- Byłoby to mądre i uczciwe - odparła Ora i zrozumiałem nagle, że powtarza ona moje własne słowa. - Gdyż kogoś” innego można ukarać w klasyczny sposób; własnymi siłami... jeśli pojawi się taka potrzeba. A ten, kto preparuje ludzi, obdarowując ich potem kamykami...
- Preparuje? - szybko zapytał Gorof.
Ora się zacięła.
- Preparuje... - powtórzył pan mag ponad rangą, odsuwając od twarzy wiszącą nad ścieżką gałąź. - Jakie nieprzyjemne... a jednocześnie celne słowo. Ja naprawdę chciałbym usłyszeć tę historię, pani Szantalio... Jeśli pan zi Tabor nabrał wody w usta, może pani by mogła...
Z brunatnego mroku bezgłośnie wyleciały, niczym nadmuchane powietrzem, trzy barwne, kosmate kule. Dwie sowy przemknęły nad naszymi głowami, trzecia zmieniła trajektorię i ciężko opadła na ramię Gorofa. Ten przysiadł niezgrabnie, próbując utrzymać równowagę.
- To nie sowa, a wór z otrębami - rzeki Gorof niemal ze złością. Ptak odwrócił głowę i zmierzył mnie żółtym spojrzeniem. Następnie zwrócił się ku Orze i zlustrował ją w podobny sposób. Przestąpił z nogi na nogę, próbując usadowić się wygodniej. Gorof się skrzywił.
- Nie powiem ani słowa - obiecałem posępnie. - Nie pozwolę też niczego opowiadać pani Szantalii... dopóki po dobroci nie zostanie mi zwrócona moja własność.
- Pani Szantalio - rzekł Gorof, poprawiając sowę na ramieniu, tak jak poprawia się szal lub kaptur. - Chciałbym, by wiedziała pani, że Rdzenne zaklęcie Kary posiada dziwną, nie do końca wyjaśnioną właściwość: zmienia ono osobowość osoby, do której należy. Wywleka na powierzchnię jej najgorsze, najniższe cechy charakteru. Wychowuje kata. Pani towarzysz posiada Karę już od ponad dwóch miesięcy; nie zauważyła pani u niego podobnych zmian?
- Poznaliśmy się zaraz po tym, jak pan zi Tabor odebrał swą wygraną - po chwili zadumy oznajmiła Ora. - Odnoszę jednak wrażenie, że nieco pan przesadza, panie zi Gorof.
Sowa Gorofa nie odrywała ode mnie spojrzenia. Nic dziwnego; w tej właśnie sekundzie zastanawiałem się, jak by tu najzręczniej napaść na Gorofa i odebrać mu torbę z Karą.
- Proponuję zawrzeć kompromis - szybko rzekła Ora. - Może pan zaproponować panu zi Taborowi, by poniósł pana torbę. Na pewno jest ciężka?
Przez kilka sekund wspólnie z Gorofem dziwiliśmy się tupetowi Ory. Następnie mag rozchichotał się tak niespodziewanie, że sowa na jego ramieniu aż podskoczyła.
- Bardzo słusznie... Bo jak inaczej pan zi Tabor będzie niósł swój skarb. Pod pachą? A tak obaj zyskamy; ja nie jestem już najmłodszy i szybko męczy mnie najlżejszy nawet bagaż. Zaś pan zi Tabor jest pełen sił i na pewno chętnie pomoże podstarzałemu współtowarzyszowi podróży... Prawda?
Gorof się natrząsał. Po pierwsze, miał niewiele ponad czterdzieści lat. Po drugie, przekazując mi torbę, umyślnie nie zdjął z niej zaklęć ochronnych.
Przemilczałem to jednak. Zmęczenie brało górę; nie byłem gotów na otwartą potyczkę z Gorofem. Należało zachować cierpliwość.
Jego torba wcale nie była taka ciężka. Przez cienką skórę doskonale wyczuwałem swą statuetkę; była cała. Szkaradna głowa, która przeżyła tyle niebezpieczeństw, wciąż spoczywała na smukłej szyjce. Żarty żartami, lecz czując, że Kara spoczywa z powrotem w moich rękach, natychmiast się uspokoiłem.
- Hort - przypomniała Ora - obiecał pan, że opowie tę historię.
Niczego nie obiecywałem.
Las się skończył. Wyszliśmy na pole. Na burym niebie, które rozpościerało się nad naszymi głowami, nie było ani jednej gwiazdy. Moja skóra pokryła się gęsią skórką od uporczywego, zimnego wiatru. Z podsuszonych majtek sypał się odlepiający sukcesywnie piasek.
