Выбрать главу

Jeszcze jedno. Natura zawsze opiera się magii; ten opór jest znakiem tego, że wszystko robisz właściwie. Działanie bez oporu jest martwe; zwalczanie przeciwności pomnaża twą siłę. Pamiętaj o tym...”

Uśmiechnąłem się. Wsunąłem książkę z powrotem w stertę; wyciągnąłem drugą.

„Każda rzecz na ziemi jest jedynie cieniem prawdziwej Rzeczy, zaś każda magiczna umiejętność, jedynie cieniem wyższej Woli. I w sercu każdego zaklęcia znajduje się Rdzeń - zaklęcie absolutne, łączące w sobie Działanie i Cel (chciałbym, mój przyjacielu, byś przepisał te słowa do zeszytu i jak najczęściej do nich sięgał - nawet jeśli nie rozumiesz jeszcze ich prawdziwego znaczenia. Pamiętaj, że mianowany mag nie dostaje swej mądrości za darmo, lecz zbierają po ziarenku. Pracuj, mój przyjacielu, a będzie ci wynagrodzone).

Niektóre nieuki sądzą, że Absolutnymi zaklęciami są zaklęcia Rdzenne, zawarte w Rdzennych przedmiotach. Gdyby tak rzeczywiście było, każdy mag mianowany, niezależnie od stopnia, mógłby korzystać z tego daru. Tym niemniej tylko dziedziczne nieroby mogą władać Rdzennymi zaklęciami i posługiwać się nimi. Czy Absolutne zaklęcie można by rozmienić, rozdrobnić, kupczyć nim, co wciąż na naszych oczach dzieje się z zaklęciami Rdzennymi? Czy możliwe jest - zastanów się, mój przyjacielu - „jednorazowe zaklęcie absolutne”? To nawet brzmi śmiesznie. Jeśli więc spotkasz kogoś, kto twierdzi, że Rdzenne zaklęcie i zaklęcie Absolutne to dokładnie to samo - odejdź od tego człowieka i nigdy już nie rozmawiaj z nim na temat magii, gdyż jest on najzwyklejszą niedouczoną gadułą...”

Skrzypnęły drzwi, powrócił Goris; pospiesznie zamknąłem książkę.

- Proszę mi wybaczyć; tylko zerknąłem z ciekawości...

Nauczyciel uśmiechnął się ze zmieszaniem.

- Z tą klasą specjalną, z przyszłymi magami mianowanymi, nie jest tak prosto... Uczę ich nauk przyrodniczych, a trzy razy w tygodniu przychodzi pan komisarz... a właśnie, prosił by pana pozdrowić... i uczy ich zaklęć. Szczerze mówiąc żal mi tych dzieci; wszystkie są jakieś zgaszone.

- Podoba się tu panu? - zapytałem.

Nauczyciel usiadł na swoim miejscu. Pokręcił się na krześle, jakby skrzypienie wyschniętego drzewa sprawiał mu przyjemność.

- Tutaj... hm. Zależy, z czym porównywać. Taki, powiedzmy, uczeń jak pan... jak ty, Hort, bez względu na pewne osobliwości... osobliwości magii, jeśli znajduje się ona w rękach dziecka...

I uśmiechnął się. Przecież on czeka, aż złożę mu propozycję, zrozumiałem poniewczasie. Siedzi i czeka, aż poproszę go, by został nauczycielem mego syna. Sądzi, że dlatego go odszukałem.

- Gdybym miał dzieci - rzekłem tak łagodnie, jak to możliwe - chciałbym, aby to pan był ich nauczycielem, panie Goris.

Mężnie próbował ukryć rozczarowanie. I niemal mu się to udało.

- Więc przyjechał pan, Hort... Znalazł mnie pan... tak, po starej przyjaźni? By porozmawiać... Cóż, proszę więc być mym gościem.

Mieszkam niedaleko szkoły.

- Nie zawracałbym panu głowy samymi tylko wspominkami - rzekłem, patrząc mu w oczy. - Potrzebuję dokładnej mapy o dużej skali. Mapy obejmującej Marmurową Jaskinię.

* * *

W nocy obudził mnie zapach tchórza.

Samica tchórza; była gdzieś obok, w moim śnie.

Ten zapach nie zniknął nawet wtedy, gdy otwarłem oczy i usiadłem na zbyt miękkim hotelowym łóżku. W powietrzu ciągle jeszcze unosiły się jego słodkie, kwaskowate strzępki.

