Выбрать главу

Miałem wtedy piętnaście lat. Teraz mam dwadzieścia pięć i przez ostatnie dziesięć lat zupełnie nie utrzymywaliśmy znajomości. Wiedziałem od Iwa, że z nadejściem starości charakter ojca zepsuł się do niemożliwości. Byłem wtajemniczony w ciemną historię jego zniknięcia; po cichu cieszyłem się, że ten dotknięty obłędem starzec, który zastygł teraz pośrodku salonu myśliwskiego, niemal w niczym nie przypomina tego wujka Dowa, którego kiedyś kochałem.

- Skąd on przybył? - z rozpaczą powtórzył młody Jater. - Co, Hort?

Wysiłkiem woli odegnałem niepotrzebne wspomnienia. Ciemny płaszcz stojącego przede mną starca był już nienowy i wymagał czyszczenia - baron nie sprawiał jednak wrażenia człowieka, który długo i w trudach wracał do rodzinnego domu, wędrując pieszo przez lasy i pola. Dojazdy wierzchem jego odzienie, a szczególnie trzewiki, w ogóle się nie nadawały.

- Patrz, Hort - wyszeptał Jater, ja jednak też zwróciłem już na to uwagę.

Na szyi starca pobłyskiwał, kryjąc się w fałdach obszernej kamizeli, łańcuch z białego metalu. Na łańcuchu znajdował się wisior - chyba z jaspisu.

- Pamiętasz, żeby ojciec miał go wcześniej? - zapytałem, z góry znając odpowiedź.

- Nie oczywiście, że nie nosił niczego podobnego - odparł Iw z lekkim rozdrażnieniem. - Nie lubił ozdób. Ani srebra, ani kamieni - w ostateczności tolerował złoto.

Iw wyciągnął rękę, chcąc dokładniej obejrzeć wisior. Zaraz ją jednak cofnął, nieśmiało zaglądając starcowi w twarz. Rozumiałem jego mieszane uczucia; trudna i przerażająca była świadomość, że jego ojciec, którego sama obecność przez wiele lat napełniała go przerażeniem, zmienił się w żywą lalkę.

Wisior, którego dotknąłem z bezmyślną beztroską, w tym samym momencie zrobił mi pierwszą nieprzyjemną niespodziankę.

Był on niewątpliwie magicznego pochodzenia.

Z dużego kawałka jaspisu nieznany artysta wyrzeźbił pysk jakiegoś wściekłego zwierza - odrażającą, wyszczerzoną paszczę o mętnych oczach. A obecność tej paszczy na piersi dotkniętego obłędem barona niewątpliwie miała jakieś ukryte znaczenie.

Sługa Pier urodził się pod szczęśliwą gwiazdą - jego trup jednak nie wypłynął w rowie. Zamiast tego Pier dostał podwyżkę, niemal nową kamizelę i został dopuszczony do tajemnicy; odtąd wierny sługa miał obsługiwać bezwolnego, obłąkanego starca umieszczonego w odległej komórce. Wymawianie (czy nawet wspominanie) imienia starego barona było surowo zabronione; służbie i domownikom objaśniono, że do de Jatera przybył na utrzymanie sędziwy ojciec Piera, że cierpi on na zaraźliwą chorobę i dlatego każdy, kto zajrzy do komórki, czy choćby zbliży się do niej, zostanie wysmagany batogiem i napiętnowany rozpalonym żelazem. Surowość obiecanej kary ewidentnie nie miała związku z wymyśloną przez Iwa legendą, jednak barona zupełnie to nie martwiło. Mieszkańcy rodzinnego gniazda dawno już zostali wytresowani do całkowitej utraty ciekawości.

Pier wykonywał swe nowe obowiązki przez całe dwa dni.

Wieczorem trzeciego dnia Pier nakarmił starca kolacją (twierdził, że nabrał już dużej wprawy w operowaniu miedzianym lejkiem i udało mu się wlać w pana Dowa sporą porcję wodnistej kaszy), po czym wyszedł na chwilę po czystą pościel. A drzwi zamknął od zewnątrz na zamek - względem czego miał bardzo surowy nakaz.

Pierwszy błąd Piera polegał na tym, że zostawił w komórce palącą się świecę. Drugi błąd okazał się fatalny: Pier nie powiesił klucza na łańcuszku, który miał na szyi, jak było przykazane, lecz włożył go po prostu do kieszeni roboczej kurtki.

Nic dziwnego, że obłąkany starzec przypadkowo przewrócił świecę prosto na siennik. Nic dziwnego, że Pier, po dotarciu do bieliźniarni, zechciał wymienić nie tylko pościel barona, lecz także swoją zaplamioną kaszą kurtkę.

