ZADANIE Nr. 213: Mag trzeciego stopnia o wadze ciała 70 kg zmienia się w wilka ważącego 68 kg. Mag drugiego stopnia o wadze ciała 76 kg zmienia się w tygrysa ważącego 100 kg. W zwierzę o jakiej wadze zmieni się mag pierwszego stopnia, jeśli w ludzkiej postaci waży on 120 kg? Jaki jest jego wskaźnik wilkołactwa względem masy?
ZADANIE Nr. 328: Mag trzeciego stopnia tworzy 3 pioruny kuliste na minutę. Mag drugiego stopnia tworzy 9 piorunów kulistych na minutę. Mag pierwszego stopnia tworzy 15 piorunów kulistych w minutę. Który z nich pierwszy wyczerpie siły, jeśli wiadomo, że przed rozpoczęciem walki zapas magii maga trzeciego stopnia wynosił 100%, maga drugiego stopnia - 70%, zaś maga pierwszego stopnia - 60% ogólnego zapasu?
Dębowy, opleciony łańcuchami kufer, w którym schowana była sabaja, był pusty. Cała prawa ścianka boczna przedwcześnie przegniła i przerdzewiała; powypadały wszystkie nity, które, wedle słów kowala, były niezniszczalne.
Gorączkowo przeszukałem pokój. Nie mogła uciec daleko, przecież jeszcze rankiem była zamknięta!
I znalazłem ją - w przewodzie kominowym. Pozostaje absolutną zagadką, jak się tam dostała; przeklinałem ją najgorszymi słowami, groziłem, że rzucę ją w ogień, namawiałem, by jeszcze odrobinę wytrzymała. Niepotrzebnie traciłem czas. Sabaja nie jest przedmiotem ani zwierzęciem, nie można jej przekupić, czy zastraszyć; żyje ona podlegając starożytnemu prawu wolności słowa. Dążenie sabai do swobody - niezależnie od tego, jak ją rozumie - dawno już przekształciło się w instynkt; jutro trzeba będzie podejść do kowala i zamówić od razu kilka łańcuchów z zamkami. Jeden zamówiony łańcuch powstrzyma sabaję na kilka dni.
Otwarłem książkę uciekinierkę na literze „G”. Gorofowie.
Tak, Mart zi Gorof miał dziewięciu braci, „obec. nie żyj.”. Dziewięciu braci i wszyscy zmarli? I jedna sowa wie, czy naturalną śmiercią? Obawiam się, że Mart zi Gorof nie będzie się rozwodzić nad tą kwestią.
„Dzieci: leg. - Wel zi Gorof, mag ponad rang, obec. nie żyj.; beka. - Aggej (bez tyt), mag 3. st.”
Nie wiedzie się Martowi zi Gorof z rodziną. Braci zbyt wielu, synów za mało; obecnie ma zresztą tylko jednego żywego syna, w dodatku bękarta.
Gdzieś na dole trzasnęły drzwi. I zadrżały pod ciężkimi krokami stare, dębowe schody; głupia nadzieja, że człowiek ten idzie spać do swojego pokoju, nie sprawdziła się.
- Hej! Pani Oro, przyniosłem pani wina, tego samego; niechże pani otworzy!
Głos był ochrypły, z wyrywającymi się wysokimi nutkami; młodzieniec - a był to właśnie on - starał się mówić cicho, jednak w dzieciństwie nie spotkał się najwidoczniej ze zjawiskiem szeptu.
- Ej! Hej... tam do sowy, ktoś tu zaklęcie powiesił! Hej, pani Oro, może pani zdjąć zaklęcie; nie ma tu u nas rozbójników, sami swoi.
Nadstawiłem uszu. Tak, skrzypnęło łóżko; tak, westchnęła kobieta. I rozległ się głos. Zmęczony, napięty:
- Już śpię, Aggej.
- Toż to wstyd! U nas nocą się nie śpi; miasto jest, jak widać, wesołe... niech pani wstaje, Oro, bo życie pani prześpi, niech pani wstaje... I niech pani zdejmie to przeklęte zaklęcie, bo sam je zaraz zdejmę!
A ściągaj, pomyślałem ponuro. Znalazł się taki... Aggej.
Aggej?
„Aggej - potwierdziła sabaja radośnie. - Aggej (bez tyt.), mag 3. st.”.
Oczywiście. Magowie dziedziczni tak po prostu nie spadają z nieba. Oficjalny synek sobie na tym świecie nie pożył; za to na boku wzeszło zagubione ziarno; i dało owoce... Oj, niewątpliwie dało owoce, myślałem, słuchając krzyków pijanego chwata. Oby ci sowa zdechła. Oby wszystkim w całej waszej parszywej rodzince wyzdychały sowy.
