Rozłożyłem ręce.
- Niestety. Do dziś miałem przed panią tajemnicę, teraz może pani uważać, że wie o mnie wszystko.
- Nie. Wszystkiego o panu nie wiem - odparła z niespodziewanym smutkiem w głosie. - Wszystkiego, nie.
Poczułem dziwne zmieszanie, zaś Ora w tym czasie otworzyła sabaję; cienkie stronice lekko drżały, jakby z zimna.
Odruchowo, jak kobieta, której pierwszą czynnością po obudzeniu jest spojrzenie w lustro, Ora najpierw znalazła w sabai siebie. Zmarszczyła brwi, odczytując małe litery. Kapryśnie wydęła wargi.
- „Szantalia Ora. Mian. mag 3. st.” Niewiele...
- Sabaja jest bardzo oszczędna w słowach - rzekłem jakby się usprawiedliwiając. - Gdyby była choć trochę bardziej szczodra, dowiedzielibyśmy się czegoś więcej o Ondrze Nagiej Iglicy. Na przykład, gdzie go szukać.
Ora milczała i rozmyślała ze zmarszczonymi brwiami. Złapałem się na tym, że cierpliwie czekam. Ze chcę usłyszeć, co powie, co zaproponuje.
Zamiast tego, zapytała:
- Jak długo będzie pan jeszcze dysponował Karą? Chyba ponad trzy miesiące?
Potwierdziłem, a ona znów się zamyśliła: - Przez trzy miesiące można znaleźć nawet włosek w materacu - rzekłem niepewnie.
- Być może - westchnęła Ora. - Nie chciałabym być nudziarą, Hort, ale lepiej chyba być natrętną, niż głupią?
- Nie jestem taki pewien - odparłem.
- A ja jestem - mruknęła Ora. - Oceńmy nasze siły... pana siły, Hort. Teraz wie już pan, kogo szuka... Sabaja pomoże panu w poszukiwaniach. Pana bronią jest Rdzenne zaklęcie Kary; to wiele, choć niewystarczająco. Zebrane dowody to kolekcja kamieni... które w decydującym momencie mogą pana zdradzić. Zamienić się na przykład w rozżarzone węgle.
- Jedną chwilę - rzekłem.
Uniosła brwi:
- O co chodzi?
- Naprawdę zmieniają się w węgle? Gorof niczego nie wymyślił, nie przesadził?
- Nie - odparła Ora po chwili. - Niezupełnie. Nie dosłownie w węgle... Ci z rozbójników, którzy zdążyli schować kamyki, jakby na chwilę postradali rozum. Krzyczeli, darli na sobie ubranie... biła od nich taka fala paniki, że...
- Co oznacza, że mistrz kamyków postanowił pomóc mi w walce? - zapytałem.
Zamrugała oczami.
Nie miała na sobie makijażu. Nie miała różnokolorowych cieni na powiekach; jej oczy były dokładnie jednakowe, głębokie i piwne, w odcieniu mlecznej czekolady.
Pomyślałem, że nie wykorzystała ani jednego zaklęcia, by uatrakcyjnić swą powierzchowność. Wszystko, czym obdarzyła ją natura - zbyt wąskie wargi i zbyt sztywne, słomiane włosy - potrafiła uczynić swoim, wyjątkowym i dzięki temu pięknym.
- Właśnie dlatego do pana przyjechałam; bo byłam przerażona - rzekła niemal szeptem. - Wiem, że mi pan nie uwierzył. Tym moim opowieściom o wzroku wbitym w potylicę, o uczuciu, że ktoś mnie obserwuje. Nie uwierzył pan, niech się pan przyzna.
W życiu nie pomyślałbym, że Ora jest w stanie się czegoś bać.
Nie udawać strach, lecz bać się naprawdę; odnosiłem wrażenie, że jest odważniejsza ode mnie.
- Nie wiem - rzekłem po chwili. - Wydaje mi się, że był moment, kiedy te kamienie na mnie spojrzały.
- Kamienie - rzekła Ora. - Są już dwadzieścia dwa. Pechowa liczba.
- Kamyki pokonały rozbójników - rzekłem ze śmieszkiem.
- Jest ich dwadzieścia dwa - powtórzyła Ora, zasępiając się. - Wie pan co, Hort? Kimkolwiek by był preparator, lepiej trzymać je oddzielnie. Po dwie, trzy sztuki. Każdy kamyk jest fragmentem magicznej woli; połączone, mogą...
Zamilkła, pozwalając mi samemu dokończyć tę myśl. I uwierzyć, że mi pierwszemu przyszła do głowy.
Wynajęliśmy pokój w czystym, względnie dostatnim domu i cały wieczór poświęciliśmy na doświadczenia z szukajkami.