W tym momencie szczęśliwa gwiazda Piera zgasła. Gdyż szczęśliwie zapomniał on wyciągnąć klucz z kieszeni kurtki.

- Pali się! Pożar!!

Wszystko wydarzyło się bardzo szybko.

Siennik zaczął płonąć. Zmurszały budynek zajął się momentalnie. I dopóki przerażony Pier obszukiwał kieszenie, dopóki biegł, potykając się, do bieliźniarni, dopóki wył nad stertą brudnych prześcieradeł, w której utonęła jego stara kurtka - dopóki sługa wykonywał wszystkie te przedśmiertne czynności. Iw de Jater próbował wyważyć drzwi.

Nie udało się. Zamek był solidny.

Wtedy Jater rzucił się do okna; w okna komórki z wiadomych przyczyn wstawione były mocne kraty. Ogień objął już całe po mieszczenie - wisząc na kratach, niczym oszalała małpa w zwierzyńcu, Iw mógł widzieć, jak jego ojciec obojętnie przygląda się zbliżającym się do niego językom ognia.

Jak zajmują się siwe włosy.

Widziałem potem tę kratę - człowiek nie jest w stanie tak wygiąć stalowych prętów. Iw zrobił więcej, niż jest w ludzkiej mocy, jednak na wynik zdarzenia nie miało to wpływu.

Zbiegli się słudzy, domownicy, dzieci. Ustawili się w szpaler, podając wiadra z rąk do rąk. Ogień na szczęście nie zdążył przeniesie się na stojące w sąsiedztwie budynki. W końcu udało się wyłamać drzwi do komórki i ich oczom ukazał się spalony do cna pokój z czarnym, skurczonym trupem pośrodku.

Przybiegł Pier z kluczem. Stał przez chwilę, przyglądając się zamieszaniu.

A potem odszedł i po cichu powiesił się w ogrodzie barona na osice.

* * *

ZADANIE Nr 58: Mianowany mag trzeciego stopnia zamówił kłębek wełny przed molami. Jaka jest średnica sfery działania zaklęcia, jeśli wiadomo, że dziedziczny mag pierwszego stopnia poczuł jego energię, znajdując się w odległości 3 metrów od kłębka?

* * *

Wieczór następnego dnia spędziliśmy u mnie w salonie z dzbankiem wina, a dokładniej mówiąc z całą baterią dzbanków. Jater pił, lecz się nie upijał; ja sam unikani alkoholu, lecz z szacunku dla tradycji zawsze trzymam w piwnicy kilka beczek szlachetnego wina.

Milczeliśmy tak długo, że nocne kaganki pod sufitem zaczęły powoli przygasać - najprawdopodobniej uznały, że śpimy albo że pokój jest pusty. Jedyna świeca na stole podkreślała mroczny wyraz zmizerniałej twarzy barona, za to w jej świetle nie było widać spalonych brwi, przerzedzonych włosów ani poparzonych policzków. Patrzyłem na Iwa i obraz śmierci starego barona raz za razem przewijał się przed moimi oczami, odganiałem go, lecz ciągle wracał. Najsmutniejsze było to, że w twarzy staruszka, obojętnie przyglądającego się buszującym w pokoju płomieniom, wyraźnie widoczne były rysy wujka Dowa - mojego starego przyjaciela, takiego, jakim go pamiętałem. I kiedy płomienie obejmowały starca, otaczając go pulsującym migotliwym kokonem, bezwiednie zamykałem oczy i mrużyłem je, niczym nerwowa damulka.

Gdybym tylko przy tym był, mógłbym go uratować!

Uratować, lecz nie przywrócić rozumu. I rok po roku żyłby jak roślina w donicy, żywiąc się wodnistą kaszą przez lejek i robiąc pod siebie.

Ale tak potworna śmierć?!

Dlaczego nie miałem władzy nad czasem? Dlaczego nie było mnie tam właśnie wtedy?

Litościwiej byłoby od razu go zabić. Co zresztą Iw zamierzał uczynić.

Drgnąłem. I podejrzliwie spojrzałem na siedzącego naprzeciw młodego barona. A jakże. Gdyby Jater Starszy powrócił w pełni zdrowia. Iw bez wahania poderżnąłby ojcu gardło. Lecz teraz - teraz mój przyjaciel cierpiał okrutnie. Synowskie uczucia, które przez wszystkie te lata tliły się pod skorupą zastarzałej nienawiści, wydostały się na zewnątrz; były one bladziutkie, niepewne i jakby nadjedzone przez mole i Iw wstydził się ich - sam przed sobą. Lepsza już czysta nienawiść niż taka miłość.