Źdźbła trawy chłoszczą mnie po twarzy... Zwierają się i znów rozchylają łopiany... Aromat rosy i krwi, i oszałamiający zapach biegnącego przede mną zwierzątka.

Przycisnąłem dłoń do czoła, będąc pewnym, że ktoś mi podesłał opętanie; nic podobnego. W ciężkim, ciemnym powietrzu nie było ani śladu magii. Duszny pokój ze szczelnie zasłoniętymi kotarami, pusto... Jedynie ja i zwierzątko w mej wyobraźni.

Położyłem się z powrotem. Przewróciłem na drugi bok i od razu wiedziałem, że nie zasnę.

Po tak ciężkim dniu - cztery godziny w dwukółce w jedną stronę, cztery godziny z powrotem, do tego rozmowa z nauczycielem i oczywiście zdawanie raportu Orze, która chciała wiedzieć wszystko do najmniejszych szczegółów. Padłem na łóżko i zasnąłem jak kamień, a po niecałej godzinie - zorientowałem się po położeniu księżycowego promienia na podłodze - obudził mnie zapach zwierzątka.

Księżyc unosił się w samym środku szczelnie zasuniętego nieba. Przedziwne, że tak wielki księżyc zmieścił się w małej dziurce w zasłonie.

Jeszcze pół godziny przewracałem się w łóżku, po czym wstałem. Odsunąłem zasłonę i uchyliłem okno; z podwórza ciągnęło wilgotnym, jesiennym przeciągiem. Wdrapałem się ha parapet; mój ogon zamiótł w powietrzu, pomagając mi utrzymać równowagę podczas skoku. Dobrze, że był to parter, a wprost pod oknem rosła wysoka trawa.

Okno pokoju Ory było uchylone.

Ogromne krzesła nikły w obłokach. Ich wite nogi wydawały mi się ogromnymi, zdeformowanymi słupami; lustrując pokój z dołu do góry, zbliżyłem się do olbrzymiego łóżka, z którego zwisała biała ręka z wysmukłymi palcami.

Zapachu zwierzątka nie było.

Pachniało kobietą.

Nim tchórz zdążył poczuć rozczarowanie, dokonałem zwyczajowego wysiłku i powoli, bojąc się obudzić śpiącą, podniosłem się z czworaków.

Ora się nie obudziła. Biły od niej spokojne, głębokie fale snu bez marzeń.

Szczęściara.

Usiadłem na podłodze przy łóżku. Co chwilę drgałem; walczyłem z sobą: chciałem wyciągnąć rękę i ją obudzić.

I bałem się, że gdy otworzy oczy, spyta ze zdziwieniem: „Hort? Coś się stało? Co pan tu robi?”

- Hort? Coś się stało?

Wstrzymałem oddech.

Ora siedziała na łóżku. Jasne włosy w nieładzie spływały jej na ramiona.

Zapach zwierzątka znikł zupełnie.

- Oto co myślę - rzekłem ochryple. - Nie powinna pani ze mną jechać, Oro. Marmurowe Jaskinie są jednak... zbyt daleko. Są zbyt... niebezpieczne. Chroni mnie Kara, a pani jest bezbronna. Nie! mogę zabrać pani ze sobą.

- Mówi pan poważnie? - spytała powoli.

- Tak - potwierdziłem z zapałem. - W pełni poważnie. Bardzo mi pani pomogła, Oro. Zawsze uważałem, że w moim towarzystwie jest pani bezpieczna. Ale nie teraz, kiedy wybieram się na spotkanie z preparatorem.

- Hort...

- Już to postanowiłem, Oro.

Spoglądała na mnie, jakby po raz pierwszy widziała mnie na oczy. I muszę przyznać, że ten wzrok mi się podobał.

* * *

Młodzieniec długo oglądał mapę. Marszczył się, coś najwidoczniej kalkulując, po czym podniósł na nas jasne spojrzenie.

- O tak, szanowni państwo! Możecie wyruszyć nawet dzisiaj. Przygotowanie Wielkiej Projekcji zajmie godzinę, podróż - od godziny do półtorej... Zapłata, oczywiście, z góry. Lecz jeśli życzy pan sobie zorganizować podróż powrotną - drogą powietrzną, czy jak teraz projekcyjną - zapłaci pan za nią pół ceny.

- Nie zamawiajmy podróży powrotnej - cicho zwróciła się do mnie Ora. - To przynosi pecha.

Młodzieniec jakoś dziwnie przycichł. Przeniósł wzrok z Ory na mnie i z powrotem.