Na drodze nie było ani żywej duszy. Pachniało jesienią; przed nami, na brunatnym horyzoncie, wznosił się kamień w kształcie smoczej paszczy. Wyglądało na to, że do zamku był jeszcze kawał drogi.
Cóż będę zresztą robił w zamku Gorofa? Orę zaprosił, by przenocowała w komfortowych warunkach, niech więc Ora...
- Mam przyjaciela - rzekłem ochryple. - Przyjaźnimy się od dzieciństwa i zawdzięczam mu życie. Pewnego razu jego ojciec zaginął...
Moja opowieść była długa i szczegółowa; nie opuszczałem żadnego detalu. Moi współtowarzysze ani razu mi nie przerwali. Kiedy skończyłem, byliśmy już na moście przed zamkiem; prymitywna pułapka wyczuła gospodarza i przepuściła nas bez przeszkód.
Niskie drzwi w stalowych wrotach otwarły się szeroko i gościnnie. Ora weszła pierwsza; ja się zawahałem. Ora pomachała do mnie, będąc już po drugiej stronie wrót; za moimi plecami stał Gorof, cierpliwie czekając aż wejdę.
W końcu wszedłem.
Paliły się tu na szczęście latarnie i spokojnie można było zrezygnować z nocnego wzroku.
Rozejrzałem się, mrugając oczami.
Tuż pod moimi nogami zaczynał się kolejny most, kamienny, łukowaty, wiodący do frontowego wejścia; na lewo od mostu znajdowała się dziwaczna, okrągła budowla, wzniesiona z ogromnych, granitowych bloków. Półokrągły łuk wejścia ciemniał przed nami niczym smocza paszcza. Dwa wąskie okienka pod dachem przypominały wytrzeszczone oczy.
Odwróciłem wzrok.
W poprzek mostu leżał łańcuch o ogniwach wielkości kół od powozu. Jeden jego koniec uchodził w głąb granitowej budowli, drugi...
Na drugim końcu znajdowała się skórzana obroża. Ogromna.
Pusta.
Drgnęły mi nozdrza; wiatr przyniósł strzęp zapachu. Delikatnego, lecz robiącego wrażenie.
- Proszę iść - rzekł Gorof rozdrażnionym tonem.
Odsunąłem Orę i ruszyłem pierwszy.
Na środku mostu się zatrzymałem. Zapach był tu znacznie silniejszy; trzeba było oddychać ustami.
Łańcuch zagradzał mi drogę; zebrałem się w sobie, przekroczyłem go i pomogłem przejść Orze.
Pusta obroża przyciągała wzrok. Hipnotyzowała. Miałem wrażenie, że widzę łuskę, przylepioną do grubej skóry.
Złudzenie.
Przy wejściu do zamku zapach stał się słabszy. Gorof wszedł pierwszy, mrucząc zaklęcia klucze, marszcząc się i nad czymś boleśnie rozmyślając.
Sowa napaskudziła mu prosto na ramię, nie zwrócił jednak na to uwagi.
* * *
„Sowę należy wybrać bardzo starannie; ptak musi być zdrowy, mieć upierzenie w nienagannym stanie, duże, wyraziste oczy i czysty dziób. Jeśli zaproponowano ci do wyboru kilka piskląt, pokaż im jakiś zwracający uwagę przedmiot (na przykład pęk kluczy) i zobacz, które pierwsze na niego zareaguje.
Sowa powinna mieć w domu swoje miejsce, wydrążony pień z okrągłym wejściem-dziuplą. Nieskomplikowane zaklęcie wygody pomoże uczynić schronienie maksymalnie atrakcyjnym dla ptaka.
Od pierwszych dni ucz ptaka zachowania czystości. Sowy posiadają system sygnałów, związany z rytualnym opróżnianiem się (napaskudzenie na ramię jest na przykład oznaką współczucia, napaskudzenie na głowę - wyrazem dezaprobaty, zaś pozostawienie odchodów na stole jest ostrzeżeniem o niebezpieczeństwie zatrucia pokarmowego), tym niemniej włóż maksymalnie dużo wysiłku w nauczenie ptaka, by nie załatwiał się gdzie popadnie, a w specjalnie przystosowanym do tego celu pudełku z trocinami.
Jak najczęściej wygłaszaj do swej sowy pieszczotliwe przemowy. Jak najczęściej sadzaj ją sobie na ramieniu. Harmonijne relacje pomiędzy ptakiem i jego właścicielem zawsze pozytywnie wpływają na życie właściciela. Chroń zdrowie swojej sowy: matowe pióra albo łzawiące oczy są już powodem do niepokoju.
Sowy często są zazdrosne o nowo narodzone dzieci; w żadnym wypadku nie należy wstawiać kołyski do pomieszczenia, w którym ptak lubi przebywać. Nigdy nie należy w obecności sowy brać dziecka na ręce.