Выбрать главу

Julia zrobiła się nerwowa i trudna w pożyciu. Ona, którą cały oddział cenił (i troszeczkę się z niej naśmiewał) za ugodowość.

A pewnego razu w poniedziałek, o ósmej wieczór w jej mieszkaniu rozległ się dzwonek u drzwi; w odpowiedzi na wystraszone: „kto tam”, niezmieszany Staś odpowiedział: „czy to pani wzywała lekarza?”

Po następnych dwóch tygodniach przeniósł się do niej. Zaczęło się od tego, że Julia zatopiła sąsiadkę pod sobą - zatkała się rura. Sąsiadka była oczywiście aż czerwona ze złości i groziła Julii nieprzyjemnościami, wśród których najskromniejszą była wizyta mitycznych (albo nie mitycznych) „chłopaków z ferajny”.

Staś przyszedł dokładnie w szczytowym momencie awantury i po dwóch minutach od jego pojawienia się sąsiadka spuściła z tonu, a po półgodzinie konflikt został zażegnany, całkowicie i bezpowrotnie. Staś w milczeniu naprawił rurę, umył ręce, a potem bez jednego słowa zjedli kolację - co Bóg dał.

A kiedy herbata była już wypita, Julia zaproponowała nieśmiało: Może byś dzisiaj został? Późno już...

I on został.

Nigdy więcej nie wracali do rozmowy o jego byłej rodzinie. Uznała jego prawo do tej tajemnicy; oprócz tego, mówiąc szczerze, po prostu się bała. Zauważyła, że bywają momenty, kiedy Stasowi lepiej się nie sprzeciwiać. Że jest często do tego stopnia przekonany o swojej racji, że jakiekolwiek wątpliwości odbiera jak napaść, wręcz agresywnie.

Półtora miesiąca później wzięli ślub.

Wcześniej wydawało się jej, że samotność to najbardziej naturalny stan człowieka. Bała się, że pozbywając się jej, straci cząstkę siebie. Było zupełnie na odwrót.

Osiągnęła to, czego brakowało jej - zrozumiała to nie od razu! - już od wielu lat. Nabrała pewności siebie. Zyskała prawdziwy dom, którego ceglane ściany stały się granicami jej wolnego i spokojnego terytorium.

Miała teraz własną, pokrytą lasem górę, do której w każdej chwili można było przylgnąć plecami.

Wszystkie rzeczy w domu przejęły na siebie cząstkę Stasa. Najzwyklejsze przedmioty uzyskały coś” na podobieństwo duszy tylko dlatego, że Staś ich dotykał, że były mu potrzebne; Julia, która kiedyś nienawidziła prania, pokochała stanie na balkonie i rozkoszowanie się powieszoną do wysuszenia bielizną.

Koszule kołysały rękawami - w każdej z nich była cząsteczka Stasa.

Jak białe kulisy trzema rzędami wisiały pieluszki. Po powrocie z pracy Staś, gdy tylko zjadł kolację, wychodził z wózkiem. Sąsiedzi poszepty wal i z aprobatą.

Roczny Alik uśmiechał się od ucha do ucha i mówił: „Tata”.

A za jakiś czas razem już kleili jakieś piórniki, koperty i przeróżne poglądowe pomoce naukowe dla przedszkola, dla całej grupy. Staś mógł majsterkować całymi godzinami, a jego pomysły w tym czasie porażały wyobraźnię. Podarował Alikowi tornister uszyty ze starych dżinsów z naklejoną na klapę mordką niedźwiadka, przy czym oczy u misia poruszały się, a w plastikowym naczyniu przelewał się „miód”. Alik przynosił do przedszkola samodzielnie wykonane zabawki, na widok których nie tylko dzieci, ale i wychowawcy szeroko otwierali usta; raz czy dwa Staś miał też coś na kształt konsultacji w przedszkolnym kółku „Zręczne ręce”. Alik chodził wtedy cały dumny, w blasku ojcowskiej sławy.

Mieli jakieś ukrywane przed Julią męskie sekrety; widać smak u ojca i syna był podobny. Razem chodzili kupować książki i kasety z kreskówkami. Tylko raz kasetę wybrała Julia. Był to film o Leprekonie, złym gnomie. Przyzwyczajona do miłych krasnali staruszków z Królewny Śnieżki, nie przypuszczała nawet, że gnoma można się przestraszyć. Alik jednak wystraszył się do granic histerii, kaseta została uroczyście wyrzucona i od tego dnia Julia postanowiła nie mieszać się w „politykę repertuarową” - niech mężczyźni sami decydują.