- No co ty, Oro?! Zwabiłaś, a teraz zaklęcie zawiesiłaś?! Wiesz, jak to u nas nazywamy? Odprawić z kwitkiem, tak to nazywamy... Tyle że Aggeja nikt nigdy nie odprawił z kwitkiem. A jeśli próbował, tym gorzej dla niego... Traktuję cię jak porządną damę! A ty co?!
Wstałem. Przymocowałem sabaję łańcuchem do nogi stołu; następnie moja ręka - bez udziału woli - sięgnęła do pasa z atrapą.
Glina była zimna, wyschnięta i nieprzyjemna w dotyku; gdy zbliżyłem do niej palce, poczułem lekkie wewnętrzne drżenie.
Jak chłopiec przed wystawą sklepu z orężem.
Jak pan młody na progu małżeńskiej sypialni.
Jak sknera przed wejściem do skarbca.
Przeczucie. Euforia.
- Aaaa...twoja sowa!
Chłopak próbował już wyważyć drzwi, a właściwie moje zaklęcie. Wątpliwe, by w hotelu znalazł się ktoś, kto nie słyszał tego rumoru, ale żaden bydlak nie wysunął nawet nosa. Niech państwo magowie sami załatwiają swoje sprawy.
Aggej nie zauważył mego pojawienia się - był zbyt zajęty przebijaniem się przez coś, przez co z natury nie był w stanie się przebić. Na podłodze przy drzwiach stała lampka olejowa i nienapoczęta butelka wina.
- Ej, chłopcze.
Chociaż powiedziałem to bardzo cicho, Aggej usłyszał. Odwrócił się i wyszczerzył zęby:
- Aaa, pan szanowny...
W następnej sekundzie w stronę mojej szyi poleciał kindżał. Trzeba przyznać, że szczeniak był zręczny - rzut był mistrzowski i nie wiem, czy zdążyłbym się uchylić.
Nie miałem jednak zamiaru się uchylać. Pozwoliłem, by zasada zmniejszonej podatności ujawniła się w całej swej krasie.
W przypadku zaklęcia „przed żelazem”, kindżał upadłby na podłogę, zatrzymany niewidzialną barierą. „Zmniejszona podatność” zadziałała inaczej: broń zwróciła się przeciwko napadającemu i Aggej o mały włos nie stał się ofiarą własnego ataku. Refleks bękarcik też miał niezły; inny na jego miejscu już by leżał z przebitym gardłem.
Kindżał głucho wbił się w drewniane drzwi pokoju Ory - Aggej zerknął na sterczącą z drewna rękojeść, na mnie i na przedmiot w moich rękach; nie, chłopak zdecydowanie nie był pijany. Albo błyskawicznie wytrzeźwiał.
- To Rdzenne zaklęcie Kary - rzekłem, obracając w palcach glinianą pokrakę przed bledniejącą twarzą młodzieńca. - Wiesz, co to takiego?
Wiedział, chwalą sowie. Zbladł jak ściana. Tym lepiej. Będzie się można obejść bez przydługiego wykładu.
Aggej cofał się w kierunku schodów. Gdybym się teraz odwrócił, znikłby w okamgnieniu.
- Nie spiesz się... Podejdź tutaj.
Chłopak się naburmuszył.
- Niech mnie pan, panie szanowny, nie straszy... Jest nas tutaj... U mojej mamy... Jednej maszkary na wszystkich nie wystarczy; oj, nie wystarczy.
- Dla ciebie wystarczy - wyszeptałem i dreszcz przeczucia przepełzł z żołądka wyżej, coraz wyżej, uderzył do głowy i zatopił mnie całego. - Na kolana.
- Co?!
- Na kolana, szczeniaku. Ukarany zostaje niejaki Aggej bez tytułu za chamskie zakłócenie nocnego spokoju...
- Ej, wujaszku! Już mnie nie ma! Jakie znów zakłó... cenie?
- ...oraz obraźliwe zachowanie się wobec damy.
Zimna glina pomału rozgrzewała się w moich rękach. Rozpalałem się, niczym młody kochanek; w pewnej chwili miałem wrażenie, że już po wszystkim, że nie ma już odwrotu; właśnie teraz przeżyję chwilę najwyższego szczęścia, a u moich nóg, niczym krwawa meduza, legnie ukarany, zgnieciony młodzik.
Aggej również miał podobne wrażenie.
Zawył, padł na kolana i skurczył się, zakrywając głowę rękami; patrzyłem na niego przez słodką, czerwoną mgiełkę i pomału, po milimetrze, rozwierałem wstrząsaną dreszczami dłoń.