- Dokładny adres Ondry Nagiej Iglicy - mamrotała Ora.
- Szczegółowe dane.
Szukajka, wyglądający jak cherlawy, czerwony konik polny, zajęła się szeleszczącymi stronicami. Ani jednej informacji; szukajka porzuciła książkę i zdechła na górce podobnych stworzonek, którym nie udało się wypełnić zadania.
- Miejsce zamieszkania Ondry Nagiej Iglicy - mamrotałem.
Kolejna szukajka. Znów powiew szybko kartkowanych stron. I nic.
- Może pominąć przydomek? - ze skupieniem rzekła Ora.
Wzruszyłem ramionami.
- Miejsce przebywania Ondry...
- Dom, w którym mieszka Ondra...
- Gdzie mieszka Ondra...
- Adres Ondry...
- Gdzie znajduje się Ondra...
- Gdzie znajduje się mag, który służył księciu Driwegocjusowi...
- Gdzie można znaleźć Ondrę...
Szukajki zdychały jedna za drugą. Bez żadnego rezultatu.
- Ondra! - rzekłem z rezygnacją.
Szukajka wzięta się do pracy. Jedyne zaznaczenie zrobiła na znanym nam już tekście: „Ondra (bez przydomk.). Pochodź, niezn. Pełnił sł. u nieżyjącego ks. Driwegocjusa...”
- Spróbujmy inaczej - rzekła Ora. - Driwegocjus!
- Nie jest magiem - rzekłem z oburzeniem.
- I co z tego? Jest jedynym znanym nam człowiekiem, z którym Ondra miał coś wspólnego.
Pstryknąłem palcami. Tworzenie szukajek śmiertelnie mi się znudziło.
Znowu szelest stron; gdyby sabaja była obdarzona głosem, już dawno by jęczała na cały dom.
Zaznaczenie. Ledwie zdążyłem wsunąć cienką, skórzaną zakładkę. Drugie zaznaczenie.
- Chociaż tyle - rzekła Ora.
Pierwsza zakładka: „Ondra (bez przydomk.). Pochodź, niezn. Pełnił sł. u nieżyjącego ks. Driwegocjusa...”
- Jasne - wycedziłem przez zęby.
Druga zakładka: „...magiczn. spisek przeciw ks. Driwegocjusowi, doprow. do śmierci ks. Driwegocjusa...”
Przetarłem oczy. Rozdział, w którym znajdowała się zakładka, nosił tytuł: „Polit. spiski z udział, magów”.
- Sooowo!
Walnąłem pięścią w stół. Sabaja podskoczyła; kupka zdechłych szukajek rozsypała się w pyl.
- Hort - rzekła Ora, a jej głos był jakiś inny, zrobił się bardzo poważny. - A spróbujmy: „Rdzenne zaklęcie Ochrony”. Nowa szukajka zaczęła przebierać łapkami. Zakładka. Jedna. Dwie. Trzy.
„Rdzeń. zakl. Życia, Śmierci, Wody, Ognia, Kary, Ochrony, Przeziębienia, Miłości, Piasku, Dzieciństwa, Węży, Jednolitości, Pamięci...” Wystarczy.
„Ochrony, Rdzeń. zakl. Długotrw. ochrona przed fizyczn., psych., inform. nacisk, dowolnego st. Obecn. Posiad. - O., pozost. dane niedost. dzięki dział. Rdzeń. zakl. Ochrony...”
- Ech ty - rzekłem do sabai. - A gdzie twoje dążenie do wolności? Wyciągnięcie zastrzeżonych informacji spod działania Ochrony jest trochę trudniejsze, niż ucieczka przez kominek, co?
Sabaja oczywiście nie odpowiedziała.
Trzecia zakładka.
„...znajd, się pod ochr. Rdzeń. zakl. Ochrony”.
Bardzo dobrze. Przeczytałem zdanie od początku; małe litery tańczyły mi przed oczami: na dole strony właśnie zachodziły zmiany tekstu.
„Marmurowa Jaskinia - staroż. skład mag. artef., zost. rozgrab., W chw. ob. M. J. znajd, się pod ochr. Rdzeń. zakl. Ochrony”.
Przeczytałem.
Przeczytałem raz jeszcze i dałem przeczytać Orze.
Spojrzeliśmy na siebie.
Człowiek jest mimo wszystko mądrzejszy niż zaklęcie. Zaklęcie jest być może potężniejsze, jednak człowiek jest sto razy mądrzejszy.
* * *
- Wychodzi na to, że wszystkie wciąż do kogoś należą? Wszystkie te Rdzenne zaklęcia Życia, Śmierci, Wody, Przeziębienia...
Pokręciłem głową.