Zły gnom - nieopisanie okrutny potwór - przyśnił się jej raz czy dwa. Pewnie dlatego, że żal jej było przestraszonego, zapłakanego Alika. Na szczęście cała historia się na tym skończyła - jedynie ich syn stanowczo odmówił oglądania Królewny Śnieżki; nikt go zresztą do tego nie zmuszał.

Kiedy Alik miał cztery lata, razem ze Stasem zaczął chodzić na basen.

Kiedy miał pięć lat, zaczęli uczyć się piosenek pod gitarę. W ciągu dnia do ich domu przychodzili koledzy i przyjaciele Alika, a kiedyś pojawił się nawet wyrośnięty chłopak z sąsiedztwa, który za coś nie lubił syna Julii. Pamiętała, jak pięcioletni wtedy Alik przybiegł z płaczem i rzucił się do ojca z żądaniem ukarania krzywdziciela. Staś zamiast tego zorganizował jakiś program kulturalny, który Julii wydał się naiwny i niepotrzebny. Impreza przyniosła jednak oczekiwany skutek; ponury chuligan nie został co prawda przyjacielem Alika, jednak na długo przestał się go czepiać.

...Ciemność była gęsta i nieprzenikniona.

Alik poruszył się na rozkładanym łóżku. Kaszlnął raz i drugi. Po chwili rozkaszlał się na dobre i Julia naprężyła się, gotowa wyskoczyć i biec na pomoc, jednak Staś w półśnie trochę silniej ścisnął jej rękę, aby pozostała na miejscu.

- Śpij... Juleczko... Śpij... maleńka, wszystko w porządku.

Posłusznie zamknęła oczy.

(koniec cytatu)

Rozdział trzeci

Interesująca heraldyka:
ŻÓŁTA DYNIA NA POLU TRAWY

Podczas mej nieobecności ani na podwórzu, ani w ogrodzie nic się nie zmieniło. Na grządkach nie było ani jednego pyłku. Dojrzałe warzywa opadły z krzewów i leżały poukładane na ścieżkach - poddając się działaniu wyjątkowo pomysłowego zaklęcia. Nad ścieżką roiły się muchy. Płody mojego urodzaju zaczęły niestety podgniwać.

Gdy tylko odpocząłem po podróży, wysłałem kruka z posłaniem do Jatera. Iw przygalopował w te pędy, długo jednak przywiązywał konia. Jeszcze dłużej szedł od wrót do progu mego domostwa. W drzwiach zupełnie się zatrzymał, jakby przypomniał sobie, że zostawił w domu coś ważnego i absolutnie niezbędnego. Spojrzał spode łba, postanowił jednak przywitać się pierwszy:

- Witaj, czarodzieju!

I zaciął się, uważnie mi się przyglądając. Gdyby tylko miał taką możliwość, wkręciłby się w moje myśli, niczym larwa w korę drzewa; z czym przyjechałeś, pytały napięte oczy. Znalazłeś złoczyńcę, ukarałeś go? I czy pamiętasz to wszystko, co ci tu na progu wygarnąłem podczas naszego ostatniego spotkania?

Doskonale to oczywiście pamiętałem, nie spieszyłem się jednak z wypominaniem mu tego. Zawsze zdążę.

- Wejdź - zaprosiłem go zmęczonym głosem. - Porozmawiamy.

Rozsiedliśmy się w fotelach naprzeciw siebie. Jater roztaczał zapach potu, kurzu i jakichś” powalającej mocy perfum.

- Przy gruchałeś sobie jakąś dziewkę?

Jater się nachmurzył.

- Skąd... co ty, siedzisz mnie, czarodzieju?!

- Jakbym nie miał nic innego do roboty - zmarszczyłem się. - Przyjrzyj się temu. - I wysypałem na stół garść kamieni.

Iw pochylił się nad stertą kamyków, po czym odskoczył z przesądnym przerażeniem. Długo przyglądał się, nie decydując na dotknięcie; w końcu wziął w dwa palce jasnoniebieski kamyczek z wyrzeźbioną w nim psią mordą (a może nie psią, lecz wilczą, zależy jak spojrzeć).

- Widzę, że nie marnowałeś czasu, czarodzieju.

W głosie Iwa słychać było słabo skrywany zachwyt; przekładał kamyki niczym rozpalone węgielki; wydawało się, że za chwilę zacznie dmuchać na koniuszki palców. Gdy baron w końcu uniósł wzrok, w skierowanych na mnie oczach wyczytać można było euforię i lęk: Jater patrzył na mnie, jak chłopiec na wędrownego sztukmistrza.