy kapitan w obecności kata potwierdził, że broszka jest jego własnością, że dostał ją od matki i nikt nigdy nie widział na niej żadnych odwróconych herbów.